Recenzja słuchawek Mozos M700BT

Niby mam słuchawki, niby wolę na kablu. Ale od pewnego czasu chodzą za mną słuchawki na Bluetooth. Żona ma od lat Sony WH-CH510. To świetne słuchawki, funkcjonalne, wygodne, z bardzo dobrym czasem pracy na baterii (do 35h) i umiarkowaną ceną (ok. 150 zł normalnie, bywają 30-40 zł taniej w promocji). Kupiłbym je już dawno, ale brakuje mi w nich jednej rzeczy – możliwości podłączenia kabla i korzystania przewodowo.

Słuchawki Mozos M700BT
Mozos M700BT Źródło: https://mozos.pl/sklep/mozos-m700bt-sluchawki-nauszne-bezprzewodowe-bt5-0/

Po co kabel? Ano niektóre urządzenia nie mają BT. Choćby piecyk do gitary. Poza tym, jeśli siedzę w pracy przy komputerze, to wolę mieć wpięty kabel kabel, niż pamiętać o ładowaniu. Dodam jeszcze, że chodzi mi wyłącznie o słuchanie muzyki, w wersji na kablu nie potrzebuję mikrofonu. Zresztą w obecnie używanych do komputera Sony MDR-ZX110 też nie ma mikrofonu.

Dodatkowo niedawno w ręce wpadły mi przypadkiem jeszcze tanie słuchawki Bluetooth znane jako B39, kosztujące ok. 25-40 zł i o ile jakość materiałów, wykonania i parametry pozostawiały nieco do życzenia, to grały całkiem znośnie[1]. Dlatego gdy zobaczyłem pozytywne opinie o tytułowych Mozos M700BT, że grają poprawnie, ale jakość wykonania bardzo dobra w tej cenie, zacząłem się zastanawiać. Do 16h pracy na baterii może nie zachwyca, ale… dają możliwość podłączenia kablem.

Mozos M700BT na bluetooth

Zamówiłem słuchawki M700BT (60 zł), zamówiłem od razu kabel. Przyjechały. Rozpakowałem – jakość faktycznie na oko przyzwoita. Podłączyłem do komputera i telefonu, posłuchałem – grają OK. Zasięg również bez problemu. Dodatkowo dobrze przylegały i miło przytłumiały otoczenie[2]. Cecha przeze mnie pożądana, ale niewymagana. Generalnie jako słuchawki bluetooth – przyzwoite, do rozważenia.

Kabel do słuchawek

Stwierdziłem, że pora na podłączenie kablem i… tu zaczęły się schody. Niektórzy sprzedawcy piszą wprost o możliwości podłączenia kablem jack 3,5 mm, inni o możliwości podłączenia kablem. Sam producent na stronie produktu pisze tak:

Co warte odnotowania słuchawki mogą łączyć się również przewodowo za pomocą standardu jack 3.5 mm (przewód należy dokupić oddzielnie).

Tyle, że w słuchawkach nie ma gniazda jack! Jest USB C, to samo, które służy do ładowania. No dobra. Nie jestem szczęśliwy, ale jeszcze nie ma dramatu. Kabel można dokupić. Niestety, okazało się to nie takie proste, na jakie wygląda. Większość kabli to przejściówki z USB C na jack. Czyli źródłem jest np. telefon, a odbiornikiem np. radio z gniazdem mini jack. Jakoś nie wierzyłem w dwukierunkowość tego typu rozwiązań, tym bardziej, że wszyscy producenci i sprzedawcy pokazywali i opisywali jasno sugerując kierunek nadawania sygnału.

Zapytałem producenta i szybko uzyskałem odpowiedź, że należy dokupić kabel do słuchawek Bluedio. Zatem cytowany powyżej opis z jednej strony jest prawdziwy, z drugiej nie, Zależy na który koniec kabla spojrzeć. Szybko poszukałem co to takiego Bluedio i okazało się, że Mozos M700BT to rebrandowane Bluedio BT5, a przynajmniej wszelkie znaki na niebie i ziemi na to wskazują. Kabel był trochę drogawy, bo 30 zł to połowa ceny słuchawek. Stwierdziłem jednak, że dam szansę.

Mozos M700BT na kablu

Dałem i jestem głęboko rozczarowany. Jakość dźwięku na kablu jest tragiczna. Dźwięk jakby zniekształcony, totalny brak basów, wręcz trudno rozpoznać utwory. Sprawdzone na dwóch komputerach. Skojarzenia z rozmową przez telefon jak najbardziej na miejscu. Być może od biedy nada się to do telekonferencji, ale nie sprawdzałem, bo nie o to chodzi. Nie wiem, czy to kwestia egzemplarza, czy coś jest zepsute, czy to po prostu broken by design.

Cieszę się, że kupiłem ze Smart! na Allegro, bo do tej pory nie miałem nigdy problemów ze zwrotem[3]. Zastanawiałem się, czy oddać sam kabel, czy także słuchawki. Bowiem jako słuchawki bezprzewodowe oceniam je jako przyzwoite. Jednak po namyśle stwierdziłem, że jeśli mam kupować, to takie, które naprawdę pozwalają zarówno na działanie po bluetooth, jak i na kablu.

Jeśli więc czytelnicy są w stanie wskazać sprawdzone, niedrogie, nauszne słuchawki bluetooth, które potrafią zmienić się w przewodowe i grać na kablu, to poproszę.

[1] Odwołuję. Przymierzyłem i jest to jako-tako. Widocznie w pierwszym wrażeniu zachwyciłem się, że jest jakiś bas, a nie kartony. Bo jakiś jest, ale sztuczny i zbyt mocny. Ale to detal, w porównaniu z tym, że nie grają normalnego, oddzielnego stereo. Na testach, gdzie normalnie gra jeden głośnik, w nich grają oba. Nie przypuszczałem, że takie coś może w ogóle mieć miejsce.
[2] Niektórzy narzekali, że słabo wygłuszają, bo są przerwy między słuchawkami a głową. Jestem w stanie zrozumieć – to słuchawki z montażem „na sztywno”, bez żadnej swobody, więc może się zdarzyć, że komuś nie do końca przypasują do głowy.

UPDATE: [3] Zwroty bez problemu. Zapakowałem, odesłałem, po paru dniach pieniądze były z powrotem na koncie.

Co w 433 MHz piszczy?

Wpis na blogu o termometrach zewnętrznych przypomniał mi o pewnym zakupie, który jakiś czas temu poczyniłem. Chodzi o termometr bezprzewodowy z Jula. Nieco spontaniczny zakup, by mieć pretekst do zabawy urządzeniami pracującymi w paśmie 433 MHz. Z drugiej strony nawet gdyby nie udało się dobrać do danych z komputera, to jakaś tam potrzeba poznania temperatury w różnych miejscach w mieszkaniu była.

Do zabawy nie doszło, nie pamiętam dlaczego. Z tego co pamiętam chciałem pójść bardziej w stronę dedykowanego odbiornika (i transmitera…) 433 MHz, nie SDR. I trochę utknąłem na zakupie, a w zasadzie na zastanawianiu się nad podłączeniem tego – lub czegoś podobnego – do zwykłego komputera, najchętniej przez USB.

rtl_433

W każdym razie wpis zwrócił moją uwagę na program rtl_433 i możliwość odczytu danych przez SDR. Wersja docelowa to może nie będzie, w rozmowie ze znajomymi z pracy mieliśmy nieco obawy co do jakości sygnału, ale skoro tak łatwo dostępne, to warto spróbować. Okazało się, że pakiet rtl-433, który jest dostępny w Debianie SID, mam już zainstalowany. Zupełnie nie przypominam sobie, bym go używał, ale może to z czasów kiedy instalowałem wszelki soft do SDR?

Uruchomiłem i… to działa, po prostu, od kopa. Okazało się, że termometr z Jula, który kupiłem, jest wspierany. Okazało się także, że podobny czujnik jest gdzieś w okolicy. Najciekawsze zaś jest, że wykrytych zostało sporo innych czujników. Z których wiele udostępnia nie tylko dane o temperaturze, ale także o wilgotności.

Ilość widocznych czujników naprawdę mnie zaskoczyła. Z fabryczną, biedną anteną ustawioną w losowym miejscu na biurku SDR widzi kilka. W tym – sądząc po nazwach – trochę czujników temperatury i ciśnienia powietrza z samochodów.

Zastosowanie

W oparciu o Raspberry Pi lub podobną płytkę można łatwo można zrobić sobie własną stację pogodową, z dowolną ilością czujników. Wariant udostępniający dane po WWW jest trywialny i zapewne w tę stronę pójdę. Nic nie stoi jednak na przeszkodzie by dołożyć wyświetlacz i na nim prezentować dane, tworząc odpowiednik prawdziwej stacji.

Dodatkowo opisywane rozwiązanie daje możliwość skorzystania z danych z cudzych czujników. Mój czujnik zdalny jest w innym pomieszczeniu, niż stacja. Trochę miałem dylemat, czy nie umieścić go za oknem. Ale skoro sąsiad ma na zewnątrz, to ja już nie potrzebuję… Tracimy co prawda kontrolę nad umiejscowieniem czujnika, który może np. znajdować się w nasłonecznionym miejscu, ale darowanemu koniowi w zęby się nie zagląda.

Rozglądam się teraz i myślę jaki termometr bezprzewodowy kupić. Póki co znalazłem ładny moduł do stacji pogodowej za 34 zł, kuszą jednak inne moduły do stacji pogodowych, które zapewniają pomiar wilgotności. Co prawda nie mam pewności czy będą obsługiwane przez rtl_433, ale zakładam, że tak. Ewentualnie można dopisać ich obsługę.

Nabity w pendrive’a

Dałem się nabrać. Szukałem metalowych pendrive’ów. Takie idealnie pasują mi jako brelok do kluczy. Do tej pory używałem 32 GB kupionych na Aliexpress, ale pomału zaczynało brakować miejsca. Zajrzałem ponownie na Aliexpress, znalazłem inne, także metalowe.

Od razu odniosę się do komentarza znajomych, którzy brzmiał:
Sorry ale kto normalny kupuje pendriva na Ali?
Kupowałem tam różną drobną elektronikę. Z dotarciem, jakością czy wręcz działaniem bywało różnie, choć zwykle było OK. I jak do tej pory zawsze reklamacje były bezproblemowe. Jak nie dotarło (najczęstsza przyczyna), to oddawali kasę bez większego marudzenia. Jak raz jedna z dwóch kart WiFi przyszła padnięta (błędy w dmesg, w ogóle nie miała napisu 802.1n), to wystarczył screenshot (sic!) z dmesg i także był zwrot pieniędzy. Zresztą szybko nauczyłem się zamawiać po dwie sztuki na tę okoliczność. Takie przydasie typu pendrive, karta SD do zabaw z Banana Pi czy karta WiFi zawsze albo giną, albo potrzebne są kolejne.

Tym razem było inaczej. Pendrive’y przyszły i nic nie zapowiadało problemów. No dobrze, po czasie stwierdzam, że pewne podejrzenia mógł wzbudzić woreczek. Jeśli woreczek, w którym jest pendrive ma napis USB cable, to wiedz, że coś się dzieje. Z drugiej strony to był elegancki woreczek, nie zwykły strunowy.

Pendrive czy kabel? Źródło: fot. własna

W każdym razie postanowiłem przetestować zakup przed użyciem. Co prawda i tak po zapisie zawsze sprawdzam sumy kontrolne, ale zanim dojdę do pełnej pojemności, to może trochę potrwać. Początkowo wyglądało OK, ale po dograniu któregoś z którychś z kolei kopii plików, suma kontrolna się nie zgadzała. Pomyślałem, że uszkodzony i zacząłem sprawdzać drugi. Podobnie. Złożyłem reklamację i… zaczęły się schody.

Najpierw zaproponowali albo zwrot całości kwoty i odesłanie towaru na mój koszt[1], albo zwrot 0%. I zażyczyli sobie video pokazujące, jak pendrive’y nie działają. Podesłałem screenshoty, a także zdjęcia opakowania, oraz ciekawostkę – każdy z pendrive’ów ma odwrotnie włożoną elektronikę.

Niebieskie na górze, niebieskie na dole. Źródło: fot. własna

W międzyczasie pogadałem z ludźmi i dowiedziałem się o programie do sprawdzania pamięci flash f3 – Fight Flash Fraud. Fajne, nie znałem. W Debianie to po prostu pakiet f3 w repozytorium. Działa znacznie szybciej, niż kopiowanie plików i sprawdzanie sum kontrolnych. Przykładowy wynik to:

f3probe -t /dev/sdc
F3 probe 8.0
Copyright (C) 2010 Digirati Internet LTDA.
This is free software; see the source for copying conditions.
 
WARNING: Probing normally takes from a few seconds to 15 minutes, but
         it can take longer. Please be patient.
 
Probe finished, recovering blocks... Done
 
Bad news: The device `/dev/sdc' is a counterfeit of type limbo
 
You can "fix" this device using the following command:
f3fix --last-sec=67108863 /dev/sdc
 
Device geometry:
	         *Usable* size: 32.00 GB (67108864 blocks)
	        Announced size: 58.59 GB (122880000 blocks)
	                Module: 64.00 GB (2^36 Bytes)
	Approximate cache size: 255.00 MB (522240 blocks), need-reset=no
	   Physical block size: 512.00 Byte (2^9 Bytes)
 
Probe time: 9'07"
 Operation: total time / count = avg time
      Read: 41.71s / 1572537 = 26us
     Write: 8'22" / 3656905 = 137us
     Reset: 2us / 2 = 1us

Jak widać kupione pendrive’y to tak naprawdę 32 GB udające 64 GB. I program od razu podaje sposób „naprawy”. Pomyślę.

A jak się skończyła cała sprawa? Ano zmieniłem typ zgłoszenia na fraud (patrz komentarze negatywne do hxxps://www.aliexpress.com/item/1005001801649163.html, to nie jest jednostkowy przypadek), kontaktowałem się z supportem. Uzupełniłem zgłoszenie, pojawiły się dwie propozycje: odesłanie na mój koszt i zwrot 20% wartości zamówienia. Nie dosłałem filmu w ciągu trzech dni, więc zwrócili 20% i zamknęli reklamację. Bez możliwości ponownego otwarcia, choć nie minął termin zwrotu.

Złożyłem apelację, opisując wszystkie szczegóły, oczywiście rozpatrzoną negatywnie. I tyle. Jak widać oferta nadal jest aktywna, a Aliexpress wychodzi najwidoczniej z założenia, że jeśli sprzedawca oszukuje klienta, to koszt tego powinien ponosić klient.

Nieco się nauczyłem i nie była to droga nauka. O programie do testowania pamięci flash było już wyżej. Zaś jeśli chodzi o zakupy na Aliexpress, to jeśli kiedykolwiek coś jeszcze tam kupię, to wyłącznie korzystając z płatności kartą, by móc skorzystać z chargebacku. Inny lifehack jest taki, że jeśli towar z Aliexpress dotrze uszkodzony, niezgodny z opisem, czy w inny sposób kwalifikujący się na pełen zwrot środków, to w przypadku przesyłki nierejestrowanej lepiej jest twierdzić, że w ogóle nie dotarł. Może nie jest to do końca uczciwe, ale wygląda na skuteczne.

Już po napisaniu tego wpisu, ale przed wysłaniem, skontakowałem się z Przelewy24 i… będzie kolejny wpis. Bowiem dowiedziałem się, że po pierwsze, mogą wystąpić do sprzedawcy o zwrot w moim imieniu (o co poprosiłem), a po drugie, mogę próbować jeszcze chargebacku w banku, niezależnie od sposobu płatności. Stay tuned.

[1] Nie mam problemu z odesłaniem, tylko nie rozumiem, czemu ja miałbym za to płacić.