Opera mini 5 beta 2.

Jakiś czas temu pisałem o becie Opery mini 5 i nie byłem zachwycony. Niedawno ukazała się kolejna beta. Zachęcony przez groszka postanowiłem dać jej szansę.

Oficjalnie mój telefon (Nokia 3110c) nadal nie jest wspierany, ale daje się zainstalować betę przez wejście na m.opera.com/next – warte odnotowania, bo przy innych sposobach strona usilnie stara się wiedzieć lepiej, co chcę dostać i bety w wersji drugiej pobrać nie pozwala.

Nadal widać, że program robiony jest z myślą o większych ekranach, ale są też pozytywy. Po pierwsze, działa stabilniej od poprzedniej wersji – nie wysypała się ani razu, chociaż faktem jest, że nie używałem zakładek. Po drugie, mój ukochany mobile view jednak istnieje (chyba, że dodali teraz). Co prawda, jak większość opcji, ukryty jest w jakiś dziwny sposób (ogólnie w porównaniu z czwórką spaprane menu jest; mogłem nie znaleźć poprzenio), zmienione jest też przewijanie klawiszami (to, co kiedyś było jedną linią, teraz oznacza page down), ale idzie się przyzwyczaić.

Nie mam wrażenia, że jest szybciej, niż w wersji 4, ale szybkość jest OK. W mobile view strony wyświetla poprawnie, nie zauważyłem problemów ze stabilnością. Krótko mówiąc, działa na tyle dobrze, że jest obecnie moją podstawową przeglądarką. Choć czwórki na wszelki wypadek nie kasuję.

IKEA, the bookkiller.

Jakiś czas temu u MRW poruszony został temat niszczenia książek. Z mojej strony padła teza, że IKEA też „zabija” książki, bo ładuje je jako zapychacz na półki w sklepach (znaczy wystrój). Jako, że IKEA postrzegana jest jako twór piękny, czysty i szlachetny, pojawiły się głosy (janekr 2009/12/23 08:35:04, gfedorynski, 2009/12/23 13:47:54; szkoda, że Blox nie ma linków bezpośrednio do komentarzy), że to nie książki, tylko atrapy.

Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło, bo chociaż wyglądały mi na normalne, szwedzkie książki, to nigdy nie otworzyłem żadnej i nie sprawdziłem, choć przyznam, że miałem plan poproszenia o taką książkę/kupienia jej w kasie, w czasie, gdy uczyłem się szwedzkiego (byłoby to niezłe dojście do używanych szwedzkich książek w Polsce). Ale nie poprosiłem, więcej, nawet nie wyjąłem książki z regału. Postanowiłem sobie, że sprawdzę, jak jest naprawdę przy okazji najbliższej wizyty w IKEI.

Okazja nadarzyła się niedawno. Pierwszy rzut oka – normalne książki, widać, że nie same grzbiety, widać, że mają strony (akurat niektóre leżały na płask, nie pionowo na półce)… Na atrapę nie wyglądają – różny stopień zużycia (bardziej na końcówki serii leżące w różnych miejscach). Ale sprawdzić trzeba dokładnie, bo może takie lepsze atrapy… Książki. Normalne, szwedzkie książki. Setki. Dla niedowiarków zdjęcie na końcu wpisu (sorry za jakość, Nokia 3110c ma beznadziejny aparat).

Jeśli chodzi o tezę, że „może ktoś je przeczyta” – sorry, no bonus. Sklepy IKEI są rozrzucone po całym świecie, nie ma co ukrywać, szwedzki jest bardzo mało popularnym językiem (nawet wliczając podobieństwo norweskiego i duńskiego) poza Skandynawią, więc nie ma co liczyć, że ktoś z kupujących będzie testował fotel oddając się lekturze (co innego, gdyby książki były w lokalnym języku; swoją drogą zachowania ludzi w tym sklepie nie przestają mnie zaskakiwać – niektórzy przychodzą tam „mieszkać” – siedzą w kuchni, leżą na łóżku, siedzą na sofach – jak w domu).

Podsumowując: IKEA „zabija” książki (prawdziwe książki, żadne atrapy) i redukuje je do roli wystroju. A przynajmniej trafiają na zesłanie, z którego szansa powrotu do „życia” jest minimalna.

Książka w IKEA

 

Patos kapu kap.

Niedawno miała miejsca akcja Stop-Cenzurze (dead link). O co chodziło, można doczytać na stronie. Akcja miała wiele pochodnych, przykładowo do pobrania był bardzo ciekawy skypt (ciekawszy niż czarny banner, choć IMO trochę mniej mówiący – banner wyłączający u góry nieco za mały), zasłaniający niektóre wyrazy czarnymi prostokątami (wyłączane po kliknięciu banneru).

Ponieważ akcję popieram, to i tu znalazł się banner (co prawda pojawił się później, bo wtedy dowiedziałem się o akcji, ale był). Można nawet mówić o jakimś sukcesie – chyba pierwszy raz doszło do zauważenia zwykłych ludzi i ich zastrzeżeń do prac rządu i procesu stanowienia prawa, co więcej, była nawet jakaś reakcja i zainteresowanie ze strony rządu. Pożyjemy, zobaczymy.

Natomiast nie o tym chciałem pisać, a o przemówieniu na zakończenie akcji. Jak pisałem, banner zamieściłem, ale nawet nie zgłaszałem strony, bo po co? Kto wejdzie, ten zobaczy banner i tyle. Natomiast chcę się odnieść – po raz kolejny – do fragmentu wspomnianego przemówienia:

Niektórzy z Was mogli się przecież przy tym narazić na mniejsze wpływy u reklamodawców i oburzenie społeczności dla której jesteście. To właśnie można nazwać poświęceniem dla sprawy.

Już samo słowo przemówienie w tytule sugeruje, że od patosu będzie kapać, ale tego się nie spodziewałem. Normalnie zamieszczający od ust sobie odebrali, głodowali miesiąc, wygnano ich z miast i pokasowano im konta na serwisach. Społeczność była oburzona, jad pod ich adresem wprost lał się strumieniami w wielu wpisach poświęconych tej sprawie. Oraz tradycyjnych mediach (szczególnie niektóre dzienniki). Poświęcenie, jakby ręce dali sobie uciąć w ramach protestu. No i maile, nie zapominajmy gorzkich mailach z wyrzutami. Treść takiego maila można zobaczyć poniżej. Bzzzt, wróć. Można by było zobaczyć, jakbym jakiegoś dostał.

Get real, całe przyłączenie się do akcji to było tylko wklejenie kawałka kodu w szablon, żeby się odwiedzającym banner wyświetlił. Po prostu i tylko tyle. Jak napisałem w komentarzu, dla mnie taki tekst na koniec akcji jest żałosny. W stylu wy, wielcy bohaterowie, w ramach głodówki nie zjedliście dziś ani jednego ciastka, dziękujemy za poświęcenie! Choć stańcie do apelu byłoby mocniejsze…

I zastanamiam się, gdzie byli i co robili wszyscy ci obrońcy wypowiedzi, kiedy MG kasowano konto (podążanie za odnośnikami wskazane; miałem nie wracać do tego, ale tak się kojarzy, że nie mogę się powstrzymać).