Nowy Piwik, czyli po co komu statystyki na blogu?

Dziś Piwik powiadomił mnie, że jest dostępna wersja 2.0.1. Lekko się zdziwiłem, bo pojawienie się 2.0.0 jakoś mi umknęło. Uznałem, że to dobry moment na podsumowanie statystyk, tym bardziej, że z Piwika korzystam od kwartału.

Pierwsze wrażenie – jest znacznie szybciej, ale kolorystyka mniej mi się podoba. Upgrade bardzo bezproblemowy, z dokładnością do tego, że upgrade bazy zrobiłem z CLI, bo przywitała mnie biała strona. Ale wszystko jest ładnie opisane w FAQ. Zdecydowanie polecam upgrade, jeśli ktoś z Piwika korzysta.

No właśnie… Czy ktoś potrzebuje Piwika? Od bardzo dawna korzystam ze statystyk stat4u.pl i przyznam, że owszem, Piwik jest ładniejszy, daje trochę więcej informacji, ale… nie odczułem jakiejś wielkiej poprawy. Jedyne co warto odnotować, to informacja, które strony na blogu są odwiedzane częściej. Szału nie ma.

Czy ktoś potrzebuje statystyk Piwik na stronie? Po odzewie na moją propozycję darmowych statystyk sądzę, że nie. Odzew wynosił okrągłe zero, co przyznam, lekko mnie zdziwiło. Ja się lubię bawić, szczególnie, że wysiłek zerowy, a dane jakby mało krytyczne. Tj. jakby mi zależało, to często gęsto jestem w stanie dość dokładnie oszacować ilość wejść na czyjegoś bloga czy najpopularniejsze wpisy. Ale jakoś mi nie zależy.

W ogóle uważam, że Google dość drastycznie zmienia obraz statystyk i ogólnie rynku reklamy w sieci. I bardziej wiąże do siebie ludzi. I stawiam, że robią to z premedytacją i będzie się to pogłębiać. Po pierwsze, wymuszenie HTTPS i idące za tym ukrycie fraz z wyszukiwarki utrudnia autorom stron analizę, czego szukają ludzie (no chyba, że ktoś korzysta z Google webmaster tools, wtedy jak najbardziej ma dostęp do danych). Po drugie, ostatni ruch czyli cache’owanie obrazków w gmailu też wpływa na rynek spa^H^H^Hmarketingu email. I nie mam złudzeń, że nie chodzi im o prywatność użytkowników, tylko przymierzają się do kolejnego kawałka tortu.

Google Reader zamknięty. So what?

Niecały rok temu podniosłem fałszywy alarm o końcu grup dyskusyjnych (newsy, NNTP) w Polsce. Okazało się, że może stwierdzenie było przedwczesne, ale prorocze. Faktycznie, news.gazeta.pl został już wyłączony. Podobnie news.home.pl. Grupy dyskusyjne, które były wygodnym i popularnym środkiem komunikacji umierają. Przypuszczam, że działanie istniejących serwerów wynika raczej z tego, że wszyscy (decyzyjni) o nich zapomnieli, niż ze świadomych decyzji.

Można się zastanawiać, czemu tak się dzieje. Pewnie trochę bariera wejścia. Pewnie trochę beton wśród userów/adminów i stare reguły. Pewnie brak dostępności online (newsreadery to raczej stacjonarne twory). I w końcu pewnie brak możliwości monetyzacji. Gdyby policzyć dane przesyłane w postaci graficznej na stronach WWW, to wydaje mi się że newsy, z całym ich spamem (który z kolei stosunkowo łatwo dało się odfiltrować) miały niezły stosunek sygnał/szum, w porównaniu ze stronami i reklamami graficznymi różnej maści.

Już napisałem na FB, że nie rozumiem dramy związanej z zamknięciem Google Reader. Nie jest to ani jedyna, ani pierwsza, ani najbardziej popularna usługa zamknięta przez Google (i nie tylko Google zamyka – pamięta ktoś „zamknięcie” Delicious?). Wiadome jest, że oprogramowanie jako usługa oznacza pełną zależność od dostawcy tejże usługi. RMS, który niedawno był w Polsce i który zawsze ma przy sobie jedzenie – 34 minuta (dead link), a którego słowa tak wielu ignoruje i traktuje go przynajmniej jako dziwaka, mówi o zagrożeniach płynących z braku kontroli od dawna. W tym także o SaaS czyli Software as a Service, choćby w zaleceniach dla rządów w zakresie wolnego oprogramowania. No ale przecież po co tak utrudniać, wolne oprogramowanie takie mało błyszczące, funkcjonalności też bywają gorsze i w ogóle wygodniej jest czytać ze wszystkich urządzeń, a trzeba by coś swojego postawić, więc po co to wszystko, wezmę czytnik od Google, w dodatku za darmo. Przecież zagrożenia są przesadzone i jeszcze nie jest tak źle (cytat oczywiście z filmu Nienawiść).

Jestem pewien, że ci, którzy mówią, że Google straci, że nie wzięło pod uwagę, że grupa, której zabierają narzędzie jest specyficzna, opiniotwórcza itp. nie mają racji. Odzyskają pieniądze przeznaczone na utrzymanie bezpłatnej usługi, plus trochę więcej ludzi czytających bez RSS, które w porównaniu z tradycyjnymi stronami WWW znowu mają więcej informacji w szumie. Na stronach wyświetli się reklamy i bilans wyjdzie na zero, albo i lekko do przodu.

W sumie dobrze, że stało się, jak się stało. Może do ludzi dotrze, jak bardzo są zależni od Google. Choćby w przypadku Androida. Zresztą tu Google też się złapało za kieszeń i… usunęło z Google Play AdBlock+. No ale jeszcze nie jest tak źle, prawda? Śmieszy mnie też podział korporacji na „gorsze” (Microsoft) i „lepsze” (Apple, Google). Wszystkie mają dokładnie taki sam cel, a ewolucja metod jest jedynie kwestią czasu.

W tym przypadku dane nie zniknęły, można się przenieść. A parę miesięcy temu z podobnych przyczyn odparował kawałek dorobku – było nie było – kulturalnego/artystycznego w postaci mp3.wp.pl.

Statystyki bloga, zmiana licencji.

Pora na przegląd parametrów bloga, który okresowo robię, żeby móc porównać zmiany w czasie. Na początek tradycyjnie systemy operacyjne: Windows XP 34,2%, Windows 7 – 30,4%, Vista – 8,6% czyli łącznie 73%. Linux spadek do 22%, Mac OS X bez zmian 2,2%. Tradycyjnie efekt większego udziału wejść z wyszukiwarki. Znaczne umocnienie się Windows 7, lekki spadek XP.

Przeglądarki praktycznie bez zmian: Firefox 50%, Chrome 23,4%, Opera trzyma ma wiernych fanów we względnie stałej ilości 10,7%. IE w różnych wersjach 10%, przy czym 5,6% to IE 8.

W przypadku rozdzielczości nadal dominują 1280×800 lub 1280×1024 z 30% (nadal spadek), przy czym na drugiej pozycji pojawia się 1366×768 z 13,7% udziału. Mocne jest też nadal 1024×768 – 12,2%.

Znowu zmiany w pagerank – tym razem spadek tego bloga na 4, stary blog i blog muzyczny mają od dłuższego czasu 3.

Reklamy od Google mają się dobrze – bez wysiłku (w zasadzie: totalnie bezobsługowo) i bez rewelacji, minimalnie tylko gorzej od AdTaily, które wymagało jednak więcej zaangażowania, więc sobie chwalę.

Zmianie ulega licencja bloga (dead link), a dokładniej treści wpisów na nim. Taki efekt P.I.W.O. 2012, a dokładnie prezentacji i rozmowy z ryśkiem (thx!). Wspominałem, że było inspirująco? 😉 Stanęło na  CC BY-SA, która jest IMO najbliższym odpowiednikiem GPL, z małymi dodatkowymi wymaganiami co do informacji o pochodzeniu treści. Nie jest prosto, ładnie i składnie napisać wymagania, a pech chciał, że jak widziałem u kogoś coś podobnego ładnie zrobionego, to nie mogłem znaleźć, jak było potrzebne. Oczywiście znalazłem wkrótce po tym, jak skończyłem. ;-/ Ale i tak się przydało… Gdyby ktoś miał uwagi i propozycje poprawy – chętnie usłyszę. Wkrótce dodam wersję angielską wymagań.

Myślałem jeszcze o CC BY-ND oraz o czym z NC, ale przekonało mnie, że skoro ktoś będzie potrafił zrobić z tego pieniądze, jak ja nie umiem, to chwała mu za to (info o autorze i tak będzie). No i żyjemy w świecie pełnym reklam, do których CC ma dziwne podejście. Z kolei ND jest IMO nieporozumieniem w świecie wolnego oprogramowania. Cały dowcip w tym, żeby ktoś mógł tłumaczyć, poprawiać i czerpać. Teraz mogę z czystym sumieniem męczyć RMS o źdźbło w jego oku. 😉

Nie, nie mam złudzeń co do jakości tekstów. Pewnie zwykle nikt ich nie wykorzysta. Tym bardziej nie widzę powodu, żeby się nie dzielić.