Co w 433 MHz piszczy?

Wpis na blogu o termometrach zewnętrznych przypomniał mi o pewnym zakupie, który jakiś czas temu poczyniłem. Chodzi o termometr bezprzewodowy z Jula. Nieco spontaniczny zakup, by mieć pretekst do zabawy urządzeniami pracującymi w paśmie 433 MHz. Z drugiej strony nawet gdyby nie udało się dobrać do danych z komputera, to jakaś tam potrzeba poznania temperatury w różnych miejscach w mieszkaniu była.

Do zabawy nie doszło, nie pamiętam dlaczego. Z tego co pamiętam chciałem pójść bardziej w stronę dedykowanego odbiornika (i transmitera…) 433 MHz, nie SDR. I trochę utknąłem na zakupie, a w zasadzie na zastanawianiu się nad podłączeniem tego – lub czegoś podobnego – do zwykłego komputera, najchętniej przez USB.

rtl_433

W każdym razie wpis zwrócił moją uwagę na program rtl_433 i możliwość odczytu danych przez SDR. Wersja docelowa to może nie będzie, w rozmowie ze znajomymi z pracy mieliśmy nieco obawy co do jakości sygnału, ale skoro tak łatwo dostępne, to warto spróbować. Okazało się, że pakiet rtl-433, który jest dostępny w Debianie SID, mam już zainstalowany. Zupełnie nie przypominam sobie, bym go używał, ale może to z czasów kiedy instalowałem wszelki soft do SDR?

Uruchomiłem i… to działa, po prostu, od kopa. Okazało się, że termometr z Jula, który kupiłem, jest wspierany. Okazało się także, że podobny czujnik jest gdzieś w okolicy. Najciekawsze zaś jest, że wykrytych zostało sporo innych czujników. Z których wiele udostępnia nie tylko dane o temperaturze, ale także o wilgotności.

Ilość widocznych czujników naprawdę mnie zaskoczyła. Z fabryczną, biedną anteną ustawioną w losowym miejscu na biurku SDR widzi kilka. W tym – sądząc po nazwach – trochę czujników temperatury i ciśnienia powietrza z samochodów.

Zastosowanie

W oparciu o Raspberry Pi lub podobną płytkę można łatwo można zrobić sobie własną stację pogodową, z dowolną ilością czujników. Wariant udostępniający dane po WWW jest trywialny i zapewne w tę stronę pójdę. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by dołożyć wyświetlacz i na nim prezentować dane, tworząc odpowiednik prawdziwej stacji.

Dodatkowo opisywane rozwiązanie daje możliwość skorzystania z danych z cudzych czujników. Mój czujnik zdalny jest w innym pomieszczeniu, niż stacja. Trochę miałem dylemat, czy nie umieścić go za oknem. Ale skoro sąsiad ma na zewnątrz, to ja już nie potrzebuję… Tracimy co prawda kontrolę nad umiejscowieniem czujnika, który może np. znajdować się w nasłonecznionym miejscu, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

Rozglądam się teraz i myślę jaki termometr bezprzewodowy kupić. Póki co znalazłem ładny moduł do stacji pogodowej za 34 zł, kuszą jednak inne moduły do stacji pogodowych, które zapewniają pomiar wilgotności. Co prawda nie mam pewności czy będą obsługiwane przez rtl_433, ale zakładam, że tak. Ewentualnie można dopisać ich obsługę.

Nabity w pendrive’a

Dałem się nabrać. Szukałem metalowych pendrive’ów. Takie idealnie pasują mi jako brelok do kluczy. Do tej pory używałem 32 GB kupionych na Aliexpress, ale pomału zaczynało brakować miejsca. Zajrzałem ponownie na Aliexpress, znalazłem inne, także metalowe.

Od razu odniosę się do komentarza znajomych, którzy brzmiał:
Sorry ale kto normalny kupuje pendriva na Ali?
Kupowałem tam różną drobną elektronikę. Z dotarciem, jakością czy wręcz działaniem bywało różnie, choć zwykle było OK. I jak do tej pory zawsze reklamacje były bezproblemowe. Jak nie dotarło (najczęstsza przyczyna), to oddawali kasę bez większego marudzenia. Jak raz jedna z dwóch kart WiFi przyszła padnięta (błędy w dmesg, w ogóle nie miała napisu 802.1n), to wystarczył screenshot (sic!) z dmesg i także był zwrot pieniędzy. Zresztą szybko nauczyłem się zamawiać po dwie sztuki na tę okoliczność. Takie przydasie typu pendrive, karta SD do zabaw z Banana Pi czy karta WiFi zawsze albo giną, albo potrzebne są kolejne.

Tym razem było inaczej. Pendrive’y przyszły i nic nie zapowiadało problemów. No dobrze, po czasie stwierdzam, że pewne podejrzenia mógł wzbudzić woreczek. Jeśli woreczek, w którym jest pendrive ma napis USB cable, to wiedz, że coś się dzieje. Z drugiej strony to był elegancki woreczek, nie zwykły strunowy.

Pendrive czy kabel? Źródło: fot. własna

W każdym razie postanowiłem przetestować zakup przed użyciem. Co prawda i tak po zapisie zawsze sprawdzam sumy kontrolne, ale zanim dojdę do pełnej pojemności, to może trochę potrwać. Początkowo wyglądało OK, ale po dograniu któregoś z którychś z kolei kopii plików, suma kontrolna się nie zgadzała. Pomyślałem, że uszkodzony i zacząłem sprawdzać drugi. Podobnie. Złożyłem reklamację i… zaczęły się schody.

Najpierw zaproponowali albo zwrot całości kwoty i odesłanie towaru na mój koszt[1], albo zwrot 0%. I zażyczyli sobie video pokazujące, jak pendrive’y nie działają. Podesłałem screenshoty, a także zdjęcia opakowania, oraz ciekawostkę – każdy z pendrive’ów ma odwrotnie włożoną elektronikę.

Niebieskie na górze, niebieskie na dole. Źródło: fot. własna

W międzyczasie pogadałem z ludźmi i dowiedziałem się o programie do sprawdzania pamięci flash f3 – Fight Flash Fraud. Fajne, nie znałem. W Debianie to po prostu pakiet f3 w repozytorium. Działa znacznie szybciej, niż kopiowanie plików i sprawdzanie sum kontrolnych. Przykładowy wynik to:

f3probe -t /dev/sdc
F3 probe 8.0
Copyright (C) 2010 Digirati Internet LTDA.
This is free software; see the source for copying conditions.
 
WARNING: Probing normally takes from a few seconds to 15 minutes, but
         it can take longer. Please be patient.
 
Probe finished, recovering blocks... Done
 
Bad news: The device `/dev/sdc' is a counterfeit of type limbo
 
You can "fix" this device using the following command:
f3fix --last-sec=67108863 /dev/sdc
 
Device geometry:
	         *Usable* size: 32.00 GB (67108864 blocks)
	        Announced size: 58.59 GB (122880000 blocks)
	                Module: 64.00 GB (2^36 Bytes)
	Approximate cache size: 255.00 MB (522240 blocks), need-reset=no
	   Physical block size: 512.00 Byte (2^9 Bytes)
 
Probe time: 9'07"
 Operation: total time / count = avg time
      Read: 41.71s / 1572537 = 26us
     Write: 8'22" / 3656905 = 137us
     Reset: 2us / 2 = 1us

Jak widać kupione pendrive’y to tak naprawdę 32 GB udające 64 GB. I program od razu podaje sposób „naprawy”. Pomyślę.

A jak się skończyła cała sprawa? Ano zmieniłem typ zgłoszenia na fraud (patrz komentarze negatywne do hxxps://www.aliexpress.com/item/1005001801649163.html, to nie jest jednostkowy przypadek), kontaktowałem się z supportem. Uzupełniłem zgłoszenie, pojawiły się dwie propozycje: odesłanie na mój koszt i zwrot 20% wartości zamówienia. Nie dosłałem filmu w ciągu trzech dni, więc zwrócili 20% i zamknęli reklamację. Bez możliwości ponownego otwarcia, choć nie minął termin zwrotu.

Złożyłem apelację, opisując wszystkie szczegóły, oczywiście rozpatrzoną negatywnie. I tyle. Jak widać oferta nadal jest aktywna, a Aliexpress wychodzi najwidoczniej z założenia, że jeśli sprzedawca oszukuje klienta, to koszt tego powinien ponosić klient.

Nieco się nauczyłem i nie była to droga nauka. O programie do testowania pamięci flash było już wyżej. Zaś jeśli chodzi o zakupy na Aliexpress, to jeśli kiedykolwiek coś jeszcze tam kupię, to wyłącznie korzystając z płatności kartą, by móc skorzystać z chargebacku. Inny lifehack jest taki, że jeśli towar z Aliexpress dotrze uszkodzony, niezgodny z opisem, czy w inny sposób kwalifikujący się na pełen zwrot środków, to w przypadku przesyłki nierejestrowanej lepiej jest twierdzić, że w ogóle nie dotarł. Może nie jest to do końca uczciwe, ale wygląda na skuteczne.

Już po napisaniu tego wpisu, ale przed wysłaniem, skontakowałem się z Przelewy24 i… będzie kolejny wpis. Bowiem dowiedziałem się, że po pierwsze, mogą wystąpić do sprzedawcy o zwrot w moim imieniu (o co poprosiłem), a po drugie, mogę próbować jeszcze chargebacku w banku, niezależnie od sposobu płatności. Stay tuned.

[1] Nie mam problemu z odesłaniem, tylko nie rozumiem, czemu ja miałbym za to płacić.

Kalenji Run Active Grip

Ostatnio zacząłem się zastanawiać, jak długo już biegam w nowych butach. Ustaliłem, że blisko rok minął, odkąd kupiłem Kalenji Run Active Grip. Kupiłem je zachęcony tym wpisem, w Decathlonie, za ok. 120 zł. Pora opisać wrażenia.

Wcześniej biegałem w butach z Lidla jakoś o połowę tańszych, czyli zupełny entry level. Wydawały mi się OK. Od razu dodam, że chodzi o okazjonalne bieganie na dystansie do paru km (podsumowanie biegania za 2020). Teren mieszany – trochę asfaltu, trochę gruntówki, trochę trawy lub piachu. Z czasem zaczęły trochę się zużywać. Ponieważ miały gładkie podeszwy, w trudniejszych warunkach, np. po deszczu, na błocie, potrafiłem się w nich poślizgnąć.

Przesiadkę na Kalenji Run Active Grip pamiętam dokładnie, bo za krótkie skarpetki w połączeniu z nowymi butami zaowocowały obtartymi stopami. Jednorazowy wypadek i zdecydowanie moja wina. Pamiętam też, że noga zupełnie inaczej leżała. I jeszcze w porównaniu do poprzednich butów zauważyłem znacznie lepszą amortyzację. Tamte jej po prostu nie miały.

Przyczepność bardzo dobra, jednak delikatne zdawałoby się wypustki na podeszwach robią robotę. Nadal oczywiście uważam biegnąc po mokrym, ale nie kojarzę poślizgów, nawet na błocie. Z drugiej strony wypustki są na tyle delikatne, że zupełnie nie przeszkadzają na asfalcie.

Po krótkim przyzwyczajeniu, rzędu dwa lub trzy biegi – buty są wygodne, biega się dobrze. Jeśli chodzi o trwałość, to wyraźnych oznak zużycia brak. Czyli generalnie jestem zadowolony i gdybym miał dziś kupować buty, to zdecydowanie jest to pierwszy kandydat do zakupu.

Gdyby ktoś szukał, trzeba zwrócić uwagę na nazwę, bo tak nieszczęśliwie się składa, że producent oferuje też różniące się jedynie brakiem Grip w nazwie buty, z gładką podeszwą. Niby logiczne, ale w sklepie miałem moment zawahania. Na szczęście szybkie sprawdzenie na telefonie rozwiało wątpliwości.