Trochę mam pecha do tego, co na murach. A może szczęście? W każdym razie mam wrażenie, że jak tylko coś sfotografuję i wrzucę na blog, to zaraz znika. Tak było z nierzucającą się w oczy tabliczką, tak było z napisem pod wiaduktem w Poznaniu. Pora na kolejne zdjęcie.
Jeśli dobrze pamiętam, napis na słupie przy ul. Strzeleckiej w Poznaniu pojawił się jakoś za pandemii. Zdjęcie zrobiłem w maju 2023. Nie śledziłem jego losów, ale wydaje mi się, że większość czasu był odsłonięty. Przypomniał mi się, bo ostatnio widziałem go zaklejonego plakatami. Gdyby ktoś pytał – niewyborczymi.
Ostatnio kilka razy złapałem się na tym, że potrzebowałem przemieścić się dłuższy kawałek w mieście. Dłuższy pieszo, bo rowerem byłoby jakieś 15-20 minut. Odruchowo rozejrzałem się za rowerem miejskim, który pasowałby idealnie i… nie było.
Nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, nawet coś mi świtało, że były jakieś przeboje zimą z nim związane. Liczyłem jednak, że sytuacja się wyprostuje i rowery wrócą. Tak się niestety nie stało. Wcześniej aż tak tego nie odczuwałem, bo czym innym jest dłuższy nawet spacer w sprzyjających warunkach pogodowych, a czym innym w upale.
Rowery były dla mnie lepsze od komunikacji miejskiej w kilku sytuacjach. Pierwsza jest oczywista i bezdyskusyjna: komunikacja miejska jeździ po stałych liniach, rowerem można dojechać wszędzie, dowolną trasą. Przynajmniej w centrum, bo dalej jest się już przywiązanym do stacji. Swoją drogą, niemożność zostawienia roweru poza stacją poza centrum kosztowała mnie trochę nerwów i zaliczyłem przez to parę wtop. Ale w mieście nawet jeśli jakaś komunikacja miejska dociera i do punktu startowego, i docelowego, to przejazd łamańcem z przesiadką bywa czasochłonny.
Podjazd „pod same drzwi” też robił różnice. Jeśli trzeba przejść kilkaset metrów do przystanku i tyleż z niego, to czas podróży wzrasta. Rower miejski robił mi tu robotę – mogłem sprawdzić w appce czy mam rower pod ręką, jeśli tak, podjechać rowerem. Niezależnie od ew. opóźnień komunikacji.
Kolejna sprawa to weekendy i święta. Nawet jeśli jest bezpośrednia komunikacja, to poza dniami roboczymi tramwaje i autobusy jeżdżą rzadziej. Zamiast czekać kwadrans na pojazd można było wziąć rower i przejechać w tym czasie na miejsce.
No i na koniec – elastyczność. Jeśli pogoda była niesprzyjająca rowerowi rano, to mogłem pojechać do pracy komunikacją miejską. A jeśli po południu się poprawiła, to nie musiałem wracać w ten sam sposób – mogłem wziąć rower.
Było miło, ale po 10 latach siskończyło, przynajmniej w Poznaniu. Wygląda, że tyle czasu z nich, z większymi lub mniejszymi przerwami, korzystałem. Głównie komunikacyjnie, zarówno do dojazdów do pracy, jak Szkoda, bo alternatyw nie ma. Hulajnogi elektryczne są drogie i w porównaniu z rowerem miejskim nieekologiczne. W końcu trzeba wytworzyć prąd do ich ładowania. A i sama konstrukcja wygląda na dającą większy ślad węglowy. Jeśli chodzi o użytkowników, to rower zapewniał jakąś dawkę ruchu. Hulajnoga już nie.
Mam jeszcze nadzieję, że jednak miasto pójdzie po rozum do głowy i rowery wrócą. Chyba jeszcze jest szansa, bo stacje nie są demontowane, wygląda, że czekają.
Po dłuższym czasie trzymania w niepewności co do terminów pracy zdalnej i formy pracy po pandemii, firma zdecydowała się na opublikowanie zasad. Nie jest to wariant docelowy, ale coś jest.
Zgodnie z tym, czego się spodziewałem, zdalna rewolucja w obecnej firmie nie nastąpi. Przytaczać całości nie będę, poniżej jak to widzę:
Pozytywy
brak pełnego powrotu do biur
brak twardej pracy hybrydowej w podziale 2 na 3 dni
zasadniczo o formie pracy decyduje przełożony, a mój nie czuje potrzeby pracy z biura
dodatkowe wyposażenie (monitor) można zabrać do domu
jest przewidziana opcja dla wolących pracę z biura, ale trzeba pracować 100% z biura i ma być to weryfikowane na podstawie kart dostępowych
Negatywy
konieczność gotowości do pojawienia się w biurze na każde wezwanie – nie jest określone wyprzedzenie tj. może być to „jutro w biurze”, w związku z tym brak możliwości trwałej przeprowadzki „za miasto”
teoretycznie organizator spotkania (np. z innego działu) może zadecydować, że jest ono stacjonarne
brak możliwości pracy z zagranicy – formalnie nigdy nie było można, ale istniała szara strefa i część ludzi korzystała
brak własnych biurek w pracy – zamiast tego jest system rezerwacji „gorących biurek”; nie dotyczy osób, które deklarują 100% pracy z biura, te zachowają własne biurka
brak możliwości rezerwacji biurka z określonym wyposażeniem (np. dodatkowy monitor lub dwa), nie ma nawet możliwości sprawdzenia w co wyposażone jest wybierane miejsce
brak gwarancji dostępności biurka – miejsc do pracy w biurze ma być mniej, niż pracowników, więc może się zdarzyć, że biurka do pracy nie będzie, mimo konieczności obecności w biurze
jeśli cały zespół pojawi się w biurze to może okazać się, że i tak nie siedzi razem, co oznacza konieczność szukania salki do spotkań (tych zawsze jest z mało) i pracy w mało komfortowych warunkach
I tu pojawia się tytułowa szklanka. Dla jednych jest to szklanka do połowy pełna, dla innych do połowy pusta. Jedni cieszą się, inni widzą straconą szansę na pracę zdalną i potencjalne problemy. Właśnie raczej potencjalne, bo, ponieważ póki co biurek jest stosunkowo dużo, a ludzi w biurach stosunkowo mało, niewiele się zmieniło, tak naprawdę.
Ja jestem gdzieś pośrodku. Niby dobrze, tym bardziej, że nastawienie przełożonego jest przyjazne zdalnej. Czyli jeszcze nie jest tak źle i jestem na zdalnej.