Dlaczego wyłączyłem reklamy AdSense?

Z niewiadomych dla mnie powodów sporą popularność zyskał ten artykuł nt. wyłączenia reklam AdSense. Sprawdziłem fakty i niemal dwa lata temu pisałem o odchudzaniu bloga, w tym o wyłączeniu reklam Google. Przeczytałem jeszcze raz, skonfrontowałem z ww. artykułem i stwierdziłem, że warto dodać parę słów.

We wpisie poruszyłem tylko jeden aspekt – niskie zarobki. Tak niskie, że trudno tu mówić o zarobkach – tu polecam artykuł, bo ja zupełnie niekomercyjnie i amatorsko podchodziłem do tematu. Ale powodów było tak naprawdę więcej i uważam Google AdSense za bardzo słaby produkt. Po pierwsze, notoryczne problemy z pojawianiem się reklam w językach innych, niż polski i ew. angielski. Jeśli nawet nie robią detekcji języka, to deklaracja języka jest jasna czy to w samym HTML, czy w Google webmaster tools. O ile „międzynarodowy” angielski jeszcze bym od czasu do czasu zrozumiał, to notorycznie pojawiały się języki takie jak niemiecki, turecki czy jakieś skandynawskie. Nie pomagało ani blokowanie reklam, ani dostawców. Czyli z mojego widzenia wyświetlane były śmieci.

Druga sprawa, to niedostosowane tematycznie reklamy połączone z brakiem jakiegokolwiek uczenia się, których kategorii nie chcę widzieć na blogu. Oczywiście można wybrać kategorie wrażliwe. Jednak nawet przy wyłączeniu wszystkich notorycznie pojawiały się na blogu preparaty na łysienie itp. paramedyczne atrakcje. Jawnie zablokować tego nie sposób, przy blokowaniu pojedynczych żadna korelacja nie jest stosowana. Czyli znowu śmieci.

Kolejna sprawa to reklamy wprowadzające w błąd. Przede wszystkim chodzi o reklamy krzyczące na urządzeniach mobilnych o tym, że na urządzeniu są wirusy. Raczej nie widziałem tego u siebie, ale widać to zwykle na urządzeniach mobilnych, a tak raczej nie zdarzało mi się oglądać bloga. Natomiast temat znam zarówno z innych stron, jak i aplikacji ze sklepu Play. Zupełnie nie wiem, czemu nie jest to blokowane na wejściu globalnie. Żeby było weselej, chyba korzystał z tego któryś bardziej znany producent antywirusa. Albo po prostu domena była podobna… Problem jest taki, że ktoś to w końcu kliknie (mi się zdarzyło) i zainstaluje jakiś syf na telefonie. Czy to świadomie, czy nieświadomie…

Z punktu widzenia Google, na krótką metę, nie ma znaczenia, czy reklamy wyświetlają z sensem, czy bez sensu. Bardziej opłaca im się wyświetlić reklamę zupełnie niedopasowaną, niż nic nie wyświetlić. Jeśli nikt nie kliknie, to nie płacą, jeśli ktoś kliknie, nawet przez pomyłkę to zarabiają. A że Internet wygląda coraz bardziej jak zawalone bez ładu i składu reklamami polskie miasta? Nie ich problem…

Ile warte jest świadectwo szkolne?

Zapewne w związku z końcem roku szkolnego w radiu pojawiły się nachalne reklamy Mediaekspert, dotyczące rabatów udzielanych za oceny na świadectwie szkolnym. Jak się można dowiedzieć z reklamy, konkretnie za piątkę dają 5 zł, za szóstkę 6 zł.

Pierwsze, co mnie zasmuciło, to niedowartościowanie szóstek. Za moich czasów o szóstkę było dużo trudniej, niż o piątkę, więc już na wstępie jest lekki niesmak, że tylko złotówka różnicy. Skoro liczyć proporcjonalnie, to może 1 zł za niedostateczny? OK, szału nie ma, ale na świadectwie może być nawet kilkanaście ocen, a płacą było nie było obcy ludzie, więc postanowiłem się przyjrzeć bliżej sprawie, bo pewnie są jakieś warunki dodatkowe.

Na stronie sieci Mediaexpert znalazłem regulamin zeszłorocznej promocji – wyszukiwarka płata figle i zdecydowanie łatwiej znaleźć było dane dotyczące zeszłorocznej promocji. Przeczytałem i pierwszym moim skojarzeniem były wpisy Pacyfki z serii don’t be fool, quit the school. Co prawda tam bardziej o studiach, ale niestety ma zastosowanie.

Po pierwsze, żeby skorzystać z promocji, trzeba wydać minimum 300 zł. Uczący się matematyki szybko policzą, że świadectwo z dziesięcioma pozycjami, same szóstki to… 60 zł, czyli szalone 20% rabatu. Oczywiście, gdyby zakup był droższy, to procentowo będzie jeszcze mniej. Liczyłem bardziej na 100 zł.

Po drugie, wszystkie świadectwa są równe, ale są i równiejsze. Świadectwo opisowe to 20 zł, jeśli jest promocja do następnej klasy. Z jednej strony łatwiej uzyskać rabat, z drugiej, w przypadku dobrych ocen, wypada ono dużo gorzej. Teoretycznie szkoły zapewniają tradycyjne świadectwa, z ocenami, ale… trzeba się o nie postarać i wypisanie ich zajmuje trochę czasu.

I teraz zaczyna się najciekawsze. Pomocja trwa… całe dwa dni. Chyba po to, żeby ktoś przypadkiem nie zdążył skorzystać. Czy może w lipcu będą wakacyjne przeceny?

W tym roku akcja chyba (jakoś nazwa sklepu mi umknęła w reklamie) dotyczyła Media Markt. Znalazłem w sieci informacje o promocji (regulamin w pdf niedostępny, choć promocja jeszcze trwa, ciekawe…). Jak widać jest lepiej, niż w zeszłym roku w Mediaexpert, choć nadal niewesoło.

Klasy I-III jak widać w tym roku traktowane równo – 20 zł rabatu. Bawi za to podejście do oceny procentowej. Odpowiednikiem szóstki jest ponad 85%. Kiedyś przysługiwała ona za „ponad program”. Odpowiednik piątki to 66% i więcej. I tu już nic nie rozumiem, bo IIRC zdarzało mi się pisać testy (choć raczej na studiach), gdzie okolice 60% były wymagane na zaliczenie (i słusznie).

Poza tym, promocja trwa teraz pięć dni, a rabat przysługuje przy zakupach za 200 zł (ale nie jest wyższy, niż 100 zł). OK, zdecydowanie bardziej ludzko w tym roku.

Tak czy inaczej, uważam reklamę i pseudopromocję za szkodliwą. I celowana w dzieciaki, i deprecjonuje wartość nauki w ogóle, a ocen celujących w szczególe. Ja rozumiem, że to taki chłyt marketingowy, żeby przyciągnąć ludzi do sklepów, ale może nie mieszajcie w to dzieci i szkoły.

Nie żeby moim dzieciom zależało. I jest to co najwyżej dobry przyczynek do tego, żeby pokazać, jak reklama i promocje są tylko po to, żeby mamić.

Żytnia afera

Zdjęcie

Do afer ze zbożem w tle mamy szczęście. Poprzednio była wykopowa afera zbożowa, a teraz chodzi o wódkę Żytnią. Wszystko zaczęło się od widocznego poniżej zdjęcia zamieszczonego na profilu na Facebooku.

Wódka Żytnia reklama Facebook

Źródło: wykop.pl

Chwilę potem rozpoczęła się nagonka na Polmos i agencję reklamową, która przygotowała materiał. Teksty o zbezczeszczeniu, zapowiedzi pozwów… klasyka.

Ale to już było

Moim zdaniem, nie pierwszy raz mamy taką sytuację. Pierwsze, z czym mi się zdjęcie i cała #żytniagate skojarzyła, to Psy Pasikowskiego, a konkretnie ten fragment (polecam przewinąć do 2:30):

 Podobieństwa:

  • W obu przypadkach mamy wykorzystanie utworu upamiętniającego śmierć konkretnej osoby, symbolu wydarzeń
  • W obu przypadkach zbrodnia dokonana przez komunistyczny aparat państwowy
  • W obu przypadkach jest „bezczeszczenie” poprzez humorystyczny kontekst z udziałem alkoholu
  • W obu przypadkach od zdarzenia upłynął podobny okres (1970 – 1992 oraz 1982 – 2015)

Przypadek? Nie sądzę.

Przychylam się do teorii, że całość została zrobiona z premedytacją. Przemawiają za tym: użycie „bocznej” firmy reklamowej, wykorzystanie w formie niedopowiedzianej/artystycznej, szybkie odcięcie się Polmosu i przeprosiny. Last but not least: czas publikacji. Dwa tygodnie przed rocznicą. Generalnie IMO obliczone na wywołanie szumu, który podchwycą ludzie i będą pamiętać przez dłuższy czas (teraz w parę dni dotrze pierwsza fala do wszystkich, 31 sierpnia będzie odgrzanie tematu).

Jeśli wszystko to było tal przemyślane, to mamy do czynienia z prawdziwym majstersztykiem reklamy. Może niezbyt etycznym, na pewno cynicznym, ale zdecydowanie wartym docenienia.

Kto zrobił reklamę?

Najciekawsza sprawa w tym wszystkim to IMO fakt, że główną reklamę zrobili ludzie, nie agencja. Ci oburzeni, ci komentujący i powielający (tak, w tym ja teraz). Zasięg profilu Żytnia Extra na Facebooku to na dzień dzisiejszy raptem ok. 27 tys. ludzi. Przypuszczam, że w dniu zamieszczenia zbytnio się nie różnił. Faktyczny zasięg? Minimum o rząd wielkości większy. Może o dwa rzędy. Koszty? Zapewne pomijalne, szczególnie za tak długotrwałą obecność w wielu miejscach produktu, który nie może być w Polsce reklamowany. Tak, uważam, że zostaliśmy strollowani. A jak wiadomo, jedyny sposób na trolle, to nie dokarmiać.

Na koniec

Nie będę się bawił w streszczenia. Sprawa wydarzeń lubińskich jest mało znana, o czym świadczy choćby częste mylenie Lubina z Lublinem podczas omawiania zdjęcia. I lakoniczność wpisu w Wikipedii. O Janku Wiśniewskim jest znacznie więcej. Warto przeczytać i znać, zanim zaczniemy się śmiać.