Słowo wstępne.
Do napisania tego wpisu zbierałem się od jakiegoś czasu przy okazji obserwacji argumentów pojawiających się na okolicznych blogach, Facebooku i ogólnie podczas wzmożonej aktywności pro wege, że tak ją ujmę (BTW fajnie, że coś się ruszyło). Miałem wątpliwości, czy w ogóle zamieszczać ten wpis, bo słabo wpisuje się on w formułę tego bloga, ale nie mam innego miejsca, więc korzystając z tego, że mam kategorię Inne na różne różności tego typu będzie tu. W każdym razie jego celem nie jest ani atakowanie weganizmu czy wegetarianizmu (sam nie jem mięsa od czasu, który pewnie łapie się na określenie „dłuższy”), ani – tym bardziej – jego propagowanie. Po prostu widzę pewne nieścisłości i argumenty, które budzą moje wątpliwości.
Jedzenie wegańskie jest tańsze.
Teoretycznie powinno być taniej i to sporo, bo hodowla mięsa jest mało efektywna, jeśli chodzi o ilość dostarczanego pokarmu roślinnego do ilości otrzymanego mięsa, ale nie jest. Parówki sojowe to 40 zł/kg (8 zł za 4 sztuki, 200g), zwykłe są za mniej, niż 20 zł/kg, czyli o połowę taniej. Co prawda nie do końca one mięsne, a porządne parówki, tylko z mięsa, kosztują blisko 60 zł/kg, ale jednak większość ludzi tak będzie porównywać.
Mleko sojowe czy ryżowe to 8-10 zł/l, zwykłe od krowy to 2-3 zł. Owszem, w Biedronce da się kupić napój sojowy za 4-5 zł/l, ale tylko smakowy i słodzony nieprzyzwoicie.
Pasztet sojowy (albo z innych strączkowych i warzyw) to okolice 30 zł/kg. Zwykłe pasztety to 12-14 zł/kg. Sama soja w sklepie – ponad 10 zł/kg. Co ciekawe, soja konsumpcyjna w skupie jest ponad 5 razy tańsza, więc może po prostu pośrednicy zdzierają nieprzyzwoicie? Podobnie jest z jabłkami – sadownicy skarżą się, że nie opłaca się sprzedawać za ok. 0,5 zł/kg, a w sklepach ceny 2-4 zł/kg.
Jedzenie wegańskie to mniej cierpienia zwierząt.
Generalnie tak, ale niekoniecznie. Wszystko zależy od tego, jak policzymy cierpienie i co jemy. Skrajnie może się zdarzyć, że produkty roślinne transportowane będą przez pół świata i w transporcie zginą ogromne ilości owadów, a kura znosząca jajka będzie karmiona lokalnie zbieranym ziarnem. Piszę o takiej możliwości, bo kiedyś w dyskusji „oberwałem” niewymuszoną propozycją diety wegańskiej składającej się z papai i bananów. No, pewnie przesadzam, ale tylko te składniki zostały wymienione. No i pytanie, czy śmierć istoty żywej, jaką jest mrówka ma równe znaczenie, co śmierć kury? A jeśli nie, to jaka jest różnica, czy też – bardziej – przelicznik? Nie zmienia to faktu, że dieta wegańska oparta o możliwie lokalne produkty będzie niosła najmniej cierpienia. I – zupełnie przy okazji – najmniejszy ślad ekologiczny.
Zupełnie przypadkiem natknąłem się na ten wpis, który odsyła do źródła tłumaczącego, czemu wegetariańskie jedzenie to „więcej krwi na rękach”. I wynika, że w przypadku Australii wcale nie jest takie oczywiste, co jest lepsze. Jakby ktoś znalazł rozsądne obalenie, to chętnie posłucham. I tak, wiem Australia jest nietypowa.
Niejedzenie mięsa to lepszy byt zwierząt.
Wyobraźmy sobie, że wszyscy ludzie na świecie przestają jeść mięso. Co się dzieje? Mamy stada niepotrzebnych, zjadających paszę i nadal zanieczyszczających środowisko (gazy cieplarniane) krów i świń. Będących konkurencją lub wręcz szkodnikami dla upraw roślin, które będą naszym pożywieniem. Może brutalne pytanie, ale jaki jest sens utrzymywania ich przy życiu? Kolejne zagadnienie to: co będą jadły psy i koty? A może naturalnym kolejnym krokiem opartym o etykę będzie rezygnacja z hodowli tych zwierząt? Niebyt jako lepszy byt?
Chyba jedyną grupą zwierząt, której bezdyskusyjnie by się poprawiło, są zwierzęta morskie (ryby, ale nie tylko) – mają na tyle rozłączny z naszym ekosystem, że pewnie faktycznie by im się poprawiło.
Każdy może zostać weganinem.
Nie, chyba, że w grę wchodzi zmiana miejsca zamieszkania, albo – kosztowny na różne sposoby, patrz parę punktów wyżej – transport żywności. Ludzie z obszarów podbiegunowych, gór, wysp i wybrzeży mogą mieć spore trudności w zdobyciu odpowiednich ilości pożywienia roślinnego z braku miejsca do uprawy roślin lub możliwości uprawy tylko gatunków, których zwyczajnie nie jesteśmy w stanie wykorzystać bezpośrednio (typu trawa na łące). Dotyczy to jednak tylko ludzi zdobywających pożywienie samodzielnie lub z najbliższej okolicy. Sklepy – w których w naszym otoczeniu zaopatruje się większość ludzi – sprawiają jednak, że każdy, kto się uprze, może jeść tylko mięso. A większość mięsa dostępnego w sklepach powstaje w oparciu o rośliny uprawiane specjalnie w tym celu i nadające się do spożycia przez ludzie, lub na terenach pozwalających na uprawę roślin nadających się do spożycia przez ludzi.
Wykorzystywanie wielu części zabitych zwierząt jest złe.
Zdarza się, że filmy propagujące weg*nizm przedstawiają rzekome okrucieństwo i bezduszność polegające na totalnej eksploatacji ciał zabitych zwierząt – użycie mięsa, wnętrzności, skóry, MOM, i kości. Logika podpowiada jednak, że skoro zwierzę i tak jest zabijane z jakiegoś powodu, to jednak lepiej zużyć wszystko, niż część wyrzucić – nie będzie niepotrzebnych śmieci ani zabijania kolejnych zwierząt w celu pozyskania odpowiedników niewykorzystanych części. Skutkiem ubocznym, będącym nie na rękę osobom propagującym weganizm, jest obniżenie ceny (każdą miarą, także śladu ekologicznego) wszystkich produktów powstających z zabitego zwierzęcia.
Jedzenie wegetariańskie jest zdrowe.
Niekoniecznie. IMO to, czy jedzenie (dieta) będzie zdrowa, czy nie, to złożone zagadnienie i można mieć zdrową dietę zawierającą mięso, oraz niezdrową dietę opartą wyłącznie na roślinach. Tak samo można przytyć (a nawet się nieźle spaść!) nie jedząc mięsa. Cola i chipsy są przecież wegetariańskie! 😉
Powyższe punkty zapewne nie wyczerpują całości zagadnienia. Na pewno są – celowo – przerysowane i przedstawione nieco przekornie. I są jedynie krótkimi zarysowaniami tematów, które ma skłonić do chwili refleksji. Dziękuję za uwagę.
dla mnie najpiękniej niejedzenie mięsa spointował OSHO, który powiedział, że nie propaguje wegetarianizmu ponieważ:
– jeśli nie jesz mięsa, to właściwie nic z tego nie wynika, lecz jeśli medytujesz, to po prostu nie jesz mięsa.
jeśli medytujesz dostatecznie długo to po prostu nie jesz mięsa, nie zabijasz, nie kradniesz, nie pożądasz i święcisz dzień święty. bez wysiłku, bez racjonalizowania, bez poczucia misji i potrzeby nawracania oraz bez wyliczania ceny sojowej parówki i porównywania jej z ceną parówki wykonanej ze ścięgien, oczu, tłuszczu i czegoś tam jeszcze.
pozdrawiam serdecznie bw
@”IMO to, czy jedzenie (dieta) będzie zdrowa, czy nie, to złożone zagadnienie i można mieć zdrową dietę zawierającą mięso, oraz niezdrową dietę opartą wyłącznie na roślinach.”
Poczytaj może Colina Campbella, albo Douga Lisle, albo nie wiem, jakiegoś innego progresywnego dietetyka, bo mam wrażenie, że ta część – jak nie cały wpis – to po prostu zbiór opinii, niestety dość arbitralnych.
I jeszcze to; przepraszam, ale nie mogę się powstrzymać, to jeden z moich ulubionych błędów logicznych przeciwników wegetarianizmu:
„Wyobraźmy sobie, że wszyscy ludzie na świecie przestają jeść mięso. Co się dzieje?”
Nic się nie dzieje, bo to sytuacja, która nie ma prawa zaistnieć, i doskonale o tym wiesz. Globalna synchronizacja niejedzenia mięsa to nie jest zmiana ruchu lewostronnego na prawostronny w Szwecji. Jak wyobrażasz sobie zaistnienie takiej sytuacji, tak serio? Wszystkie wnioski wyciągnięte z tej hipotetycznej, na 309475509867 % nierealnej wizji są co najwyżej lekko zabawne, 2/10.
@bartoszemwrona: Ładne.
Tylko czy ze wszystkiego musi coś wynikać?
@mebcia: Oczywiście, że zbiór opinii. W dodatku moich. Jakbym kiedyś zaczął twierdzić, że prezentuję prawdy objawione, to należy mnie skierować na leczenie.
Przykład niezdrowej diety bezmięsnej podałem. Przykład zdrowej z mięsem – bez problemu znajdziesz w większości tradycyjnych opracowań dietetycznych (niby dlaczego progresywne – cokolwiek to znaczy – miałyby być bardziej wiarygodne). Kluczowa sprawa: ile tego mięsa i jakiego ma (czyt.: może) być.
Oczywiście, że wiem. To uproszczenie. Nie ma znaczenia, czy ludzie przestaną jeść te zwierzęta z dnia na dzień, czy na przestrzeni N lat. Chodzi o bezpowrotną redukcję istniejących bytów, które nie będą potrzebne, a wręcz będą przeszkadzać. I raczej chodzi o pytanie, czy lepiej żyć w złych warunkach, w cierpieniu, z perspektywą pewnej śmierci (a która nie jest pewna?), czy nie żyć w ogóle. Częste jest porównywanie ferm do obozów zagłady, więc pozwolę sobie skorzystać i użyć w tej chwili analogii: większość ludzi żyjących w obozach jednak zdecydowała się wybrać życie.
Dla mnie wegetarianizm jest szkodzeniem samym sobie. Człowiek jako istota wszystkożerna przestawiał się na pokarm roślinny wyłącznie w skrajnej sytuacji niedoboru pokarmu zwierzęcego. Dobrym przykładem są nasi przodkowie – homo neandartalis – to byli bardzo silni i zdrowi. Jednak gdy człowiek zaczął uprawiać rośliny i stał się bardziej osiadłe życie – skarlał.
Nawet w obecnych czasach w krajach gdzie podstawą żywienia jest mięso notuje się mniejszą ilość chorób serca czy cukrzycy. Spójrz na basen Morza Śródziemnego czy Eskimosi. Zwłaszcza u tych ostatnich zaobserwowano to zjawisko. Gdy zaczęli jeść „ludzkie jedzenie” nagle zaczęli zapadać na choroby cywilizacyjne. Gdy znowu zaczęło dominować mięso w diecie ( głównie z legalnego odłowu wali grenlandzkich ) problemy ustąpiły.
Spójrz też na sportowców i zobacz ilu z światowej klasy atletów jest wegetarianami czy wręcz weganami. Nie licząc dyscyplin opierających się na małych rozmiarach i technicznych masz małe szanse na znalezienie osób nie jedzących pokarmu pochodzenia zwierzęcego. Czyli mięso sprzyja zdrowiu.
Warto zwrócić uwagę, że białko jak i tłuszcze pochodzenia roślinnego nie posiada pełnego profilu lipidowego jak i aminokwasowego. Do tego zwłaszcza białko roślinne jest słabiej tolerowane przez nasze organizmy – często jesteśmy na nie uczuleni. Tłuszcze roślinne bywają zdrowe i nie można ich wykluczyć z diety. Ale w postaci nie przetworzonej – albo bardzo nisko przetworzonej ( orzechy, oliwa, oliwki, wszelkiej maści ziarna ) są korzystne dla naszego zdrowia. Należy jednak zwrócić uwagę, że kwasy nasycone uznawane za szkodliwe są niezbędne w syntezie hormonów – zwłaszcza testosteronu. Do tego kwasy tłuszczowe zawarte w rybach są istotnym budulcem mózgu.
Ciekawą komentarzem dotyczącym badań naukowych dotyczących żywienia jest dokument pod tytułem Fat Heads ( po naszemu Grubsi nie Głupsi ). Warto obejrzeć aby zrozumieć jak wyglądają badania nad żywieniem.
Widzę, że Wojtek postanowił zaprezentować mity nt. wegetarianizmu „z drugiej strony”. Pozwolę sobie nie prostować i zostawić znalezienie błędów i chwytów erystycznych czytelnikom „do samodzielnego montażu”. Dziękuję za zamieszczenie i nie proszę o więcej.
Ja bym nie potrafił tak jeść tylko warzywa i owoce, lubię je i to bardzo, ale mięcho też.
Już widzę jak na dalekiej północy ludzie jedzą warzywka i owoce i w ogóle nie mają problemów z utrzymaniem ciepła (pomijam kwestię zdobycia warzywek). Dieta taka jest fajna na południu Europy, u nas przez 4-5 mcy, gdy jest ciepło. Ale przy 20 stopniach mrozu, jakoś mnie nie przekonuje (sprawdzałem, w moim przypadku się nie sprawdza zimą, jest mi zimno, latem, nie ma sprawy, stosuję i jest mi ok). Nie mieszam do tego ideologii, bo po prawdzie skoro zwierzę hodowlane jest to kończy w jeden określony sposób. Na moim talerzu. Zgadzam się, że ubój powinien odbywać się humanitarnie, ale jednak mimo wszystko, dalej ideologia jest mi daleka.
@JohhnyB: Kwestia ilości tłuszczu i kalorii, zapewne. Wystarczy „suplementować” chipsami. 😉 Latem oczywiście potrzebujemy mniej kalorii – odpada kwestia „ogrzewania”. W sumie na upartego ja ciepłe lato mógłbym pociągnąć na samych, orzechach i sokach i tylko raz w tygodniu coś konkretniejszego.
„Co prawda nie do końca one mięsne, a porządne parówki, tylko z mięsa, kosztują blisko 60 zł/kg, ale jednak większość ludzi tak będzie porównywać.”
W tych tańszych jest więcej tej drogiej soi 🙂
@doogroo: A za jej sprawą – taniej wody. 😉
Jakby ktoś wątpił, że na diecie wegańskiej można, to niech wie, że można:
http://www.veganbodybuilding.com/
Pozdro
Fajny tekst.
ale głupoty XDDDDD
tak jakby weganie ciągle płakali, że tęsknią za mięsem i musieli jeść parówki sojowe żeby jakoś żyć. :”)