Chargeback

Delegacja

Wszystko zaczęło się w połowie grudnia 2023 podczas delegacji z firmy. Hotel w Warszawie, znanej światowej sieci, nocleg zamówiła firma. Przy rejestracji na recepcji obsługiwała mnie osoba z dopiskiem stażysta. Czy tam praktykant. Zostałem poproszony o kartę płatniczą. Tłumaczę, że zamówienie przez firmę i moja prywatna karta do niczego potrzebna być nie powinna. Wizyta na zapleczu, zapewne konsultacja i… jednak karta płatnicza potrzebna. Do preautoryzacji. Nie chciało mi się walczyć, zresztą bywałem w tym hotelu wcześniej i było podobnie.

Ostatecznie więc dałem kartę. Co mi szkodzi blokada środków na dzień czy dwa? Teraz żałuję, że to zrobiłem. Trzeba było powiedzieć, że karty nie mam, pieniędzy nie mam, dowód osobisty to najwięcej co mogę zaoferować.

Deficyt

Parę dni po powrocie ze szkolenia spojrzałem w historię operacji w banku. A tam dwa obciążenia. 200 i 210 zł. Chyba tyle łącznie nocleg kosztuje. No ale święta za pasem, zapewne zaraz pójdzie zwrot, pomyślałem.

Nic bardziej mylnego. I święta minęły, i Sylwester, a zwrotu środków ani widu, ani słychu. Dopytałem kolegę, który był ze mną na delegacji i też dał kartę do preautoryzacji, tyle, że na innym stanowisku. On zwrot już dostał. Czyli nie jest tak, że mój pracodawca spóźnia się z opłaceniem faktury czy coś w ten deseń.

Hotel po raz pierwszy

Stwierdziłem, że zadzwonię do hotelu. Odebrała recepcja, po wysłuchaniu przeprosili za sytuację i przełączyli do księgowości. Tam sprawdzono sytuację i usłyszałem już zlecam zwrot. Podziękowałem i się rozłączyłem. Pomyłka może się zdarzyć każdemu, prawda?

Hotel po raz drugi

Odczekałem dłuższy okres czasu, sprawdziłem i… okazało się, że w historii konta nadal widać tylko obciążenie. Uznania ani widu, ani słychu. Zadzwoniłem ponownie do hotelu. Usłyszałem, że w systemie jest zlecony zwrot. Poprosiłem o jakieś potwierdzenie i wkrótce dostałem mailem dwa PDFy. Tyle, że nie bankowe z potwierdzeniem przelewu, jak się spodziewałem, tylko… potwierdzenia dokonania preautoryzacji. Z systemu hotelu.

Tym razem już nie dzwoniłem, tylko odpisałem na pytanie zawarte w mailu. Że owszem, mail dotarł, ale zawartość jakby pozostawia wiele do życzenia. Szybko otrzymałem kolejne potwierdzenie. Tym razem zwrotu. Ale nie w formie PDF, tylko… screenshota. Oczywiście nadal z wewnętrznego systemu hotelu. Powstrzymałem się i nie napisałem, ile czasu zajmuje mi zrobienie czegoś takiego w dowolnym programie graficznym.

Bank po raz pierwszy

Dla odmiany postanowiłem skontaktować się z bankiem. Po zweryfikowaniu mnie, sympatyczny pan z pomocy klienta stwierdził, że on w historii transakcji widzi tylko obciążenie, a uznania nie. Ucieszyłem się, że widzimy to samo. Człowiek, który mnie rozumie, znaczy.

Niestety, stwierdził, że w takim razie bank nic nie może zrobić i mam się kontaktować z hotelem. I tu przypomniałem sobie, jak to ludzie zachwalali płatność kartą bo jest chargeback, który chroni klienta, jest szybki i bezproblemowy. Gdy wspomniałem o tym, że chcę skorzystać, pan z obsługi klienta wyraźnie się ożywił i ucieszył. Powiedział, że oczywiście, nie ma problemu. I już wysyła papiery.

Papiery wypełniłem, pokorespondowałem także mailowo z bankiem, głównie w celu przesłania potwierdzeń, które otrzymałem z hotelu. W pewnym momencie niespodziewanie dostałem SMSem informację, że o wynikach postępowania zostanę poinformowany listem tradycyjnym. Cytuję odpowiedz wyslemy na adres korespondencyjny: ul. XXX. Swoje dane mozesz zmienic w bankowosci online. I że rozpatrywanie reklamacji może potrwać do 15 dni. Roboczych. Wot tiechnika! Nie drążyłem, bo nie znam regulacji operatorów kartowych.

Bank po raz drugi

Termin się zbliżył, sprawa z gatunku oczywistych: ja twierdzę, że kasa pobrana, hotel twierdzi, że była pobrana, ale oddali. Ja, że kasy nie dostałem. Dzwonię do banku. Sympatyczna pani z obsługi klienta informuje, że zaszła pomyłka, i że 15 dni roboczych to reklamacje dotyczące płatności, a to do 30 dni. Roboczych. Obiecuję uzbroić się w cierpliwość.

Przy okazji pytam, czy mogę zmienić formę korespondencji z listu tradycyjnego na maila. Bo podobno na życzenie klienta może być mail. No nie mogę, najwyraźniej klient może mieć takie życzenia tylko na początku reklamacji. Mimo, że złożenie reklamacji i dosyłanie szczegółów było mailem.

Ale jeszcze tego samego dnia dostaję odpowiedź na reklamację. Mailem! Z rozpatrzeniem mojej reklamacji. Negatywnym. Przydługi wywód o tym, że preautoryzacje były, ale zostały zwrócone. Zresztą są zwracane automagicznie po 10 dniach, ale tu jest płatność na rzecz hotelu. Brak podstaw do chargebacku, znaczy.

Cóż, widzę to nieco inaczej: teraz to dopiero jest podstawa do chargebacku! Bo ja tej płatności na rzecz hotelu ani nie robiłem, ani nie zgadzałem się na nią! Za nocleg miał płacić pracodawca.

Hotel po raz trzeci

Zanim jednak odpisałem do banku, postanowiłem zadzwonić po raz kolejny do hotelu i dowiedzieć się, za co ta płatność. Znowu księgowość, znowu inna sympatyczna osoba. Tłumaczę w czym problem i pytam, za co ta płatność niby. Ano za nocleg. Na co mówię, że przecież za nocleg płaciła firma. Ojej, to zaszła pomyłka! Mieli obciążyć pośrednika rezerwacji hotelowych, obciążyli mnie. I już zwraca pieniądze. Za parę dni powinny być.

Finał

Dziś, po kilku dniach od ostatniej rozmowy, dostałem zwrot środków. Przygoda skończyła się w marcu 2024. Znaczy trwało to wszystko dokładnie kwartał. Więc jeśli ktoś planuje zachwalać chargeback jako dobre zabezpieczenie, przyjazne klientowi i twierdzić, że płatności kartą są bezpieczne, to proponuję się jednak wstrzymać. Bo może mi się ulać.

Dziś dostałem też ankietę satysfakcji z reklamacji z banku. Nie, nie cisnąłem w niej. To sucha ankieta. Czas odpowiedzi przydługi, kontakt kilkukrotny, rozwiązanie niezgodne z oczekiwaniem. Ale OK, swoje zrobili i sprawdzili. Szkoda tylko, że nie dostałem kluczowej informacji, czyli że nie chodzi o preautoryzację, bo te zwracane są w ciągu 10 dni, od razu. Bo pewnie co innego byłoby w reklamacji. A może i nie byłaby potrzebna? NPS 4, bo wolno, bez sensu, dookoła i nie mam poczucia, że bank jest po stronie klienta. Gdyby komuś serio zależało na poprawie, pewnie więcej wyciągnąłby z tego wpisu.

Na list tradycyjny z zapowiedzianym rozpatrzeniem reklamacji nadal czekam. Coś mi mówi, że się nie doczekam. Może to i lepiej – szkoda papieru.

Showbusiness

Niedawno pojawiły się w internecie doniesienia o śmierci „Majora”. Przyznaję, że mam zaległości i osoby nie znałem. W pierwszej chwili po wpisach na Twitterze uznałem, że chodzi o jakiegoś żołnierza walczącego w wojnie w Ukrainie. Jednak nie, chodziło o gwiazdę streamów internetowych.

Szybko pojawiły się głosy, że wyzysk i żerowanie na uzależnieniu doprowadziły do śmierci. No cóż, można i tak na to spojrzeć. W końcu jak piszą na Twitterze, tego typu showbusiness polega na wybraniu „medialnej” czy też może „barwnej” albo „zabawnej” osoby przez „opiekuna”, który organizuje streamy i zbiera „donejty” na zbiórkach. Dzieląc się z gwiazdą zyskiem. Oczywiście ku uciesze gawiedzi trzeba podkręcić atmosferę, czyli spowodować, żeby gwiazda zachowywała się… w sposób zwiększający oglądalność. Jak to zrobić najprościej? Nie wiem, ale się domyślam.

Teraz jest oburzenie, że „jak oni mogli” i „kto to ogląda”. Nie oburzam się. Święty nie jestem. Śmierć „Majora” przypomniała mi bowiem o niedawnej śmieci Wiesława Wszywki. Jak „Majora” nie kojarzyłem, tak kilka nagrań Wiesława zdarzyło nam się ze znajomymi na imprezach obejrzeć. I przyznaję, że nieźle się bawiliśmy przy ich oglądaniu. Parę zwrotów weszło na stałe do naszego języka. Z tego co słyszę o filmach z „Majorem” może to nie to samo, ale już oglądając filmy z Wiesławem mówiłem, że to nie jest takie do końca etyczne i zahacza o żerowanie na chorobie[1].

Zmierzam jednak do czegoś innego. Mam wrażenie, że cały showbusiness przyzwala na nadmierną eksploatację jednostek. Dla pieniędzy (stąd business), z narażaniem zdrowia i życia, aby był show. Niedawno po show zmarł chiński influencer Sanqiange. Podobne? Wg mnie jak najbardziej, tylko nie rozciągnięte w czasie.

Idąc dalej: to nie jest nowe zjawisko. Np. gwiazdy muzyki także są eksploatowane przez showbusiness, co kończy się problemami psychicznymi i uzależnieniami. Gdybym miał podać najjaskrawsze przykłady ofiar showbusinessu to Sid Vicious i… Michael Jackson. Ale nie jest tak, że to tylko kiedyś i tylko za granicą. Niedawno w radio słuchałem wywiadu z Katarzyną Nosowską, która wspominała początki kariery, wyjazd do Warszawy i też łatwo nie było.

Gwiazda musi bowiem występować. To przecież daje większy zysk niż przestój i smętne newsy o tym, że artysta trafił na odwyk. Ale nawet taki news media potrafią spożytkować dla zysku. Więc olać zdrowie i zdrowie psychiczne, show must go on.

I tak, czasami eksploatacja jest bezpośrednia, czyli żerowanie wprost na uzależnieniu. Czasami pośrednia, typu: tworzenie czy występowanie wymaga wspomagania. Wspomaganie szkodzi artyście i w sumie powinien odpocząć, ale przecież może wziąć coś na podtrzymanie, nagrać jeszcze jedną płytę, zrobić jeszcze jedną trasę, zagrać jeszcze jeden koncert…

[1] Tu mieliśmy dłuższą rozmowę, że i pomagają mu, i leczenie alkoholizmu to nie jest prosta sprawa, zwłaszcza jeśli chory nie chce się leczyć. Zagadnienie odbiega od tematu wpisu, więc przypis bardziej dla zaznaczenia, że to nie jest czarno-biała sytuacja.

Monero zdelegalizowane w Polsce?

Pozwoliłem sobie na mały clickbait w tytule, ale coś jest na rzeczy. Przynajmniej jeśli chodzi o Monero. We wpisie o wadach Bitcoin pisałem o ryzyku delegalizacji kryptowaluty. I wygląda, że częściowo, pomału się to ryzyko materializuje.

Logo Monero
Źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/Monero#/media/File:Monero-Logo.svg

Co prawda nie chodzi o Bitcoina, a o Monero i parę innych kryptowalut, ale dzieje się. Binance delistuje 12 kryptowalut, w tym Zcash oraz Monero w 4 krajach. Chodzi o Polskę, Francję, Hiszpanię oraz Włochy.

Nie jest to oczywiście zupełna delegalizacja, bardziej utrudnienie obrotu. Jednak istnieją pomysły na wprowadzenie zakazu dla niektórych kryptowalut w całej Unii Europejskiej.

Wydarzenie uważam za godne odnotowania, może to być kamień milowy w historii kryptowalut.