Goodbye Yanosik!

Nie napisałem nic o tegorocznym urlopie. W zasadzie urlopach. W ramach nadrobienia zaległości spojrzenie na urlopy przez pryzmat appek androidowych. Zmiany są dwie: zacząłem korzystać ze Strava – ot, kolejna appka do mierzenia biegania czy pedałowania. W sumie poznałem ją, gdy oficjalna appka Kręć Kilometry przestała mi poprawnie i stabilnie działać, zwłaszcza zapisywać trasę. Zalety: dość dokładna, fajne automagiczne porównywanie czasów na odcinkach, liczenie rekordów. Wady: dość długo „się zbiera” do wykonania operacji, czyli czasami trzeba poczekać. Ale potem działa już pewnie, więc lubię.

Zmiana druga wymaga wstępu. Na jednym z wakacyjnych wyjazdów, przed podróżą powrotną do Poznania, zaczęło się kończyć paliwo. Poszukałem stacji, zjechałem parę kilometrów w nieznany teren, zatankowałem. I wracam, wg nawigacji, tak samo zresztą jak przyjechałem. O dziwo inna trasa, niż przyjechałem, ale nie wnikam – na oko kierunek się zgadza.

Więc jadę sobie drogami między wioskami. Pasażerowie przysypiają. I nagle widzę rozjazd. Asfalt lekkim łukiem w lewo, na wprost nawierzchnia szutrowa. Nawigacja zdecydowanie pokazuje jazdę na wprost, po szutrowej. Azymut się zgadza, wiec trochę zwalniam i wjeżdżam w tę szutrową. Chwilę później ostre hamowanie, bo okrutna dziura, idealna, by urwać koło. Dobrze, że zwolniłem wjeżdżając na tę szutrową. Jadę dłuższy kawałek, dziur wcale nie ubywa. Potem było jeszcze lepiej – gruntówka w lesie, ogromne kałuże na całą szerokość. Jakoś uniknąłem zakopania czy utopienia auta i przejechałem, ale było to ładne parę kilometrów. Dodam, że w poprzednią stronę przyjechałem całą drogę zupełnie znośnym asfaltem.

Nawigacja, która mnie tak poprowadziła to oczywiście Yanosik. Stwierdziłem, że enough is enough, tym bardziej, że to nie pierwszy tego typu wyczyn. Choć w tym przypadku skala porażki zadziwiła.

Dodatkowo Yanosik grabił sobie u mnie już wcześniej zbieraniem dużej ilości danych („styl jazdy”). I późniejszą próbą monetyzacji tej wiedzy w formie sprzedaży ubezpieczenia. Nie mam złudzeń, w tej grze kierowca traci – algorytmy i big data dają przewagę ubezpieczycielowi. O ile w przypadku cech ogólnych liczy się statystyka, to dane o stylu jazdy pozwalają na wnioskowanie poza granicą ludzkiej percepcji. Czyli software ubezpieczyciela zna lepiej zachowania kierowcy niż on sam. I jeśli stwierdzi, że jeździsz o niebezpiecznych porach, to nie tylko nie dostaniesz zniżki, ale jeszcze dopłacisz. Nawet jeśli jeździsz bezpiecznie. Na dodatek nie informują, co dokładnie jest mierzone. Oczywiście nie wyraziłem zgody, ale sam fakt możliwości zbierania takich danych jest niepokojący. Pytanie o zgodę było ponawiane – liczą na to, że użytkownik się pomyli i kliknie, że się zgadza?

W każdym razie po tej akcji z nawigacją Yanosik wyleciał w trybie ekspresowym, po przejechanych z nim jakichś 20 tys. Oczywiście potrzebuję dość często nawigacji, więc użyłem tego, co miałem pod ręką – Google Maps. Korzystałem kiedyś dawno temu przez chwilę i albo nie doceniałem, albo spory postęp zrobili.

Pierwsze wrażenie: Yanosik dawał instrukcje trochę za późno czasami (do tego stopnia, że zdarzało mi się nie skręcić we właściwą ulicę). Google Maps radzi sobie o wiele lepiej, informując z sensownym wyprzedzeniem. Do tego ma przyjemny ficzer w postaci zmiany skali w zależności od aktualnej prędkości. Nie ukrywam, że przestawienie się i przyzwyczajenie do dobrego zajęło mi chwilę. Różnica jest kolosalna – Google Maps potrafi pokazywać pasy, dawać drobne wskazówki gdzie odbić. Jest to bardzo przydatne na węzłach na autostradach. Za to przyznaję, że na rondach Yanosik radził sobie lepiej, choć też nie idealnie.

Brakuje oczywiście głównej funkcji Yanosika, czyli „antyradaru”, nie ma całej grywalizacji i statystyk ale… w sumie w Yanosiku grywalizacja była niedorobiona, a statystyki niespecjalnie coś wnosiły. Chociaż lubię popatrzeć. Google Maps dobrze nawiguje i… tyle. W każdym jeśli chodzi o nawigację to niebo a ziemia – totalna przepaść w jakości oprogramowania.

Rozważam jeszcze wypróbowanie głównego polskiego konkurenta Yanosika, czyli Ryśka, ale boję się, że nawigacja będzie słabsza od Google Maps, a dane dot. sytuacji na drodze gorsze, niż w Yanosiku.

UPDATE: Rysiek może kiedyś będzie testowany, ale najpierw szansę dostanie Waze. Wiele osób poleca Wazie i w komentarzach na blogu (nie tylko pod tym wpisem), i poza blogiem. Podobno wykupione przez Google, jest nawigacja i antyradar, może być fajne. Recenzja za jakiś czas.

UPDATE: Pewnie nie wszyscy zauważyli, ale Yanosik zaliczył poważną wtopę. Wykorzystywał urządzenia użytkowników bez ich wiedzy i zgody do realizowania innej usługi swojej firmy. Szczegóły opisała ZaufanaTrzecia strona, a pokrótce wykorzystywane były: włączenie bluetooth, co za tym idzie zwiększone zużycie baterii, transmisja dodatkowych danych – zużycie transferu. IMO takie nadużycie i pokrętne próby tłumaczenia są dyskwalifikujące, więc zamierzam trzymać się z daleka od wszelkich rozwiązań tej firmy.

Niezgoda na brak zgody

Ostatnio w okolicach ruchów pro- i antyszczepionkowych na Facebooku głośno o sprawie rodziców z Białogardu. Dla nieznających krótkie przypomnienie: przyjechali do szpitala rodzić; nie wyrazili zgodę na żadne czynności medyczne w tym podgrzewanie, szczepienie itp. Lekarz zareagował podaniem sprawy do sądu, który w trybie przyspieszonym, już po paru godzinach ograniczył prawa rodzicielskie w zakresie opieki zdrowotnej nad dzieckiem i lekarze mogli dokonać procedur. Rodzice zareagowali „kradzieżą” (zabraniem) dziecka ze szpitala i są poszukiwani.

Przyznaję, że kupy mi się to nie trzyma. I zupełnie nie będę tu dyskutował nt. „jak to jest w innych krajach” ani „czy szczepić”. Sensu nie trzyma mi się to z innego powodu: jeśli się o coś kogoś pyta lub pozwala mu się nie wyrazić na coś zgody, to należy tę decyzję uszanować. Reakcja rodziców nie dziwi mnie w żaden sposób. I w sumie nie bardzo widzę podstawy do poszukiwania, nawet przy ograniczonym prawie do opieki zdrowotnej (co też uważam za bzdurę). Dziecko jest zdrowe, więc opieki medycznej nie wymaga.

Absurdalna jest też sytuacja, że czekano parę godzin na wyrok sądu, zapewne naruszając przy okazji prawo do obrony (sorry, ale nie widzę jakoś matki parę godzin po porodzie na sali). Ogrzewać dziecko można na kilka sposobów, skoro wytrzymało kilka godzin, to nie było bezpośredniego zagrożenia zdrowia lub życia. A rodzice będą się opiekowali dzieckiem przez resztę życia. I nie przypuszczam, by chcieli dla dziecka źle.

Z pewnością utracono możliwość jakiejkolwiek kontroli zdrowia dziecka w szpitalu, niepotrzebnie stresowano rodziców i naraża się dziecko w tej chwili (skoro się ukrywają, to zapewne się przemieszczają, a to korzystne dla tak małego dziecka nie jest), a postawa siły gwarantuje, że druga strona pozostanie trwale nieprzekonana.

Zastanawiam się, gdzie rodzice zdecydują się rodzić kolejne dzieci. Przypuszczam, że nie w szpitalu, który, nawiasem, zdaniem niektórych jest średnio przyjazny w standardowych okolicznościach – to jednak obce środowisko. Chociaż oczywiście posiada odpowiednie wyposażenie na okoliczność komplikacji.

W każdym razie prezentowane podejście, zamiast łagodnego przekonywania i dialogu powoduje IMO tylko pogłębienie niechęci do służby zdrowia, wymiaru sprawiedliwości i szczepień.

UPDATE: Po namyśle doszły dwie sprawy:
Jakie są konsekwencje dla matek palących czy pijących w ciąży i co jest bardziej szkodliwe dla dziecka, picie i palenie, czy brak zabiegów higienicznych? O niezdrowym odżywianiu nie wspominam.
Jak można mówić o prawie kobiet do przerywania ciąży, skoro zabrania im się decydowania nawet o sposobie opieki nad dzieckiem?

ENEA i papierowy druk przelewu

Mój dostawca energii, ENEA, przysyła mi co pewien czas pocztą rachunek. Składa się on z trzech kartek A4. Na pierwszej jest zestawienie zużycia energii, na drugiej faktura. Na trzeciej ENEA dostarcza druk przelewu, taki do opłacenia na poczcie. Dotychczas nie zwracałem na to specjalnej uwagi. Ostatnio jedka się zastanowiłem, że dla tej ostatniej kartki mam jedno zastosowanie: niezadrukowana połowa (A5) służy mi do szybkich podręcznych notatek, a drugą część wyrzucam. Bo przelewu za prąd inaczej niż elektronicznie nie zdarzyło mi się płacić.

Ponieważ i tak mam notesy, stwierdziłem, że zapytam się czy i jak można zrezygnować ze zbędnego mi druku przelewu. Czyli bezsensownego generowania śmieci. Napisałem maila i szybko dostałem odpowiedź: nie da się, przynajmniej nie w tej formie, w której chcę. Można albo przejść na faktury elektroniczne, albo dostawać komplet.

Trochę dziwi mnie brak parcia na faktury elektroniczne. Wydaje mi się, że nie było na ten temat nawet żadnej informacji w przesyłanych materiałach, o zachęcie finansowej nie wspomnę. Za to wymagane jest założenie konta w eBOK (w siedmiu prostych krokach. Oraz złożenie wniosku o fakturę elektroniczną (w czterech prostych krokach). W zamian stracę możliwość opłacania faktur i kontrolowania rachunków przez dowolną osobę z gospodarstwa domowego. Bo zapewne adres mailowy do wysyłki faktury można podać tylko jeden…

Skoro ENEA woli wysyłać druk papierowy – niech im będzie.