6 stycznia wolny – zysk czy strata dla pracowników?

Od pierwszego stycznia zmieniają się prawo pracy, a konkretnie zasady udzielania dni wolnych. Do tej pory, jeśli dzień wolny od pracy przypadał w sobotę, to pracownikowi przysługiwał w zamian za niego dzień wolny. Od 1 stycznia 2011 nie ma tego, za to do świąt dołącza 6 stycznia jako Objawienie Pańskie.
Zasadnicze pytanie: czy pracownicy na tym zyskują, czy tracą? Odpowiedź na to pytanie wbrew pozorom nie jest oczywista.
  • 1 stycznia
  • 1 maja
  • 3 maja
  • 15 sierpnia
  • 1 listopada
  • 11 listopada
  • 25 grudnia
  • 26 grudnia

(pomijam 4 święta ruchome, które w Polsce nigdy nie wypadają w sobotę), a do tego dochodzi od tego roku 6 stycznia.

Nie wdając się w matematykę (jakoś nie mam głowy do matematyki kalendarzowej, a nic sensownego mi nie wyszło przez chwilę namysłu), korzystam z metody najdoskonalszej, czyli pełnego przeglądu (AKA brute force) wg algorytmu: jeśli któreś z dotychczasowych świąt wypadnie w sobotę, to pracownicy tracą dzień, jeśli 6 stycznia nie wypadnie w sobotę ani w niedzielę, to pracownicy zyskują dzień.  I sumowanie strat i zysków…

Całość to nieładny bash (funkcja date) napędzana perlem, pisany na szybko.

Wynik? Miłe złego początki – przez najbliższe 10 lat stracimy, jako pracownicy, średnio rocznie 0,1 dnia wolnego, a w pierwszych 3 latach nawet będzie niewielki zysk, ale dla 25 lat – o ile przepisy się nie zmienią – stracimy łącznie 8 dni wolnych, czyli 0,32 dnia wolnego rocznie. Szczerze mówiąc, nie jest tak źle jak myślałem…

Ale zmiana jest ewidentnie niekorzystna dla pracowników. Gdyby miała miejsce w 1990 roku, to do tego roku tracilibyśmy średnio ponad pół dnia wolnego rocznie.

I skrypt do obliczeń:

Dopalacze a narkotyki.

Jak donosi Zal (a i mi w TV i paru miejscach w sieci mignęło), zaczęła się nagonka na dopalacze. Zamykanie sklepów itp. Przeczytałem blipnięcie i stwierdziłem, że jeśli faktycznie 3 osoby zeszły po nich w ciągu tygodnia (i nie jest to jakiś mocno nietypowy tydzień), to bardzo dużo jest (150 rocznie). Nie byłem pewien, jak kształtują się dane dotyczące umieralności z powodu przedawkowania narkotyków, ale 3 osoby tygodniowo wydały mi się dużą ilością. Sprawdziłem i gógiel potwierdza – od 1999 r. liczba zgonów z powodu przedawkowania narkotyków wynosi ok. 300 rocznie (wcześniej ok. 200), czyli dopalacze byłyby tylko o połowę mniej zabójcze niż cała reszta (wliczamy heroinę i kompot). O ile nie są już ujęte w tej statystyce – klasyfikacja nie jest oczywista.

Zgony z powodu przedawkowania narkotyków w latach 1987–2005.

Zgony z powodu przedawkowania narkotyków w latach 1987–2005. Źródło danych: GUS, na podstawie Zgony z powodu przedawkowania narkotyków.

Z ciekawych rzeczy – kojarzy mi się, że zaostrzenie przepisów dotyczących narkotyków (m.in. ściganie posiadania na własny użytek) to właśnie okolice 1999 r. Jak widać koreluje się dodatnio ze wzrostem zgonów. Potem mieliśmy parę zmian dotyczących tego, co jest narkotykiem (obecnie prawie wszystko, wliczając mało popularne i stosunkowo bezpieczne substancje).

Jeśli pamiętam poprawnie datę zaostrzenia przepisów, to mamy piękny przykład analogiczny do surowego podejścia do piwa na imprezie szkolnej. Ścigają piwo – młodzież przestawia się na wódkę (łatwiej ukryć, mniejsze opakowania). Ścigają wódkę – młodzież przestawia się na jeszcze trudniejsze do wykrycia narkotyki. Każda z substancji jest trudniejsza do kontroli, łatwiejsza do nadużycia i potencjalnie bardziej niebezpieczna. Chętni do odurzenia się/spróbowani są (i zawsze będą).

Co jeszcze? Dopalacze, w przeciwieństwie do uczciwych narkotyków, to mieszanki różnych substancji, których główną cechą wspólną jest to, że nie są (póki co) sklasyfikowane prawnie jako narkotyki. I oficjalnie, w większości przypadków, nie są przeznaczone do spożycia (ale i tak kupujący wiedzą o co chodzi). Zasadniczo na myśl przychodzą mi tu Birol i Butapren (ależ oczywiście, że są w użyciu jako środki odurzające, nie tylko mamy znany kultowy utwór o butaprenie, ale i poradnik sprzed zaledwie 5 lat widzę), tyle że tu przynajmniej substancja jest jedna i znana, więc łatwiejsze do kontroli.

Podsumowując: nie martwi mnie, że zamykają sklepy z dopalaczami. Martwi mnie, że w ich miejscu nie powstają uczciwe coffee shopy (dla jasności, dla mnie mogliby tam wszystkie narkotyki sprzedawać, byle nie mieszanki i byle stężenia podawali i ilość uczciwie). Bo hurtowni artykułów chemicznych nie zamkną, a pomysłowość ludzka nie zna granic.

 

Ironia losu wg Metro.

Dawno temu idąc do pracy i widząc uciekający tramwaj wziąłem Metro. Przeczytałem dość dokładnie. Na tyle, by rzuciło mi się w oczy pewne stwierdzenie…

Wydanie piątek-niedziela 9-11 lipca 2010. Artykuł Anny Milczarek Skąd biorą się dzieci u homoseksualistów. Możemy w nim znaleźć taką perłę:

Ironią losu jest to, że o prawach osób homoseksualnych najbardziej chcą decydować (i decydują!) heteroseksualiści.

Myślę, że idąc tym tokiem rozumowania znajdziemy w otaczającym nas świecie więcej ironii losu (wg Metro!). Przykładowo:

  • Ironią losu jest to, że o prawach pedofili najbardziej chcą decydować (i decydują!) niepedofile.
  • Ironią losu jest to, że o prawach osób bezrobotnych najbardziej chcą decydować (i decydują!) osoby pracujące.
  • Ironią losu jest to, że o prawach pracowników służb mundurowych najbardziej chcą decydować (i decydują!) cywile.
  • Ironią losu jest to, że o prawach więźniów najbardziej chcą decydować (i decydują!) osoby na wolności.
  • Ironią losu jest to, że o prawach osób chorych psychicznie najbardziej chcą decydować (i decydują!) osoby zdrowe psychicznie.
  • Ironią losu jest to, że o prawach niepełnoletnich najbardziej chcą decydować (i decydują!) pełnoletni.

Można pokusić się o wyciągnięcie wzoru ogólnego na ironię losu (wg Metro!):

Ironią losu jest to, że o prawach {dowolna mniejszość} najbardziej chcą decydować (i decydują!) osoby {dopełnienie dowolnej mniejszości do ogółu ludności}.

UPDATE: Jeśli wchodzisz tu z wyszukiwarki, jak większość czytelników, to zapewne chodzi Ci o takie prawo ironii losu.