Ponieważ na Blipie ciężko przekazać całą myśl spójnie, to jeszcze raz poruszę kwestię, którą już kiedyś poruszałem, czyli jak nie głosować w wyborach.
Czemu ktoś miałby nie głosować? Powodów jest wiele. Weźmy taki brak przekonania co do kandydata. Iść aby iść, kiedy ma się do tego tak luźny stosunek, że można rzucać kostką/monetą i na tej podstawie skreślać zdecydowanie nie warto. Bez sensu przysparza się w takim przypadku pracy komisjom, zużywa się więcej kart i napędza się to wszystko. Takie typowo konsumpcyjne i bezrefleksyjne podejście jak dla mnie.
Oczywiście, głosowanie przeciw kandydatowi też jest powodem do głosowania, ale z głosowaniem przeciw mamy raczej do czynienia w drugiej turze. Nieoddanie głosu w pierwszej też wpływa na wynik, zwłaszcza może wpłynąć na to, czy będzie druga tura, ale zakładam, że czytają ludzie myślący i mający tego świadomość, a nie tylko podniecający się TV.
Kiedy jeszcze nie warto głosować? Padł argument, że zawsze znajdzie się kandydat z którym mamy „najbardziej zbieżne” poglądy. No nie zawsze, moim zdaniem, ale nawet jeśli, to niekoniecznie „największa zbieżność” jest wystarczającą motywacją do tego, żeby telepać się kilkaset km. Zaświadczenia do głosowania to świetna sprawa, ale tylko w teorii. W praktyce, jeśli pracuje się w innym mieście, to załatwienie zaświadczenia to przejazd tych kilkuset km w dzień powszedni. W praktyce – koszt przejazdu to zawsze będzie i dzień urlopu (urzędnicy państwowi mają wyborców – a w zasadzie petentów ogólnie – w dupie i nawet w głupią jedną czy dwie soboty w miesiącu urzędy nie są czynne, choćby nawet w skróconych godzinach). Szczególnie przy takich niespodziewanych wyborach upierdliwe, bo przy planowanych można po prostu wcześniej pomyśleć i wziąć zaświadczenie z wyprzedzeniem.
Dlatego nie ma się co dziwić niegłosującym.
A w ogóle, jeśli prawdą jest to, co wyczytałem w gazecie niedawno, że obywatele polscy mieszkający na stałe za granicą mogą głosować w dowolnym obwodzie, za okazaniem stosownego zaświadczenia, to mamy do czynienia ze sporą dziurą bezpieczeństwa. Przecież takie osoby niezupełnie nielegalnie mogą głosować w różnych komisjach. I pewnie nikt tego nie sprawdza (a może ktoś był w wyżej niż pojedynczy obwód wyborczy w hierarchii i wie, jak jak to wygląda na wyższych szczeblach, czy dane dopisanych osób są jakoś sprawdzane pod kątem dublowania się na szczeblu wojewódzkim/krajowym)?
PS. Dla jasności – akurat będę jechał te kilkaset km, m. in. po to, by zagłosować (znaczy termin wyjazdu przesunął się od dzień). Ale tylko dlatego, że – wyjątkowo – jakiś kandydat został upatrzony, którego popieram trochę bardziej. W przeciwnym wypadku z czystym sumieniem bym nie poszedł głosować.
PS2. Uprasza się o nieagitowanie w komciach. Szczególnie, że jest ta parodia ciszy wyborczej. Ale i tak zostaną uznane za spam (patrz zasady).
Jeśli się pracuje i mieszka w innym mieście, to się można zameldować w tym innym mieście i wtedy nie trzeba jechać nigdzie daleko. Obowiązek meldunkowy wciąż istnieje :
Prawda, można się zameldować, zwł. tymczasowo (inaczej wymagana zgoda właściciela, a raczej nikt się nie zgodzi na stały meldunek w wynajętym mieszkaniu). Tylko przy mobilnym trybie życia taki meldunek tymczasowy jest strasznie upierdliwy (trzeba odnotowywać każdą zmianę w papierach, w urzędzie i w wojsku, a pani z „informacji” w UM nie potrafiła mi podać nawet dokładnego adresu jednostki wojskowej, w której miałem się podbić) i prawdę mówiąc wciąż istnieje to dobre określenie. Tylko podpieranie się archaicznym i jeszcze nie usuniętym przepisem jest IMO mało sensowne. IMO sensowniej i wygodniej byłoby, gdyby urzędy były czynne we wspomniane soboty (choćby co drugą), bo przy kilkuset km (rzędu 200-400) można całkiem często (nawet co weekend) być w miejscu stałego zameldowania.
Jasne, jest to rozwiązanie jest dobre, jeśli ktoś mieszka trochę dalej i/lub nie przeprowadza się często. Nadal nie rozwiązuje jednak kwestii pracujących za granicą, kilkaset km od domu.