Odchudzanie

Wiadomo, wiosna, więc pora zrzucić zbędny balast. Ale nie każdy człowiek ma ten problem. Ja nie mam (i tej wersji będę się trzymał!). Tym razem chodzi o odchudzanie innego rodzaju i czego innego. Ale po kolei. Przedwczoraj w czytniku RSS dotarłem do wpisu o porzuceniu WordPressa na rzecz statycznego generatora bloga. Pomysł nie jest nowy, nawet kiedyś przymierzałem się do czegoś podobnego, tyle że w Perlu[1]. Ba, nawet kilka testowych wpisów mam wygenerowanych gdzieś tak. Główna zaleta – minimalne wymagania dot. zasobów i szybkość działania po stronie czytelników. Z funkcjonalnością jest gorzej (zwłaszcza brak komentarzy mnie zniechęca), ostatecznie zdecydowałem się na gotowe, utrzymywane na zewnątrz rozwiązanie. Ale sam pomysł nadal mi się bardzo podoba.

Dodatkowo tak się złożyło, że w ostatnim wpisie na temat Disqus został poruszony temat dodatku do przeglądarki o nazwie Ghostery. Zainstalowałem tenże dodatek i trochę mina mi zrzedła. Otóż na tym blogu było wykorzystanych osiem różnych serwisów, które są uznawane za potencjalnie naruszające prywatność. OK, jeśli ktoś ma AdBlocka czy NoScript, to efektywna liczba „szpiegów” mogła być niższa. A przynajmniej użytkownik miał możliwość kontroli, no ale mimo wszystko sporo. A przecież nie o taki Internet walczyliśmy

Piórkiem, pod którym załamał się wielbłąd było jednak spojrzenie dziś rano w konto AdSense, całe 80 zł, średnio 2,5 zł miesięcznie. W tym tempie już za 7 lat będę mógł wypłacić środki. O ile znowu nie zwiększą progu – IIRC jak zakładałem konto, to było 200 zł, teraz jest 300 zł. Co prawda nigdy do zarobku nie miało to służyć, a raczej do tzw. bycia w temacie co w sieci piszczy, dodatkowo mogłem liczyć średnią z trochę za długiego okresu, ale to szczegóły. Nawet przy 5 zł/m-c byłyby to 3 lata do wypłaty i sponsorowanie Google w tym czasie. Chyba rozum postradali.

W każdym razie po zainstalowaniu Ghostery popatrzyłem na inne blogi, gdzie wynik oscylował w okolicy zera, no, czasem w porywach 2 czy 3 „śledzących” serwisów i zadałem sobie pytanie po co to wszystko? Stwierdziłem, że nie ma sensu, bo są jakieś priorytety, a social widgety czy nabijanie kasy Google’owi się do nich nie zaliczają. Zrobiłem więc porządki, najpierw rano testowo na starym blogu, potem, po południu na tym. Sporo rzeczy poleciało…

Po kolei (tylko z tego bloga):

  • Facebook i przycisk like pod wpisem – czasem ktoś kliknie, ale głównie służyło do dawania znać o nowych wpisach na blogu. W sumie mogę puścić linka jako wpis na FB (nie każdy korzysta z czytnika RSS, niestety), to nawet bardziej do znajomych dotrze. Zresztą znajomi z FB stanowią niszową grupę czytelników (lub mają czytnik RSS).
  • Przycisk Wykop, podobnie jak Facebook zintegrowany w Blox. Odkąd włączyłem, nikt nigdy nie użył. Poprzednie doświadczenia wskazują, że jak będzie coś ciekawego, to ludzie dodadzą i bez przycisku.
  • LinkWithin, czyli namiary na podobne wpisy na tym blogu. Niby fajne i estetyczne, ale użycie (wg statystyk) nie było znaczące, poza tym, to samo robi Folskr (został i nie jest rozpoznawany przez Ghostery, poza tym to nisza i znam autora). Że tekstowo? Tak miało być. Zresztą kiedyś robiłem porównanie i Folksr wypadł lepiej.
  • Widget G+. Nawet było parę kliknięć. Dosłownie parę, więc bez żalu do /dev/null.
  • Reklamy AdSense – opisałem wcześniej.

Pora na krótkie podsumowanie efektów. Do badania korzystałem z dwóch narzędzi, które wydają mi się dobre do pomocy przy optymalizacji stron. Pierwszym jest Web Page Test (sporo szczegółowych danych, spory rozrzut pomiędzy kolejnymi testami), drugim Insights od Google (trzeba zwracać uwagę na monopolistę, prawda?; bardzo syntetyczny wynik). Poza tym, zwracałem uwagę co mówi Ghostery. Jeszcze wcześniej korzystałem z PageSpeed do wskazówek na temat optymalizacji stron, ale jakkolwiek nadal jest w tym zastosowaniu przydatne, to nie podaje już syntetycznego wyniku.

W przypadku tego bloga[2] początkowy wynik w Web Page Test to 91/100, czas pierwszego ładowania strony 6,5 sekundy, odświeżenia 4,3 sekundy. Odpowiednio 452 i 143 kB przesyłanych danych. Google Insights prędkość 51 mobilnie, 95 wygląd, dla desktopu ocena 80. 8 widgetów wg Ghostery. Po odchudzaniu jest to odpowiednio 88/100 (spadek? chyba z rozrzutu między pomiarami wynika…), czas ładowania 3,3 sekundy dla pierwszego wczytania i 3,9 dla odświeżenia (ewidentnie coś nie tak, pierwsze ładowanie powinno być wolniejsze). Przesyłane dane to 219 i 54 kB. Google Insights 51 prędkość mobilnie, 96 wygląd mobilnie. Wzrost dla destkopu do 83. Ghostery pokazuje 4 widgety. Został Gemius (serwowany przez Blox, nie mam wpływu), Google Tag Manager (chyba to samo, sam chętnie się dowiem, skąd to się bierze… – GA wstawione przez Blox). Ze swojej strony zostawiłem i mojego Piwika, i statystyki stat4u, które są „od zawsze” i IMHO są niegroźne. Poza tym, moja ciekawość wygrywa. 😉

Czy było warto? Chyba tak, przynajmniej na razie podoba mi się. Popatrzę jeszcze chwilę, prawdopodobnie zrobię jeszcze jedno bardziej hardcore’owe podejście (sprzątanie i minify CSS). Pewnie za jakiś czas znowu coś dodam, w ramach zabawy, ale na ten moment pozostanie odchudzona wersja.

Zauważyłem jedną ciekawą rzecz – wyniki serwisów do optymalizacji bardzo zwracają uwagę na dobre praktyki, ale minimalną na realny czas ładowania strony czy ilość przesłanych bajtów. O ile dobre praktyki pomagają w zmniejszeniu ilości przesłanych bajtów i co za tym idzie czasu ładowania, to ostatecznie dobry wynik w tego typu testach jak widać wcale nie musi oznaczać poprawy dla użytkownika końcowego. Strona ze słabą oceną, czyli „z błędami”, w praktyce może być dużo przyjemniejsza i lżejsza, niż „zoptymalizowana” strona z dużą ilością dodatków.

[1] Chodzi o Chronicle.

[2] NFM: Stary blog 2,5 i 1,8 sek, 267 i 84 kB przed, 1,5 i 1,2 sek, 72 i 45 kB po, Insights bez zmian.

Dyn.com kończy świadczenie darmowych usług

Dla mnie konto na dyn.com skończyło się wcześniej, dziś ogłosili na blogu, dlaczego zdecydowali się zaprzestać świadczenia darmowych usług w ogóle. Przyznam, że byłem zadowolony w tym wąskim zakresie, w jakim korzystałem, ale dopiero sposobem wyłączenia i rozłożeniem go w czasie mnie ujęli. PRowo jak dla mnie wzorowo: mocno rozłożone w czasie, narastający poziom trudności w utrzymaniu darmowych usług, możliwość łatwego przejścia na wariant płatny, dobra informacja (OK, to w ich interesie). Last but not least: utrzymanie obiecanych wiecznych darmowych kont wczesnym użytkownikom. Naprawdę uważam za ładnie rozegrane.

Pozostało mi życzyć im powodzenia i podziękować, zatem: thank you, dyn.com. 🙂

O ulotkach

Zasadniczo ulotki spotykam w trzech wariantach rozdawnictwa. Pierwszy, czyli wkładane do skrzynki pocztowej, drugi, czyli leżące i czekające, aż ktoś je weźmie i trzeci, czyli rozdawane na ulicy.

Wariant pierwszy wkurza. Zapchane skrzynki, ulotki walające się po klatce (bo nie każdy chce nosić makulaturę do domu – sporo ludzi woli zostawić je przy skrzynkach na listy), zgubione ważniejsze przesyłki (zwykle awizo, które przykleja się do gazetki z marketu). Zdecydowanie nie lubię, chociaż nie ukrywam, że niektóre gazetki promocyjne przeglądam. Ale generalnie jest to generowanie śmieci. No i jeszcze roznoszący potrafią dzwonić domofonem nie w porę (nie, nie wpuszczam, jeśli na mnie trafią).

Wariant drugi, czyli ulotki leżące i czekające, aż ktoś je weźmie to mój ulubiony wariant. Kojarzą mi się z poczekalnią u dentysty. Jeśli są sensownie umieszczone, w zapobiegającym rozsypywaniu się stojaczku, to nawet lubię. Można – ale nie trzeba – zerknąć, po przeczytaniu można odłożyć, albo zachować, jeśli trafi się coś interesującego.

I na koniec powód, dla którego powstał wpis, czyli od ulotki rozdawane na ulicy. Niedawno spotkałem się z argumentem, że ludzie biorą ulotki, żeby pomóc rozdającym. Zupełnie tego argumentu nie kupuję. Dla mnie to bezsensowne generowanie śmieci. Dlatego nie biorę ulotek na ulicy, jeśli nie wiem, czego dotyczą lub mnie nie interesują.

Najchętniej chciałbym, żeby rozdający ulotki był takim „interaktywnym stojakiem” – najpierw niech poinformuje (w sposób dowolny, może mieć choćby napisane na koszulce), o co w ogóle chodzi chodzi (sorry, szkoły policealne mnie nie interesują) i jeśli będę zainteresowany, to wezmę ulotkę. I na miejscu reklamodawcy wolałbym zapłacić rozdającym więcej i mieć pewność, że ulotki trafią do zainteresowanych, niż zrobić z nich proxy między drukarnią a wyrzucającymi ulotki do śmieci. W końcu druk ulotek też kosztuje. Ale przede wszystkim chodzi o śmieci zalegające miasto. A to komuś wypadnie, a to nie uda się do śmietnika wrzucić, a to wiatr ze śmietnika wywieje…