Dopalacze a narkotyki.

Jak donosi Zal (a i mi w TV i paru miejscach w sieci mignęło), zaczęła się nagonka na dopalacze. Zamykanie sklepów itp. Przeczytałem blipnięcie i stwierdziłem, że jeśli faktycznie 3 osoby zeszły po nich w ciągu tygodnia (i nie jest to jakiś mocno nietypowy tydzień), to bardzo dużo jest (150 rocznie). Nie byłem pewien, jak kształtują się dane dotyczące umieralności z powodu przedawkowania narkotyków, ale 3 osoby tygodniowo wydały mi się dużą ilością. Sprawdziłem i gógiel potwierdza – od 1999 r. liczba zgonów z powodu przedawkowania narkotyków wynosi ok. 300 rocznie (wcześniej ok. 200), czyli dopalacze byłyby tylko o połowę mniej zabójcze niż cała reszta (wliczamy heroinę i kompot). O ile nie są już ujęte w tej statystyce – klasyfikacja nie jest oczywista.

Zgony z powodu przedawkowania narkotyków w latach 1987–2005.

Zgony z powodu przedawkowania narkotyków w latach 1987–2005. Źródło danych: GUS, na podstawie Zgony z powodu przedawkowania narkotyków.

Z ciekawych rzeczy – kojarzy mi się, że zaostrzenie przepisów dotyczących narkotyków (m.in. ściganie posiadania na własny użytek) to właśnie okolice 1999 r. Jak widać koreluje się dodatnio ze wzrostem zgonów. Potem mieliśmy parę zmian dotyczących tego, co jest narkotykiem (obecnie prawie wszystko, wliczając mało popularne i stosunkowo bezpieczne substancje).

Jeśli pamiętam poprawnie datę zaostrzenia przepisów, to mamy piękny przykład analogiczny do surowego podejścia do piwa na imprezie szkolnej. Ścigają piwo – młodzież przestawia się na wódkę (łatwiej ukryć, mniejsze opakowania). Ścigają wódkę – młodzież przestawia się na jeszcze trudniejsze do wykrycia narkotyki. Każda z substancji jest trudniejsza do kontroli, łatwiejsza do nadużycia i potencjalnie bardziej niebezpieczna. Chętni do odurzenia się/spróbowani są (i zawsze będą).

Co jeszcze? Dopalacze, w przeciwieństwie do uczciwych narkotyków, to mieszanki różnych substancji, których główną cechą wspólną jest to, że nie są (póki co) sklasyfikowane prawnie jako narkotyki. I oficjalnie, w większości przypadków, nie są przeznaczone do spożycia (ale i tak kupujący wiedzą o co chodzi). Zasadniczo na myśl przychodzą mi tu Birol i Butapren (ależ oczywiście, że są w użyciu jako środki odurzające, nie tylko mamy znany kultowy utwór o butaprenie, ale i poradnik sprzed zaledwie 5 lat widzę), tyle że tu przynajmniej substancja jest jedna i znana, więc łatwiejsze do kontroli.

Podsumowując: nie martwi mnie, że zamykają sklepy z dopalaczami. Martwi mnie, że w ich miejscu nie powstają uczciwe coffee shopy (dla jasności, dla mnie mogliby tam wszystkie narkotyki sprzedawać, byle nie mieszanki i byle stężenia podawali i ilość uczciwie). Bo hurtowni artykułów chemicznych nie zamkną, a pomysłowość ludzka nie zna granic.

 

Szczeciński handel detaliczny.

Korzystając z chwili czasu pojechałem realizować zamiary zakupowe. Znaczy kupić graty elektroniczne. Na pierwszy ogień poszła karta pamięci, bo po przymierzeniu 2GB z telefonu do odtwarzacza mp3 zrobiło się całkiem miło, ale z racji cen myślałem o czymś większym. W necie 2GB kosztuje ok. 12 zł + ok. 10 zł wysyłka, razem 22 zł, 4 GB – 34 zł z wysyłką, a 8GB można znaleźć od 52 zł (z wysyłką). Ponieważ czekać mi się nie chciało, stwierdziłem, że kupię na miejscu, tym bardziej, że po sklepach i tak będę jeździć.

Planowałem kupić w Forcenet, który pamiętałem, że jest lokalny i ma dobre ceny. W pasażu A-Z (taki namiar znalazłem, strona nie działa) atmosfera zupełnie niehandlowa. Lekko po godzinie 16, a wiele sklepów pozamykanych. Kupujących jak na lekarstwo. Pusto i przygnębiająco. Na rozpisce sklepu nie widzę, więc wchodzę do pierwszego napotkanego (komórki) i pytam o Forcenet. Zlikwidowany. Pytam o karty pamięci. Są, ale tylko 2 GB (cóż, w do komórek inne niekoniecznie się nadadzą, więc powiedzmy, że rozumiem). No ale, może niekoniecznie wezmę, bo wolałbym 4/8 GB. Pytam o dobre sklepy komputerowe w okolicy z takim towarem. W odpowiedzi słyszę panie, nie ma, chuj nie miasto. Nie są to pierwsze narzekania na zaopatrzenie w Szczecinie jeśli chodzi o sklepy komputerowe. Smuteczek.

Pojechałem do Harta. Nie jest najtańszy, ale zwykle nieźle zaopatrzony, poza tym, nigdy nie miałem problemów z wymianą sprzętu tam, sprzedawcy się znają na rzeczy, rotacja sprzedawców b. niska, co IMO pozytywnie świadczy, więc defaultowo kupuję tam. Na pierwszy ogień poszedł tym razem zakup nr 2, czyli tusze do drukarki. Cena miażdży: 20 zł za sztukę najtańsze (nieoryginalne), 5 sztuk, razem czyni ponad 100 zł. Ja rozumiem, że sklep musi zarobić, ale na Allegro jest 6x zł za analogiczne tusze, z wysyłką.

Ceny kart pamięci też niefajne. Co prawda na plus zaliczam, że w ogóle był komplet pojemności (2, 4, 8, na większe nie patrzyłem), ale 2 GB za 25 zł, o wyższych szkoda gadać (55 za 4 GB z jakimś tam czytnikiem oraz 69 czy 79 zł za 8 GB). Rozumiem, że sklep ma cenę w okolicy ceny z Allegro wraz z wysyłką (choć mógłby mieć sporo taniej i nadal zarabiać, ale równa cena to taka granica przyzwoitości i opłacalności dla klienta). Ale dlaczego znacznie drożej? Zapewne obrót tym mają śladowy w takim układzie…

No i tu pojawia się główne pytanie: komu i czemu służy taka polityka cenowa? Naprawdę lepiej sprzedać towar bardzo rzadko, z wysoką marżą i przyzwyczajać klientów, że nie ma co iść do sklepu, bo wysyłkowo zawsze jest taniej?

PS. Kartę kupiłem, 2 GB. W sumie wystarczy, a i tak zakładam, że zgubię…

Otwieracz

Tym razem nie chodzi o przewrotnie zatytułowany Open’er, tylko o najzwyklejszy otwieracz do konserw. Otwieranie puszek nożem jest niebezpieczne, więc jednym z pierwszych nabytków po wyprowadzce był otwieracz do konserw. Padło na otwieracz do konserw Koncis z Ikei – wyglądał solidnie – szczególnie ciężkie metalowe uchwyty sprawiały wrażenie solidności. No i był na miejscu.

Okazało się, że wyglądać to sobie może, ale tak prostą rzecz jak otwieracz też można skopać, mimo kilkudziesięciu lat praktyki z konstrukcją. Na dodatek po paru puszkach się rozpadł. Znaczy rozkręcił. Po naprawie trochę działał, ale do tego, czego oczekuję od otwieracza daleko mu było. Przy pierwszej okazji kupiłem następny.

Tym razem padło na Netto. Wczoraj miałem nieprzyjemność otwierać nim puszki – wymaga to niemałego wysiłku i nerwów ze stali. Może taka wymiana, bo blacha z której zrobiony jest ten otwieracz to raczej cyna, niż stal. Miękka i się gnie.

Potem odłożyłem oba razem do wyrzucenia i… to jest ten sam otwieracz! No dobrze, nie całkiem ten sam, ale główka i cała budowa jest ta sama. Różni się jedynie uchwytem. Z jednej chińskiej fabryki są. Podobnie jak otwieracz Ikea 365+ – warto porównać z Koncis. I w żadnym razie nie kupować.

Znaczy się: szukam otwieracza. Najlepszy z jakim miałem do czynienia, ciął nie denko, lecz brzeg puszki (w innej płaszczyźnie działał). Taki mały niepozorny plastikowy. Rewelacja. Drugi to tzw. turystyczny, z korkociągiem itp. Bez pokrętła – tylko nabijak i odpowiedni ruch ręką. Niezbyt szybki, ale bezpieczny, tylko zaginął. Polecicie coś?

UPDATE: Otwieracz do konserw Fiskars 838077 to też ten kształt główki. Węszę globalny chiński spisek otwieraczowy. Zamieszczam zdjęcie (tu: Fiskars), żeby przybliżyć charakterystyczną główkę.

Otwieracz Fiskars

Źródło: http://multizakupy.pl/Otwieracz_do_puszek_Fiskars_838077.html