FireHOL mirror is dead, long live FireHOL mirror!

Jakiś czas temu pisałem, że repozytorium projektu na GitHubie jest nieaktualizowane. Można było się przełączyć na pobieranie danych ze strony projektu FireHOL, ale przy niektórych zastosowaniach jest to mniej wygodne.

W komentarzach do zgłoszonego issue pojawił się link na nowy, lepszy mirror list FireHOL. Jest to stosunkowo świeże i robione przez niezależną od projektu osobę, ale LGTM i mam nadzieję, że będzie działać.

Czemu lepszy mirror? Ano dlatego, że jest parę ulepszeń, albo nawet i poprawek w stosunku do oryginału. Po pierwsze, usunięte są adresy prywatne. Usunięte są także stare blocklisty. I na koniec usunięte zostały niespójności pomiędzy plikami z sieciami i plikami z IP.

NataLIE

Głośno w sieci jest o filmie BOLLYWOODZKIE ZERO: NATALIA JANOSZEK. THE END[1]. Obejrzałem i mam parę przemyśleń.

Przede wszystkim zachęcę do samodzielnego obejrzenia filmu. Jest bardzo długi – niemal trzy godziny – ale mimo wszystko warto. Mimo wszystko, bo długość filmu uważam za jedną z większych wad. Pewnie łatwo dałoby się go istotnie skrócić, ograniczając się do przedstawienia faktów, rezygnując z reakcji autora, pytań retorycznych. Mam wrażenie, że jednak przede wszystkim za rozwleczenie odpowiadają powtórzenia. Powtórzenia pytań retorycznych, zestawień sprzecznych wypowiedzi. Zwłaszcza te ostatnie mnie w pewny momencie zirytowały, po pokazać raz – jasne, dwa razy – niech będzie, trzy – przerysowany środek stylistyczny. A było więcej. Niemniej, mimo wad, uważam, że warto.

Reportaż pokazuje, jak za pomocą kłamstw, a przede wszystkim odpowiedniego przedstawiania faktów, można zmanipulować ludzi. Czy może bardziej najpierw media, które zmanipulują ludzi. Mechanizm wydaje się prosty – zaistnieć gdziekolwiek, kolejne media podchwytują i dodają nieco od siebie. Zapewne w imię lepszej klikalności albo oglądalności. Nie mówimy bowiem o tabloidach, ale o mainstreamowych mediach.

Mechanizm jest prosty i stosowany w mediach cały czas. Pokazanie czegoś wraz z odpowiednią narracją. Nawet niekoniecznie totalnej fikcji. Bo czy zdobycie tytułu miss czegoś tam na jakimś konkursie[2], a potem niedopowiadanie, że chodziło o coś tam, więc zostaje sama miss, co sugeruje wygranie konkursu, to fikcja? Albo czy mówienie, że film miał premierę na konkursie w Cannes i niedopowiadanie, że chodzi nie o ten konkurs, to fikcja? Albo czy mówienie mój film o produkcji, w której na ekranie jest się kilka sekund to fikcja?

To, co jednak zaskakuje, to łatwość nabrania(?) mainstreamowych mediów. Bo między „aktorką hollywoodzką” a paroma sekundami w jednym filmie jest jakby różnica. I wypadało by jednak wiedzieć, z kim się rozmawia. No chyba, że ważne są tylko słupki. W tym przypadku – oglądalności. Rozmowa odbyta, program wyemitowany, następny proszę.

Co zabawne, Krzysztof Stanowski w swoim filmie także korzysta – świadomie lub nie – z podobnych manipulatorskich metod. Bo „zapytam 100 Hindusów, jeśli choć jeden rozpozna Natlię, to płacę 1000 zł” i „dowód” w postaci fragmentów w filmie jest przecież idealną do zmanipulowania metodą. Można pokazać 100 odpowiadających, ale to nic nie mówi o ilości zapytanych. Niewygodne odpowiedzi można wyciąć i pokazać, co się chce. Dodając wygodną interpretację lub pozostawiając (sugerując?) ją odbiorcy.

Marcin Prokop w usuniętym wpisie na Instagramie próbował usprawiedliwiać brak fact checkingu potrzebą sztabu ludzi. Próba usprawiedliwienia to pewnie za mocno powiedziane, bardziej chodzi o zabieg erytyczny.

Tu przypomniało mi się, jak w aucie włączyłem Trójkę. Tę „nową”. Włączyłem, bo niespecjalnie coś innego odbierało czy dawało się słuchać. Audycję prowadził Wojciech Cejrowski i prezentował muzykę zza oceanu jakoś tam powiązaną tematycznie. Między utworami gdakał jakieś banały o prezentowanych utworach. W pewnym momencie zapowiedział utwór jakiegoś wykonawcy, który mieszka w jakimś mieście. I tu nastąpiło coś, co mnie zmroziło. Dodał bowiem coś w stylu – cytat niedokładny – „albo mieszkał, bo nie wiem czy żyje”. Autor audycji muzycznej nie wie, czy prezentowany wykonawca żyje – lekki szok. I do tego porusza ten temat, w sposób niewymuszony, afiszując się ignoranacją – brak słów.

Wracając do sztabu ludzi i fact checkingu. Nie potrzeba sztabu. Wystarczyłoby, żeby rozmowa nie była pusta, o niczym, tylko miała jakąś treść. Zerknięcie na IMDB też może wzbudzić podejrzenia. Bo jeśli „gwiazda” nie „gwiazduje” (starring), to wiedz, że coś się dzieje.

Dlatego reportaż jest dla mnie w równej mierze opisem przypadku Natalii Janoszek, jak i pokazaniem niekompetencji mediów i fikcji, którą kreują na prawdę. I ta wykreowana prawda staje się rzeczywistością. Na przykład, gdy celebryta zaczyna interesować się -jak w tym przypadku – polityką.

UPDATE: Komentarz autora, który zdecydowanie trzeba przeczytać.

UPDATE 2: Zrobiło się jeszcze ciekawiej w kwestii standardów zawodowych i moralnych. Autor filmu „zapomniał” poprosić Edytę Bartosiewicz o zgodę na wykorzystanie utworu Skłamałam. Nie było jej też wymienionej w credits. Utwór ten jest jakby motywem przewodnim. Czy też bardziej – był, bo podobno film – po zwróceniu uwagi – miał zostać z niego wykastrowany. Zamiast przeprosić i zapłacić oczywiście.

[1] Określenie „film” nie jest najlepsze, ale takie utknęło mi w głowie i takiego chyba używa autor. Bardziej pasuje „reportaż”. Pisownia tytułu oryginalna, znaczy copy & paste z YouTube.
[2] Mam wrażenie, że te konkursy istnieją głównie po to, żeby realizować potrzebę zaistnienia i z niektórych nikt nie wychodzi bez tytułu.

Showbusiness

Niedawno pojawiły się w internecie doniesienia o śmierci „Majora”. Przyznaję, że mam zaległości i osoby nie znałem. W pierwszej chwili po wpisach na Twitterze uznałem, że chodzi o jakiegoś żołnierza walczącego w wojnie w Ukrainie. Jednak nie, chodziło o gwiazdę streamów internetowych.

Szybko pojawiły się głosy, że wyzysk i żerowanie na uzależnieniu doprowadziły do śmierci. No cóż, można i tak na to spojrzeć. W końcu jak piszą na Twitterze, tego typu showbusiness polega na wybraniu „medialnej” czy też może „barwnej” albo „zabawnej” osoby przez „opiekuna”, który organizuje streamy i zbiera „donejty” na zbiórkach. Dzieląc się z gwiazdą zyskiem. Oczywiście ku uciesze gawiedzi trzeba podkręcić atmosferę, czyli spowodować, żeby gwiazda zachowywała się… w sposób zwiększający oglądalność. Jak to zrobić najprościej? Nie wiem, ale się domyślam.

Teraz jest oburzenie, że „jak oni mogli” i „kto to ogląda”. Nie oburzam się. Święty nie jestem. Śmierć „Majora” przypomniała mi bowiem o niedawnej śmieci Wiesława Wszywki. Jak „Majora” nie kojarzyłem, tak kilka nagrań Wiesława zdarzyło nam się ze znajomymi na imprezach obejrzeć. I przyznaję, że nieźle się bawiliśmy przy ich oglądaniu. Parę zwrotów weszło na stałe do naszego języka. Z tego co słyszę o filmach z „Majorem” może to nie to samo, ale już oglądając filmy z Wiesławem mówiłem, że to nie jest takie do końca etyczne i zahacza o żerowanie na chorobie[1].

Zmierzam jednak do czegoś innego. Mam wrażenie, że cały showbusiness przyzwala na nadmierną eksploatację jednostek. Dla pieniędzy (stąd business), z narażaniem zdrowia i życia, aby był show. Niedawno po show zmarł chiński influencer Sanqiange. Podobne? Wg mnie jak najbardziej, tylko nie rozciągnięte w czasie.

Idąc dalej: to nie jest nowe zjawisko. Np. gwiazdy muzyki także są eksploatowane przez showbusiness, co kończy się problemami psychicznymi i uzależnieniami. Gdybym miał podać najjaskrawsze przykłady ofiar showbusinessu to Sid Vicious i… Michael Jackson. Ale nie jest tak, że to tylko kiedyś i tylko za granicą. Niedawno w radio słuchałem wywiadu z Katarzyną Nosowską, która wspominała początki kariery, wyjazd do Warszawy i też łatwo nie było.

Gwiazda musi bowiem występować. To przecież daje większy zysk niż przestój i smętne newsy o tym, że artysta trafił na odwyk. Ale nawet taki news media potrafią spożytkować dla zysku. Więc olać zdrowie i zdrowie psychiczne, show must go on.

I tak, czasami eksploatacja jest bezpośrednia, czyli żerowanie wprost na uzależnieniu. Czasami pośrednia, typu: tworzenie czy występowanie wymaga wspomagania. Wspomaganie szkodzi artyście i w sumie powinien odpocząć, ale przecież może wziąć coś na podtrzymanie, nagrać jeszcze jedną płytę, zrobić jeszcze jedną trasę, zagrać jeszcze jeden koncert…

[1] Tu mieliśmy dłuższą rozmowę, że i pomagają mu, i leczenie alkoholizmu to nie jest prosta sprawa, zwłaszcza jeśli chory nie chce się leczyć. Zagadnienie odbiega od tematu wpisu, więc przypis bardziej dla zaznaczenia, że to nie jest czarno-biała sytuacja.