P.I.W.O. 2012 – wrażenia z imprezy.

Jestem w miarę regularnym bywalcem Poznańskiej Imprezy Wolnego Oprogramowania, więc dotarłem i w tym roku. W tym roku udało mi się być na praktycznie wszystkich prezentacjach – ostatnią odpuściłem na rzecz rozmów w kuluarach. Czego zresztą potem trochę żałowałem, ale odrobiłem na afterparty. W przeciwieństwie do poprzednich edycji nie tylko pojawiły się wykłady z maksymalną oceną, ale było ich nawet kilka. Średnia ocena wykładu ponad 8, więc było naprawdę dobrze.

Trochę mam wrażenie, że wciąż ci sami ludzie z tych samych firm występują na kolejnych edycjach (m.in. PCSS, Wikia, Allegro), ale w sumie po pierwsze, pretensje mógłbym mieć do siebie najwyżej (bo nie wystąpiłem), a po drugie było ciekawie. Zresztą wśród publiczności też sporo znajomych twarzy.

Poszczególnych prezentacji omawiać nie będę, przynajmniej nie teraz – być może w ciągu paru dni napiszę parę słów o każdej. Praktyka AKA Linux/Android przewijała się z polityką/ideologią, ale było i ciekawie, i inspirująco. I to zarówno prywatnie, jak i „służbowo”. Więcej mam nadzieję wkrótce.

Na koniec miły akcent – udało mi się wygrać koszulkę w konkursie wiedzy o CLI linuksowym. Cztery osoby zdobyły równą ilość punktów, ale jedna już wcześniej wygrała koszulkę w losowaniu, więc zrezygnowała (dzięki! :-)). W sumie trochę się zdziwiłem bo o ile samo polecenie zwykle kojarzę, to składni z przełącznikami – niekoniecznie. Chyba jury podeszło mocno liberalnie. Albo dość intuicyjne te polecenia się porobiły i nie trzeba podawać parametrów. I tak, przewijanie wstecz w konsoli crtl+pgup było moją odpowiedzią, a odpowiedź jest błędna. Co ciekawe akurat shift+pgup używam na co dzień. Czeski błąd.

Dlaczego nie kupię Raspberry Pi

Pierwsze egzemplarze Raspberry Pi dotarły parę dni temu do nabywców w Polsce, pojawiają się pierwsze recenzje i zachwyty. FullHD, mało prądu[1], działa Linux – wydawać by się mogło, że pełna sielanka. Jednym okiem śledzę nowinki ze świata komputerów opartych na ARM, szczególnie pod kątem Linuksa. Mam domowy serwerek (głównie router) z Debianem działającym na Dockstarze. I już wcześnie pisałem, że sytuacja ARM i Linuksa nie jest różowa.

Od czasu tego ostatniego wpisu minęło trochę czasu, sytuacja stopniowo poprawia się, jeśli chodzi o wsparcie dla Linuksa. W Debianie pojawi się (prawdopodobnie już we Wheezy) nowa architektura ArmHardFloatPort. Stwierdziłem, że sprawdzę, czy przypadkiem da się z niej skorzystać na Dockstarze (nie, nie da się), w międzyczasie zakręciłem się w oznaczeniach, więc zadałem pytanie na forum Dockstara, a jedna z odpowiedzi bardzo otworzyła mi oczy na sytuację i jest inspiracją dla tego wpisu. Gorąco polecam lekturę całego wątku w oryginale, ale dla tych, którzy nie mają czasu lub możliwości skrót głównej myśli poniżej.

Otóż Raspberry Pi jest drogi i przestarzały. Niby miało być 35 dolarów, ale w praktyce jest to minimum 35 euro. Za sprzęt bez portu SATA, z 256 MB RAM (piszcie co chcecie, ale to stanowczo za mało na desktop, pracowałem ostatnio na niecałych 400 MB), bez obudowy (pewnie prędzej czy później pojawią się za ok. 10 dolarów, plus wysyłka) i bez zasilacza. Przede wszystkim jednak jest to sprzęt, na którym nowa, wydajniejsza architektura nie zadziała w ogóle. Z tego samego powodu nie zadziała na Raspberry Pi Ubuntu.

Pojawiła się alternatywa w postaci Gooseberry (płyta z tabletów), która jest oparta na nowszym, wspierającym armhf procesorze i oferująca 2-3 razy większą wydajność, 512 MB RAM, ale też ma wady, przede wszystkim cenowe, szerzej omówione w wątku na forum. Ogólnie myśl jest taka: Raspberry Pi jest tragicznie przestarzałe i drogie, Gooseberry to goła płyta z tableta, dopłacając minimalnie, można mieć tablet, czyli kompletne urządzenie, z ekranem, obudową, zasilaczem itd. Ale sugestia jest taka, by kupić po prostu Mele A2000 za 90 dolarów (z wysyłką do Polski). Trochę drożej ale dostajemy 512 MB RAM, port ethernet, normalne SATA, HDMI, VGA i obudowę. I – przede wszystkim – nowszą architekturę, nad którą pracuje większość developerów różnych dystrybucji Linuksa.

Oczywiście, zapewne pojawi się, przynajmniej początkowo, jakaś dystrybucja wspierająca Raspberry Pi. Można też będzie samemu rekompilować z odpowiednimi aktualizacjami. Ale powoli będzie się to coraz bardziej rozjeżdżać między główną linią Linuksa na ARM i wymagać coraz więcej pracy w utrzymaniu.

Oczywiście mówię o zastosowaniach, gdzie rozmiar płytki i pojedyncze W różnicy w poborze prądu mają drugorzędne znaczenie i bardziej o desktopach. Mój Dockstar jest równie przestarzały, ale jako router i domowy serwer pewnie będzie wystarczający jeszcze długie lata. Ale nigdy nie był kupowany z myślą o podłączaniu do niego monitora i korzystaniu z graficznego środowiska.

[1] No dobrze, niby mało, ale lepiej się dało. Prosta (ideowo, niekoniecznie prosta do wykonania, bo wymaga lutowania na płytce) modyfikacja pozwala na zmniejszenie poboru prądu w Raspberry Pi o 25%.

UPDATE: Pojawiła się kolejna alternatywa dla Raspberry Pi – ODROID-X. Co prawda aż 130 dolarów za gołą płytkę, ale czterordzeniowy procesor 1,4 GHz, 1 GB RAM i mocne GPU, więc chyba najbliżej sensownego desktopu. Oczywiście nowa architektura procesora ARM. Raczej nie będę już aktualizował tego wpisu o kolejne sprzęty – ten pojawił się po prostu krótko po zamieszczeniu wpisu.

UPDATE: Długo nie trzeba było czekać – na Allegro już pojawiają się praktycznie nieużywane egzemplarze Raspberry Pi. Ceny nie podam, bo nie ma kup teraz, tylko licytacja (ok. 100-150 zł w tej chwili). A sprzedający nowe sztuki życzą sobie 250 zł i więcej za gołą płytkę. Plus minimum 20 zł za pseudoobudowę (dwie płytki akrylu z przerwą) i 40 zł za „oryginalny zasilacz”. W zamian jedynie faktura i szybsza dostawa. No i ew. gwarancja/rękojmia. Tyle, że to drożej niż Mele A2000. Przy okazji, info dla oszczędzających: pojawiła się wersja oznaczona Mele A100, która jest wykastrowana z SATA, ale za to 10 USD tańsza. IMO nie warto, chyba, że ktoś na pewno nie chce dysku podłączać.

Zamknięcie konta Allegro a dane osobowe

Niedawno, po węźle gordyjskim z odzyskiwaniem hasła do konta Allegro, zamknąłem konto w tym serwisie. Chwilę później dostałem maila o treści:

Informujemy, że w dniu 2011-08-14 08:35:07 konto o nazwie [cenzura] zostało zamknięte, a dane osobowe przypisane do tego konta nie są dostępne innym użytkownikom. Dane użytkowników będą w dalszym ciągu przetwarzane i archiwizowane w zbiorze danych osobowych administrowanych przez Grupa Allegro Sp. z o.o. mimo rozwiązania w/w umowy, w trybie i zakresie przewidzianym przepisami ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku o ochronie danych osobowych (Dz.U. z 2002 r., Nr 101, poz. 926 z późn.zm.)

W sumie standard i miło, że informują. Ale skoro są, a przynajmniej starają się być tak przepisową i trzymającą się procedur firmą, postanowiłem skorzystać z prawa do wglądu w moje dane, tym bardziej, że ciekawi mnie, co tak naprawdę mają o mnie, że nie było możliwości w oparciu o to zweryfikowania tożsamości. Oczywiście na podstawie art. 24 ust. 1 pkt 3 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku o ochronie danych osobowych, czyli:

Art. 24. 1. W przypadku zbierania danych osobowych od osoby, której one dotyczą, administrator danych jest obowiązany poinformować tę osobę o:
3) prawie wglądu do swoich danych oraz ich poprawiania,

Najpierw dostałem standardową, szablonową odpowiedź, w której zawarta była jedynie podstawa przechowywania. Dowiedziałem się też, że przechowywanie będzie trwało 5 lat. Po zwróceniu uwagi, że nie taka jest treść mojej prośby/pytania, otrzymałem odpowiedź, że nie ma możliwości dokonania edycji danych na zamkniętym koncie. OK, rozumiem, ale nie chodzi mi o edycję, a o wymieniony w ustawie wgląd.

I tu Allegro ewidentnie się z jednej strony podkłada, z drugiej IMO szokująco narusza prawo, odmawiając mi prawa do wglądu w dane, bowiem odpowiedź, którą uzyskałem to:

Tak jak pisałam wcześniej, nie ma takiej możliwości. Złożył Pan wniosek o zamknięcie konta i usunięcie danych. Decyzji tej nie można cofnąć, co oznacza, ze nie ma Pan już dostępu ani do konta, ani do danych.

Zupełnie jakby posiadanie aktywnego konta było warunkiem prawa do wglądu. Cóż, ja, biedny żuczek z koniem kopać się osobiście nie zamierzam. Złożenie skargi do GIODO kosztuje raptem 10 zł, napisanie i wysyłka pisma kolejne tyle. A urzędowej interpretacji jestem niesłychanie ciekawy…

C.D.N.

UPDATE Ostatecznie przeprosiłem się z Allegro i znowu mam tam konto. Więcej o motywach powrotu w tym wpisie.