Pod koniec zeszłego roku komputer robiący za grzejnik przestał działać. Padł dysk. Software RAID na dwóch partycjach niewiele pomógł. Tzn. pomógł na tyle, że były sygnały, że wkrótce się skończy. Gdybym miał jakieś ważniejsze dane, to zapewne zdążyłbym zgrać. Inna sprawa, że wg statystyk zrobionych przez Google, IIRC 30% dysków nie ma żadnych, ale to naprawdę żadnych objawów w S.M.A.R.T, zanim padną. Jakby komuś bardzo zależało i nie mógł znaleźć – dajcie znać w komentarzach, to poszukam tych statystyk Dzięki GDR! za podesłanie linka!
Wracając do tematu. Wymieniłem komputer w domu u rodziców, przełożyłem ze starego dysk do nowego. Zapomniałem o tym, włączyłem go i… praktycznie totalna cisza. Mimo w sumie trzech wentylatorów (zasilacz, radiator na procesorze i wentylator jak od zasilacza puszczony na 5V chłodzący kartę graficzną). Okazało się, że głównym hałasującym był dysk (Seagate 60 GB).
To podsunęło mi pomysł, żeby spróbować tego samego z grzejnikiem. W końcu komputer uruchamiający się z pendrive był ćwiczony wielokrotnie. Może nie w tak hardcore’owej wersji, bo jednak zawsze na podorędziu był dysk wpięty po USB, ale to przecież drobiazg. Przy okazji nauczyłem się patentu: jeśli komputer nie ma bootowania z USB w BIOSie, albo ma takie, że nie potrafi zabootować się z pendrive’a, to można zabootować z CD-ROM i kazać bootować z USB. Wymaga co prawda sprawnego napędu CD-ROM, ale działa. 🙂
Dzisiaj przywiozłem grzejnik. System zainstalowany na pendrive, póki co bez tuningu pod kątem trwałości tego ostatniego. Znaczy jest ext2, nie ma swap, ale reszty opcji nie miałem kiedy włączyć. Oczywiście tym razem nie będzie dysku tylko do odczytu, bo mprime musi gdzieś zapisywać wyniki (BTW przechodzę wyłącznie na wstępną faktoryzację – w jeden sezon grzewczy i tak nie jestem w stanie „konkursowej” liczby przeliczyć), ale to nie powód, by katować flasha ponad potrzebę.
Pamiętałem, że wentylatory w tej maszynie dość szumią, więc przypomniał mi się zacny wpis z Majsterkowo.pl o naprawie głośnych wentylatorów. Co prawda wyciąganie zawleczki i wyciąganie ośki uważam za overkill, ale rozebrałem i wentylator od procesora, i ten w zasilaczu i przesmarowałem sprawdzonym sposobem (kropelka oleju maszynowego). Jest o niebo lepiej, choć nadal troszkę go słychać. Winny jest badziewny radiator i wentylator zamontowany na nim, który jakby ma lekkie bicie. I w ogóle trochę mały jest ten radiator, i mniejszy niż w zasilaczu ma wentylator. Trochę żałuję, że nie przełożyłem z mojego starego domowego komputera procesora (Athlon 2200+) – obecnie jest Sempron 2300+, czyli słabszy. No i oczywiście radiatora (tego z niesłyszalnym praktycznie wentylatorem). Przy okazji mogłem też wymienić wentylator w zasilaczu, choćby na ten, który dmuchał na grafikę w starym komputerze. No ale nie było czasu… ;-/
Przy okazji otwierania zasilacza w celu przesmarowania i wyczyszczenia wentylatora znalazłem spore pokłady kurzu. Niestety, okazuje się, że samo odkurzenie zasilacza przez szczeliny nie pomaga, a sprężonego powietrza nie miałem nigdy pod ręką. Dodatkowo wyszło na jaw, że jeden z kondensatorów trochę wyciekł. Mam już lutownicę, ale nie miałem kondensatora na wymianę. Póki co działa, więc nie ruszam. Mam nadzieję, że nie odparuje razem z płytą…
UPDATE: Note for myself: w tym roku dniem uruchomienia grzejnika jest 02.12.2012. I nie jest to początek sezonu grzewczego.
UPDATE2: Może i było lepiej przez chwilę, ale dość szybko się pogorszyło. Tym razem pamiętałem i wyjąłem wentylator z nieużywanego komputera. Okazuje się, że nie był na 5V, a i tak był praktycznie niesłyszalny. Jakiś Arctic, które kupiłem za grosze w większej ilości wieki temu. Co prawda z mocowaniem był cyrk, bo żeby wkręcić cztery wkręty brakuje jakichś 5 mm na długości radiatora, ale dało się zamocować na dwóch (skombinowanych z kołków, bo wentylator różni się głównie wysokością, więc oryginalne nie pasowały). 1700 RPM w tej chwili i cisza – ten z zasilacza jest głośniejszy.