Kartoflanka.

Poprzednio był wegetariański kapuśniak, a teraz zupa ziemniaczana, czyli tytułowa wegetariańska kartoflanka, w wersji przeze mnie ulubionej.

Składniki:

  • 2 cebule
  • ziemniaki krojone w kostkę (ilość odpowiednia ;-))
  • 2 marchewki
  • można dodać trochę pietruszki, seler
  • koper
  • śmietana lub 0,5 l mleka
  • 2-3 łyżki masła
  • 1,5 łyżeczki soli
  • 1 łyżeczka kminku
  • 0,5 łyżeczki pieprzu

Przygotowanie:

  • cebulę zeszklić na maśle
  • dodać marchew i warzywa
  • później ziemniaki
  • gotować 20 minut
  • zabielić śmietaną lub mlekiem

Powinno stosunkowo łatwo adaptować się do wersji wegańskiej – tak naprawdę wystarczy użyć oleju przy podsmażaniu cebuli i zabielić na sposób wegański. Przepis jest zmodyfikowaną wersją z jakiejś książki. Na razie zamieszczam to co dostałem, jak nie zapomnę, to zaktualizuję o własne uwagi.

Gdy ekipa daje radę…

Dla odmiany przykład reklamy, która mi się spodobała. Ogólnie lubię reklamy z fabułą. Polecam obejrzeć całość, a dopiero później czytać, bo spoilery.

Gdy ekipa daje radę…

Nie pytajcie jak dotarłem do tego filmu, ale przyznam, że mnie rozbawił, bo przypomniał mi parę scen z życia. Po pierwsze, miałem akcję z nocnym telefonem od kumpla. Co prawda nie o pierwszej w nocy, a o dwudziestej trzeciej z groszami, ale też wesoło. Odbieram, bo myślę, że jakaś awaria, której kumpel nie ogarnia, ale słyszę znietrzeźwiony głos, żebym ubierał się i schodził. Po co? Ano goni kolesia koło mojego domu. Czemu? Rzekomo ich zaczepili i chcieli kasę. Szybka wizualizacja i wiem, że komedia, bo w tym stanie pogoń to raczej za wężem. W dodatku jeszcze rozmawia przez telefon… No i nie bardzo mi się to spina – chcieli kasę a teraz uciekają? Kumpel pacyfistą nie jest, szczególnie po spożyciu. Szybka kalkulacja i wychodzi, że zanim ubiorę się i zejdę, to będą z pół kilometra dalej. Na wszelki wypadek jeszcze pytam, gdzie są i… koło mojego domu to jakieś dziesięć minut spaceru, na dodatek się oddalają. I dowiaduję się, że drugi kumpel (znacznie bardziej rozsądnie i pokojowo nastawiony) mu pomaga. OK, zatem raczej nie trzeba go ratować… przed policją. Nie zszedłem.

Po drugie, nielegalne lokale. Co prawda nie gangsterka, ale było parę miejsc, które były zdecydowanie drugiego obiegu, a w których graliśmy koncerty. Zagraniczne piwo (i tylko zagraniczne) w bardzo przystępnych cenach (czyżby przemyt i brak licencji?), jedzenie „na oko” i na pewno obsługa bez książeczek zdrowia. Brak szyldu. W jedno z takich miejsc pojechałem ustalać możliwość zagrania koncertu. Po zapukaniu we właściwe drzwi otworzył archetypiczny bramkarz, podobny do tego z filmu i zapytał czego? Klimat dziwny, ale wspomnienia pozytywne. I bezpiecznie. W końcu naś klient naś pann!

Na koniec – pewnie dałbym radę, czyli pojechał w takiej sytuacji. Ale nie cierpię takiego wołania wilk! wilk!

Google Reader zamknięty. So what?

Niecały rok temu podniosłem fałszywy alarm o końcu grup dyskusyjnych (newsy, NNTP) w Polsce. Okazało się, że może stwierdzenie było przedwczesne, ale prorocze. Faktycznie, news.gazeta.pl został już wyłączony. Podobnie news.home.pl. Grupy dyskusyjne, które były wygodnym i popularnym środkiem komunikacji umierają. Przypuszczam, że działanie istniejących serwerów wynika raczej z tego, że wszyscy (decyzyjni) o nich zapomnieli, niż ze świadomych decyzji.

Można się zastanawiać, czemu tak się dzieje. Pewnie trochę bariera wejścia. Pewnie trochę beton wśród userów/adminów i stare reguły. Pewnie brak dostępności online (newsreadery to raczej stacjonarne twory). I w końcu pewnie brak możliwości monetyzacji. Gdyby policzyć dane przesyłane w postaci graficznej na stronach WWW, to wydaje mi się że newsy, z całym ich spamem (który z kolei stosunkowo łatwo dało się odfiltrować) miały niezły stosunek sygnał/szum, w porównaniu ze stronami i reklamami graficznymi różnej maści.

Już napisałem na FB, że nie rozumiem dramy związanej z zamknięciem Google Reader. Nie jest to ani jedyna, ani pierwsza, ani najbardziej popularna usługa zamknięta przez Google (i nie tylko Google zamyka – pamięta ktoś „zamknięcie” Delicious?). Wiadome jest, że oprogramowanie jako usługa oznacza pełną zależność od dostawcy tejże usługi. RMS, który niedawno był w Polsce i który zawsze ma przy sobie jedzenie – 34 minuta (dead link), a którego słowa tak wielu ignoruje i traktuje go przynajmniej jako dziwaka, mówi o zagrożeniach płynących z braku kontroli od dawna. W tym także o SaaS czyli Software as a Service, choćby w zaleceniach dla rządów w zakresie wolnego oprogramowania. No ale przecież po co tak utrudniać, wolne oprogramowanie takie mało błyszczące, funkcjonalności też bywają gorsze i w ogóle wygodniej jest czytać ze wszystkich urządzeń, a trzeba by coś swojego postawić, więc po co to wszystko, wezmę czytnik od Google, w dodatku za darmo. Przecież zagrożenia są przesadzone i jeszcze nie jest tak źle (cytat oczywiście z filmu Nienawiść).

Jestem pewien, że ci, którzy mówią, że Google straci, że nie wzięło pod uwagę, że grupa, której zabierają narzędzie jest specyficzna, opiniotwórcza itp. nie mają racji. Odzyskają pieniądze przeznaczone na utrzymanie bezpłatnej usługi, plus trochę więcej ludzi czytających bez RSS, które w porównaniu z tradycyjnymi stronami WWW znowu mają więcej informacji w szumie. Na stronach wyświetli się reklamy i bilans wyjdzie na zero, albo i lekko do przodu.

W sumie dobrze, że stało się, jak się stało. Może do ludzi dotrze, jak bardzo są zależni od Google. Choćby w przypadku Androida. Zresztą tu Google też się złapało za kieszeń i… usunęło z Google Play AdBlock+. No ale jeszcze nie jest tak źle, prawda? Śmieszy mnie też podział korporacji na „gorsze” (Microsoft) i „lepsze” (Apple, Google). Wszystkie mają dokładnie taki sam cel, a ewolucja metod jest jedynie kwestią czasu.

W tym przypadku dane nie zniknęły, można się przenieść. A parę miesięcy temu z podobnych przyczyn odparował kawałek dorobku – było nie było – kulturalnego/artystycznego w postaci mp3.wp.pl.