O ulotkach

Zasadniczo ulotki spotykam w trzech wariantach rozdawnictwa. Pierwszy, czyli wkładane do skrzynki pocztowej, drugi, czyli leżące i czekające, aż ktoś je weźmie i trzeci, czyli rozdawane na ulicy.

Wariant pierwszy wkurza. Zapchane skrzynki, ulotki walające się po klatce (bo nie każdy chce nosić makulaturę do domu – sporo ludzi woli zostawić je przy skrzynkach na listy), zgubione ważniejsze przesyłki (zwykle awizo, które przykleja się do gazetki z marketu). Zdecydowanie nie lubię, chociaż nie ukrywam, że niektóre gazetki promocyjne przeglądam. Ale generalnie jest to generowanie śmieci. No i jeszcze roznoszący potrafią dzwonić domofonem nie w porę (nie, nie wpuszczam, jeśli na mnie trafią).

Wariant drugi, czyli ulotki leżące i czekające, aż ktoś je weźmie to mój ulubiony wariant. Kojarzą mi się z poczekalnią u dentysty. Jeśli są sensownie umieszczone, w zapobiegającym rozsypywaniu się stojaczku, to nawet lubię. Można – ale nie trzeba – zerknąć, po przeczytaniu można odłożyć, albo zachować, jeśli trafi się coś interesującego.

I na koniec powód, dla którego powstał wpis, czyli od ulotki rozdawane na ulicy. Niedawno spotkałem się z argumentem, że ludzie biorą ulotki, żeby pomóc rozdającym. Zupełnie tego argumentu nie kupuję. Dla mnie to bezsensowne generowanie śmieci. Dlatego nie biorę ulotek na ulicy, jeśli nie wiem, czego dotyczą lub mnie nie interesują.

Najchętniej chciałbym, żeby rozdający ulotki był takim „interaktywnym stojakiem” – najpierw niech poinformuje (w sposób dowolny, może mieć choćby napisane na koszulce), o co w ogóle chodzi chodzi (sorry, szkoły policealne mnie nie interesują) i jeśli będę zainteresowany, to wezmę ulotkę. I na miejscu reklamodawcy wolałbym zapłacić rozdającym więcej i mieć pewność, że ulotki trafią do zainteresowanych, niż zrobić z nich proxy między drukarnią a wyrzucającymi ulotki do śmieci. W końcu druk ulotek też kosztuje. Ale przede wszystkim chodzi o śmieci zalegające miasto. A to komuś wypadnie, a to nie uda się do śmietnika wrzucić, a to wiatr ze śmietnika wywieje…

Okresowe statystyki bloga

Nawiązując do tradycji, kolejna odsłona statystyk. Poprzednie statystyki są sprzed ponad roku, więc czas najwyższy popatrzeć i odnotować, co się zmieniło.

Przede wszystkim zmiana lidera w gronie systemów operacyjnych. Jest nim Windows 7 z 33,14% (poprzednio drugie miejsce). Na drugim miejscu ówczesny lider, czyli Windows XP z 30%. Vista notuje spadek do 7,3%. Łącznie systemy Windows spadek do 71%. Linux się umacnia do 23,6%, Mac OS X również delikatny wzrost, do 2,3%.

Jeśli chodzi o przeglądarki to praktycznie bez zmian. Firefox kosmetyczny wzrost do 51%, Chrome również delikatnie do góry 25%. Opera powoli traci użytkowników – korzystało z niej 9,6% odwiedzających. MSIE 8.0 jest najpopularniejszą wersją przeglądarki MS z 4,5%, łącznie IE łącznie to 8,7%, czyli spadek.

Nadal spada udział rozdzielczości 1280×800 i 1280×1024, ale nadal są one z 26% najpopularniejsze. 1366×768 to już 15,5%. Szybko zanika 1024×768 – stanowi już tylko 6,2% czyli spadek aż o 6 punktów procentowych. Biorąc pod uwagę, że wszystkie statystyki liczone są od początku zliczania, to praktycznie nikt nie korzysta już z tej rozdzielczości. Widać, że gwałtownie rośnie popularność 1920×1080 i 1680×1050 – mają po 4,2% każda.

Jeśli chodzi o pagerank to bez zmian, nadal 4 tutaj. Nadal 3 na starym blogu. Na blogu muzycznym, mocno zaniedbanym aktualnie N/A.

Reklamy Google – jest nieco gorzej niż było, ale bez wielkich zmian. Pojawiła się możliwość kupienia reklamy bezpośrednio na blogu i w sumie dała większy przychód, niż AdSense. Tyle, że reklamy Google są bezobsługowe. Tak czy inaczej, chyba mam wrażenie, że wyszedłbym lepiej na zbieraniu kaucjowanych butelek, które opróżniam. A opróżniam na tyle rzadko, że nie chce mi się ich nosić na wymianę. BTW taki paradoks – piwo w butelce z kaucją jest nadal tańsze, niż w puszce. I wg niektórych (się zaliczam) smaczniejsze.

Największa zmiana na blogu? Uruchomienie statystyk Piwik Żeby nie mieszać, powyższe nadal wg stat4u, zresztą nadal trochę mało danych…

Reklama, co nóż w kieszeni otwiera

Święta, czyli u rodziców. U rodziców, czyli z TV. Z TV, czyli reklamy w przerwach filmu. Bo filmy całkiem znośne puszczają, jak to w święta. Nie wiem, czy kwestia pory roku, czy to standard, ale w reklamach stadami lekarstwa. Jedno po drugim.

Najpierw babka chora, ale zażywa reklamowany specyfik i dalejże na stok. Bo urlop i trzeba szaleć, nie można tracić czasu. Zdrowie i możliwe powikłania? Bzdura! Taka odmiana zastaw się, a postaw się.

W sumie zachowanie mniej szkodliwe, niż chodzenie z chorobą do pracy, o którym pisze siwa[1] (link jak Jogger wstanie), bo na stoku raczej tylko sobie szkodzi (no dobra, jakoś tam minimalnie via NFZ się to na innych odbije), ale głupie. OK, powiedzmy, że to takie przerysowanie i nie była tak chora, jak pokazali.

No i kolejna reklama. Tym razem dziecię kaszlące niemożebnie i wyglądające na wymagające pilnej interwencji lekarza. I ma urodziny. I miało być super. I mamusia zapewnia, że będzie super. Oczywiście lekarstwo, dziecię hasa na imprezie z innymi dziećmi. Noż kurwa. Jakim skurwielem trzeba być, żeby takie zachowania promować? Pomijam tępotę mamusi i tym, że jej pociecha pozaraża inne dzieci. W końcu ludzie nie myślą i mają innych w dupie. Ale żeby własnemu dziecku fundować potencjalne powikłania?

Zachowanie, w odpowiedzi na które mam jedynie ochotę sprzedać liścia i rzec ogarnij się. Ostatnio tak miałem[2], gdzie przy wejścia do paśnika (czyt.: Mc Donald’s) widzę scenkę: rodzice (waga ewidentnie ciężka) z kilkulatkiem o BMI na oko 40[3], który – podekscytowany jak pijak na widok kielonka – upewnia się, że frytki podwójne (czy tam powiększone) będą.

Ktoś tam te reklamy kontroluje pod kątem etyki, czy nie? I skoro osobom nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy, to może w paśnikach przed kasą waga, miarka i jak BMI powyżej określonego progu, to spadówa?

[1] Ze specyficznego punktu widzenia i – jak pisałem w komentarzach – pewnie w tym przypadku byłoby prościej, gdyby to ona została w domu niż wszyscy z byle drobiazgiem.

[2] Ochota ochotą, a działanie działaniem. Jednak mamy wolność wyznania, wychowania itd., więc wtrącać się nieproszony nie będę.

[3] Typ, przy którym nie będąc lekarzem stwierdza się w ciągu kilku sekund nadciągające galopem płaskostopie itd.