Gdzie się kończy sieć tekstowa?

Dawno czytałem wpis o powrocie do sieci tekstowej. Już w komentarzach zaczęła się dyskusja, czym jest sieć tekstowa. Zacząłem pisać ten wpis i – niespodzianki dla stałych czytelników nie będzie – trafił do szkiców i tam sobie leżakował. Wpis miał być o tym, jak rozumiem sieć tekstowa i jak widzę poziomy utekstowienia sieci.

Sieć tekstowa bez formatowania

Sieć tekstowa bez formatowania, czyli autor treści ma do dyspozycji wyłącznie tekst. Wszelkiego typu ozdobniki są możliwe jedynie poprzez wykorzystanie znaków tekstowych, w stylu ascii-art. Bez gwarancji, że będzie to widoczne zgodnie z zamierzeniem przez odbiorcę. Przykłady: IRC, mail w trybie tekstowym, newsgroups (NNTP). Trochę odpowiednik nadawania alfabetem Morse’a czy telegramów. Albo notatek odręcznych. Idealnym analogowym przykładem, który wyniknął podczas dyskusji jest… maszynopis.

Sieć tekstowa z formatowaniem

Sieć tekstowa z formatowaniem i… ilustracjami. Jest to odpowiednik książek, gazet czy nawet magazynów ilustrowanych. Autor określa zarówno treść, jak i sposób jej prezentacji. Przynajmniej sugerowany sposób. Ma możliwość stosowania krojów pisma, fontów, styli w dokumencie. Ma zatem pewną – choć niekoniecznie pełną – kontrolę nad prezentacją treści. Użytkownik będący odbiorcą może dowolnie modyfikować wygląd styli na swoim urządzeniu.

Typowym przykładem jest zwykła strona WWW, z wykorzystaniem HTML. Na przykład ten blog. Zaliczam też tu różnego rodzaju social media typu Facebook, Twitter/X, czy Mastodon. Oraz maila w HTML. Zamiast HTML może być dowolny inny sposób formatowania dokumentów, np. Markdown. Ważny jest fakt formatowania, nie technologia.

Pewnym nietypowym wariantem będzie tu strona z osadzonym dźwiękiem czy filmami. Taki powiedzmy odpowiednik książki lub czasopisma z dołączoną płytą CD czy DVD.

Sieciowy komiks

Sieciowy komiks, czyli sieć, gdzie tekst jest nierozerwalnie związany z grafiką, a grafika pełni pierwszoplanową rolę. Tekst istnieje i jest niezbędny, ale zwykle jest krótki i nie jest samodzielnym przekazem. Autor określa treść, sposób prezentacji i ma pełną kontrolę nad tym ostatnim. Możliwość zmiany przez odbiorcę ogranicza się do powiększenia. Przykłady to różnego rodzaju memy czy serwisy typu demotywatory.pl. Tekst – niekiedy szczątkowy – jest osadzony na stałe w grafice.

Sieć multimedialna

Sieć multimedialna, czyli sieć, gdzie tekst w zasadzie nie istnieje. Jeśli nawet istnieje, to jedynie jako dodatek, nie jest obowiązkowy. Przekaz treści następuje głównie – albo nawet wyłącznie – poprzez obrazy i dźwięk. Jest to odpowiednik słuchowisk radiowych, audycji telewizyjnych, audiobooków, czy filmów. Przykładem mogą być różnego rodzaju podcasty, filmy na YouTube czy TikTok.

Wracając do odpowiedzi na pytanie: gdzie się kończy sieć tekstowa? Jak dla mnie kończy się ona na sieciowym komiksie. Podobnie jak zwykłego komiksu już nie uważam za książkę, tak sieciowego komiksu nie uważam już za sieć tekstową. Może, w pewnych okolicznościach, uznam je za szczątkowe czy też wyjątkowe formy.

UPDATE Dodany maszynopis jako przykład.

Optymalizacja strony

Kolejny wpis, który przeleżał wiele czasu jako szkic. Nie znalazłem na niego czasu, a teraz sprawdziłem i dobrze się zestarzał, więc opublikuję to, co mam, choć nie pociągnąłem do końca tematu, którym jest optymalizacja stron WWW, tym razem bardziej od strony serwera, niż WordPressa, o którym wtedy napisałem.

Na początek polecam wpis Yzoji o optymalizacji bloga. I komentarze do niego. Tak, wpis jest sprzed trzech lat. Tak, jest aktualny, a wszystko co tu znajdziesz powstało właśnie wtedy. Raczej postaram się napisać uzupełnienie, niż powtarzać rady z tamtego wpisu.

Efekty

Nie mam niestety porównania sprzed wprowadzania zmian, ale żeby było wiadomo o czym rozmawiamy. Efekty optymalizacji strony bloga, wg PageSpeed Insights, przedstawiają się następująco:

Wynik optymalizacji strony wg PageSpeed dla desktop - performance 100%
Wynik dla desktop
Wynik optymalizacji strony wg PageSpeed wynik dla mobile - performance 9%
Wynik dla mobile

Kompresja

Na przyspieszenie działania bloga pomogło zmniejszenie poziomu kompresji w nginx. Tak, dobrze czytacie, zmniejszenie, nie zwiększenie. Dlaczego? Otóż tekst kompresuje się dobrze tak czy inaczej. A różnice w szybkości działania kompresji gzip są znaczne. Czyli mamy mininalnie większą ilość przesyłanych danych, ale odpowiedź jest wysyłana znacznie szybciej! Być może to kwestia relatywnie słabego VPSa, ale skoro nie widać różnicy, po co przepłacać? W każdym razie w konfiguracji nginx mam:

gzip_comp_level 1;

Lazy loading

Kolejną rzeczą, która przyspieszyła działanie tego bloga było wyłączenie lazy loading. Było o tym u Yzoji, ale warto powtórzyć, bo znowu, jest to nieintuicyjne. W dodatku wszyscy mantrują, że włączenie lazy loadingu jest dobre dla szybkości ładowania. No i teoretycznie mają rację. Ale nie jest to prawdą na stronach, gdzie ilość załączanych grafik jest niewielka. Więc jak mam jedną czy w porywach dwie skromne grafiki na wpis, to lazy loading tylko spowolni ładowanie. Gdyby grafik było więcej lub były większe – pewnie włączenie lazy loadingu mógłoby pomagać.

Google

Wyłączenie zabawek Google. Firma ta prezentuje pewną dwumyślność. Z jednej strony chce, by strona działała szybko. Z drugiej strony, sama dostarcza rozwiązania, które fatalnie wpływają na wydajność strony i stwarzają problemy w ich własnym scoringu! Google Analytics – wydajnościowe zło. Fonty Google – kolejne wydajnościowe zło. Google AdSense też drastycznie pogorszy szybkość działania strony.

Rozwiązanie, jeśli nie chcemy całkiem pozbywać się Google? W przypadku AdSense można zrezygnować z wyświetlania reklam wszędzie i ograniczyć ich obecność do wpisów, na których jest największy ruch. Taki kompromis – strony z reklamami będą ładować się dłużej, ale większość stron będzie działać szybko. Oczywiście wiąże się to z rezygnacją z reklam na głównej. Nieco upierdliwe, bo oznacza to ręczne zarządzanie kodem JS odpowiedzialnym za wyświetlanie reklam na poziomie konkretnych wpisów, ale dla mnie OK. Zamiast Google Analytics polecam Matomo. Z fontów Google zrezygnowałem, zamiast tego pewnie można serwować je lokalnie.

Klucz RSA

Kolejna nieoczywista sprawa – rozmiar klucza wykorzystywanego przy SSL/TLS. Miałem podejście security is our priority i klucz RSA o długości 4096 bitów. Tyle tylko, że póki co 2048 bity są także uznawane za bezpieczne. No i na tym blogu nie ma nic wrażliwego. Najbardziej wrażliwe jest hasło, które przesyłam przy logowaniu, więc zmniejszyłem rozmiar klucza i… Pomogło to skrócić czas nawiązywania połączenia z serwerem. Znowu, może kwestia stosunkowo słabego VPSa. Przy tej okazji polecę jeszcze wpis o tym jak zrobić sobie certyfikat SSL/TLS z oceną A+ na nginx.

Jak widać, optymalizacja stron WWW nie jest oczywista i warto do tematu podejść kompleksowo.

Zmiany algorytmów Google

W wielu miejscach ludzie narzekają, że Google zmieniło algorytmy, ich strony spadły w rankingu, choć stosowali się do zaleceń Google, a biznes upada. To oczywiście smutne, tylko nie do końca widzę w tym winę Google. Oparcie biznesu o jednego partnera było świadomą decyzją. Stosowanie się do zaleceń Google w sprawach SEO nigdy nie dawało gwarancji, że zawsze będzie dobrze, prawda? Gwarancji, że te zalecenia się nie zmienią też nie było. Gdyby tylko w jakiś sposób dało się przewidzieć, że gigant będzie kierował się wyłącznie własnym zyskiem…

Zmiany i błędy

Błędy się zdarzają. Zmiany też. Uzależnianie się od jednego dostawcy zawsze jest poważnym ryzykiem. Nawet, jeśli dostawca wydaje się duży i solidny[1]. Zresztą, akurat Google od dawna pokazuje apetyt na to, by korzystać z czyjegoś dorobku, niekoniecznie dzieląc się zyskiem. Pamiętacie Accelerated Mobile Pages? Już wtedy twórcy treści narzekali, że ruch klientów nie trafia do nich i tracą zyski z reklam. Reklam Google, oczywiście. No ale skoro Google mogło dostarczyć ludziom wynik wyszukiwania AKA content, w dodatku od siebie, to po co miałoby przekierowywać klienta na źródło i płacić za wyświetlenia/kliknięcia w reklamy? A jeszcze osoba, która szukała gotowa dodać stronę do bookmarków i nie skorzystać następnym razem z wyszukiwarki, gdzie Google może mu wyświetlić reklamy w wynikach wyszukiwania… No czysta strata przecież.

Błędy zdarzają się i grubszego kalibru, nawet przy płatnych usługach. Bo indeksowanie i pokazywanie w wyszukiwarce jest bezpłatne i bez żadnych dwustronnych umów i gwarancji. A przecież zdarzyło się zablokowanie i usunięcie usług, za które płacono. Oczywiście z danymi[3].

AI

Przeżywamy właśnie zachłyśnięcie się AI[2], które pakowane jest dosłownie wszędzie. Czy ma to sens, czy nie. Jest to symbol/synonim nowoczesności, więc pewne było, że wyniki wyszukiwania też będą to wykorzystywać. Zresztą, Bing zrobił to już dawno. Głośno robi się o błędach wyszukiwarek opartych o AI. Oczywiście, takie błędy są. I pewnie będą, szczególnie, że wiemy, że LLMy lubią halucynować. Ale… w tradycyjnych wyszukiwaniach też były. Tylko po prostu nikt raczej nie robił afery, gdy link był nieadekwatny czy zawierał błędne informacje. No chyba, że w wynikach wyszukiwania, tłumaczenia albo na Google Maps znalazło się coś godzącego w znaną osobę lub instytucję. Wtedy było trochę śmiechu i szybka korekta. I jakoś nikt nie robił afery.

W sumie zastanawiam się, kiedy do ludzi dotrze, że LLMy są niezłe odtwórczo, ale niespecjalnie są w stanie coś nowego wymyślić. I tak naprawdę żerują na tym, co ludzie wymyślili wcześniej. I bez dostępu do tych danych są niczym. Można obserwować bunt twórców treści w serwisie Stack Overflow. Ciekawe kiedy powstanie zdecentralizowana, szanująca autorów alternatywa…

Zmiany algorytmów Google

Dla jasności – sam obserwuję zmiany algorytmów w Google u siebie na blogach. Pozycje i liczby odsłon w Google webmaster tools zmieniły się istotnie, liczba wejść – mierzona niezależnie – spadła. Też istotnie. Wszystko to zaczęło się w ostatniej dekadzie kwietnia 2024. Odnotowuję z kronikarskiego obowiązku, bo nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. I po części pewnie kwestia pogody.

Wyszukiwarki

I na zakończenie nie całkiem nie na temat: DuckDuckGo nie działało podczas awarii Bing. Wiedziałem, że korzystają z ich wyników (od czasu rozwiązania/zawieszenia współpracy z Yandex – chyba już tylko z nich), ale w obecnej sytuacji poszukam jakiejś alternatywy dla podstawowej wyszukiwarki. Świata to nie zmieni, bo i tak jestem multiwyszukiwarkowy – często sprawdzam wyniki w 2-3, poza tym, na różnych komputerach mam różną domyślną, ale spróbować można. Póki co silnym typem jest Qwant – działający na europejskich, bardziej sprzyjających prywatności, zasadach.

[1] A może „zwłaszcza”? Jak głosił slogan z pewnej reklamy duży może więcej. Podmioty o dużym udziale na rynku będą miały tendencję do monopolu/oligopolu, bo taki jest naturalny trend ekonomiczny. A że monopol nie służy klientom, to wiemy. Pytanie tylko czy i kiedy taki duży dostawca zechce skorzystać ze swojej pozycji.
[2] Gdzie chwilowo AI = LLM, co do prawdziwej sztucznej inteligencji ma się nijak.
[3] Już po opublikowaniu tego wpisu Google zamieściło oficjalne stanowisko w tej sprawie. Są pewne rozbieżności, np. podobno backupy nie zostały usunięte. Ale mimo to do przywrócenia wykorzystano zewnętrzne backupy. Hm!

UPDATE: Dodany link do stanowiska Google w sprawie usunięcia usług.