Włosizm.

Obok różnych izmów czyli rasizmu, seksizmu czy nacjonalizmu występuje jeszcze jeden izm, o którym pewnie mało kto myśli, a który jest bardzo powszechny. Nazywam go roboczo włosizm. O co chodzi? Oczywiście o dyskryminację z powodu włosów.

Jakie mogą być powody? Włosy nieodpowiedniej długości, brak włosów, fryzura (sposób ułożenia), kolor… Poniekąd z wyboru (irokez, dready, długie, krótkie), poniekąd wrodzone (brak, kolor).

Nie istnieje? Nie jest powszechny? Ten rudy… Ten łysy… itd. Częste? Raczej. I oczywiście przypisywanie cech na podstawie włosów. Rudy? Wredny! Łysy/bardzo krótkie? Bezmózg! Irokez/dready? Brudas! Uprzedzenia i uogólnienia. Zero tolerancji dla odmienności lub cudzego wyboru.

Bardzo głupie i bardzo powszechne, moim zdaniem. Zastanawia mnie tylko, czemu do włosów przywiązywana jest większa uwaga, niż np. do ubrania. Przekonanie – nie do końca słuszne, że ubranie łatwiej zmienić? Fryzurę czy kolor zmienić można obecnie bardzo łatwo… Utożsamianie włosów z cechą wrodzoną? Miałoby uzasadnienie w przypadku koloru (teraz już niekoniecznie) czy braku włosów, ale nie w przypadku fryzury.

Egipt.

Nie będę pisał o (dramatycznej) sytuacji politycznej Egiptu (celowo mirror, źródło oryginalne działa, ale…), skupię się tylko na aspekcie technicznym i przekazywaniu informacji. Po pierwsze, jak wiadomo, został odcięty cały dostęp Egiptu do Internetu. Z tego co wiadomo, na poziomie sesji BGP, bez wpływu na linie tranzytowe. Wygaszanie wygląda na zaplanowane, z upewnianiem się co do braku wpływu na zagranicznych operatorów. Wygląda, że dążą do tego, aby ukryć to, co dzieje się wewnątrz kraju, bez dawania powodów krajom zewnętrznym do angażowania się.

Dodatkowo, wyłączone zostały najpierw SMSy, a potem sieci komórkowe. W takiej sytuacji wszelkie tunelowania są bezużyteczne. Odcięcie na poziomie BGP oznacza, że TOR nic nie pomoże. Przez chwilę, nie znając dokładnie sytuacji, liczyłem, że wewnętrznie Internet działa z jakimś proxy dla zapytań DNS, co umożliwiłoby tunelowanie w zapytaniach DNS, ale nie.

Okazało się, że z działających rzeczy zostały tylko stare technologie: modemy dial-up (linie analogowe i wyjścia za granicę nie zostały odcięte, przynajmniej nie wszystkie) i ham radio. Pojawiły się oczywiście problemy z retransmisją odebranych sygnałów – poczynając od tego, że ktoś nie bardzo ma możliwość, bo jest w pracy, przez brak sprzętu lub możliwości (internet domowy w USA to jakaś pocięta parodia). Część transmisji była odbieranych alfabetem Morse’a, część głosowo. W przypadku odbieranych Morsem pojawiał się problem dekodowania (mało kto zna, jeszcze mniej zna płynnie). Istnieją automaty do tego, ale płatne i podobno słabo radzące sobie z zaszumionym sygnałem.

Większość ww. rzeczy robią ochotnicy, czasami z pomocą ISP, którzy zapewniają dostęp wdzwaniany. Z kolei TV, które są masowo dostępne, pokazują informacje tendencyjnie, często przeinaczając.

Podsumowując: mimo obecnej techniki (a może właśnie przez nią), szanse na wolne, nieocenzurowane przekazywanie informacji są niewielkie, jeśli rząd zechce coś wyciszyć. Na organizowanie niezależnej łączności jest za późno, gdy jest ona potrzebna – możliwości są niewielkie.

Krzyże i nie krzyże, czyli religia w miejscach publicznych.

Wpis jest bezpośrednią odpowiedzią na ten wpis i komentarze do niego. Nie polecam czytania wyrwanego z kontekstu.

Założenie, że np. ulice są neutralne wyznaniowo jest naciągane (o tym dalej), a proponowanie pentagramu (który nie jest symbolem religijnym, nawiasem) w kościele jako analogii do zamieszczania krzyży w miejscu „neutralnym wyznaniowo” to totalne nieporozumienie – kościół nie jest neutralny wyznaniowo w żadnym razie, z założenia.

Podobnie nie przemawia do mnie „pójście na ślub znajomych” – ślub (w kościele) to uroczystość religijna i w przypadku chrześcijaństwa – sakrament. Zasadniczo osoba niezwiązana z daną religią nie ma tam czego szukać – tak samo jak w przypadku chrztu czy bierzmowania. W przypadku wersji niereligijnej ślub odbywa się w USC.

Przyjąłbym oglądanie architektury czy badania naukowe jako wytłumaczenie, ale wtedy tak naprawdę wyznawcy danej religii robią grzeczność niewiernym, udostępniając miejsce kultu, więc chamstwem jest domaganie się dodatkowych praw dla swojej religii z tytułu grzecznościowego bycia wpuszczonym na teren prywatny. Jestem w stanie przyjąć uczestniczenie w uroczystości religijnej na zasadach grzecznościowych, tj. z poszanowaniem/chwilowym przyjęciem miejscowych zasad i zrzeczeniem się roszczeń wobec własnej religii.

Czemu ulice nie są neutralne wyznaniowo? Przydałby się jakiś antropolog kultury czy ktoś taki do wytłumaczenia, ale tak naprawdę IMO im bardziej cofniemy się w czasy przedmonoteistyczne, tym więcej oznak kultu (para)religijnego w niewydzielonych miejscach zobaczymy. Jakieś totemy, drzewa, kamienie, święte zagajniki itp. Potem zamieniły się w wolnostojące krzyże, kapliczki itp., ale nigdy nie było tak, że przestrzeń publiczna była neutralna wierzeniowo. Na danym terenie dominowały znaki religijne lokalnej społeczności. Coś jak obecnie napisy („Legia pany”, „HWDP”)/symbole (obecnie mniej popularne, kiedyś swastyka, pacyfka, A w kółeczku) na murach. Takie oznaczanie terenu, odpowiednik obsikiwania w wydaniu zwierząt.

Które to oznaczanie ma się dobrze i teraz, tylko w miastach nieco rzadziej mamy do czynienia z symbolami religijnymi, a częściej jest to manifestowanie przekonań społecznych i przynależności do subkultur. Wspomniane napisy dotyczące klubów sportowych, preferencji muzycznych, „zakaz pedałowania”, „miasto to nie firma”, „HWDP”, ghost bike’i (tak, rowerzystów uważam za szczególnie rozpasaną, nie szanującą obowiązujących zasad – poruszanie się po chodnikach w sytuacjach niedozwolonych – i naruszających prawa innych – pieszych – grupę) – to wszystko są symbole i oznaczenia terenu manifestacją przekonań.

Forsowanie zakazu umieszczania symboli religijnych w miejscach publicznych odbieram więc jako nie faktyczne dążenie do zapewnienia neutralności przestrzeni publicznej, a jako próbę podstępnego wykorzystania neutralnego prawa do osłabienia symboli dominującej grupy tak, aby własne symbole (często umieszczane w świetle prawa nielegalnie – patrz napisy na murach czy ghost bike’i) były bardziej widoczne. Takie dążenie do tego samego.

Jak pokazuje historia, możliwe są dwa (niewykluczające się) scenariusze – konfrontacja (nierzadko krwawa) oraz stopniowe przejęcie wierzeń i symboli. Na razie mamy do czynienia głównie z konfrontacją ustną.