Bity na godzinę…

Ostatnio czytam książkę Myśl jak Sherlock Holmes. Głupio tak coś więcej o książce pisać, bo w połowie jestem, ale… Uczucia bardzo mieszane, bo ma ambicję być poradnikiem pełną gębą, a mnie śmieszy traktowanie Dr Watsona i Sherlocka Holmesa jako postaci rzeczywistych, a nie jedynie literackich, ale momentami ciekawa. Bardziej jako ładnie ubrane anegdotki i ciekawostki, niż „poważny” poradnik.

No i w pewnym momencie taki kwiatek:

Bity na godzinę

Wi-fi: 802,11 b/g (bity na godzinę)

Zawsze się zastanawiałem, o co chodzi z tym b/g i w końcu jest odpowiedź! 🙂 I pozostało zadać pytanie: ile jest tak naprawdę w cytowanym tekście, będącym podpisem zdjęcia, błędów?

UPDATE: Jestem na finiszu i muszę powiedzieć, że książka jest ciekawa, spostrzeżenia trafne. Nadal, Sherlock Holmes jest IMO bardziej ilustracją, mającą zaciekawić czytelnika i nie brałbym tego w 100% na poważnie, ale warto przeczytać.

Rewolucji nie będzie, kręćcie ten film!

Niedawno przeczytałem Demona oraz Wolność Daniela Suareza, które ktoś kiedyś polecił, a które po kupnie zalegały na półce od dłuższego czasu. Demon bardzo dobry, Wolność, czyli bezpośrednia kontynuacja, mniej mi się podobała. Ale wpis nie ma być recenzją książek.

Obie pisane dość filmowo, że tak to ujmę i IMO świetnie się na adaptację nadają, więc rzuciłem na Blipie głośne zastanowienie się, kiedy film zrobią i usłyszałem, że nie będzie, treść nie jest politycznie poprawna[1]. Wydaje mi się, że jest inaczej, albo, raczej: to nie ma znaczenia.

Po pierwsze, były już kręcone mocno antysystemowe filmy – choćby Matrix (system i wyzysk ludzi ogólnie) czy In Time (czas życia jako waluta, różne poziomy/miejsca do życia, na niskich pracują po prostu aby przeżyć). W przypadku książek Suareza jest faktycznie sporo o korporacjach, o niezależności od nich[2], o niejadalnej żywności (w sensie uprawy). Jest też sporo o kontroli, inwigilacji i rzeczywistości wirtualnej/embedded reality. W tym kontekście określiłbym to jako bliskie SF lub nawet raczej jako alternatywną rzeczywistość. Naprawdę niewiele tam rzeczy, które nie istnieją lub nie mogą istnieć w tej chwili. Bardziej kwestia skali.

Po drugie, mam wrażenie, że niezależnie od tego jak niepoprawną politycznie czy rewolucyjną treść dostaną, ludzie zrobią to co zwykle. Czyli dokładnie nic. Wystarczy spojrzeć na zmiany – a raczej ich brak, po niedawnych działaniach Snowdena. Ktoś zrezygnował z Facebooka? Usług Google? Nie kojarzę, a na pewno nie miało to charakteru masowego. Po prostu ludzi nie interesuje prywatność. Albo są zbyt leniwi, by zadbać o jej ochronę.

Kiedyś spotkałem się z taką teorią dotyczącą tworzenia treści: 1% tworzy, 9% komentuje, 90% tylko czyta. Mam wrażenie, że w przypadku prywatności jest analogicznie: 90% totalnie nie wie o co chodzi, 9% wie o co chodzi, ale nie przejmuje się, uwagę zwraca 1%. Góra. Tych naprawdę hardcore’owych, pokroju RMS jest jeszcze mniej.

Widać to było szczególnie w przypadku obowiązku informowania o cookies. Powstał obowiązek informowania, że serwis wykorzystuje cookies, potencjalnie do śledzenia użytkownika. I informacja, jak to wyłączyć. Szczytny cel i ochrona prywatności, mogłoby się wydawać. Tylko po pierwsze nie tylko cookies, bo choćby LSO[3], które są równie powszechne, po drugie autor pomysłu chyba nie próbował korzystać z internetu po włączeniu ustawień trochę bardziej chroniących prywatność (np. kasowanie cookies przy zamknięciu przeglądarki). Bo informacja, że użytkownik przeczytał pop-upa o cookies jest zapisywana… w cookie. Jeśli ktoś je usuwa, to informacja pojawi się za każdym razem. No chyba, że użyje ad-blocka do blokady tych pop-upów, ale to znowu oddala nas od rozwiązania dla mas, bo to dodatkowa wiedza (instalacja pluginu, wybranie odpowiedniego zestawu lub napisanie własnych reguł). A czemu widać? Ano dlatego, że nie zauważyłem specjalnego narzekania na popsutą sieć. I faktycznie, jak ktoś akceptuje ciastka, to wiele mu się nie zmienia – raz musi kliknąć zgodę i tyle.

Po prostu ludzie są leniwi, a wygoda bierze górę. Rewolucja nam nie grozi, spokojnie można kręcić ten film. Tak czy inaczej, polecam lekturę książek, akcja wartka, dobrze się czyta.

[1] Nie linkuję, bo Blip zaraz odparuje i nie wiem czy i pod jakim URL będzie dostępny wpis.

[2] Na poziomie wiedzy, niezależności energetycznej, własnych środków wytwarzania typu drukarki 3D.

[3] Upraszczając: ciasteczka Flash.

Miejski regał książkowy.

Miejski regał książkowy - napis.

Źródło: fot. własna.

Co prawda i tak nie mogę przeczytać wszystkiego, co bym chciał, więc raczej uważnie wybieram lektury do przeczytania (np. korzystając ze sposobu opisanego we wpisie jak znaleźć książkę wartą przeczytania), ale co jakiś czas lubię pójść na żywioł. Zwykle pójście na żywioł następuje, gdy stwierdzam, że nie mam nic do czytania w pociągu, a jeszcze kwadrans do przyjazdu i kupuję książkę na dworcu. Zwykle jakaś sensacja lub okolice, rzadziej SF.

Jakiś czas temu zauważyłem w Poznaniu w okolicy Zamku miejski regał książkowy. Początkowo był mocno pusty i jedyne pozycje, które dało się zauważyć, były zdecydowanie spadowe. Potem ilość książek wzrosła nieco, ale nadal nie znalazłem nic, po co chciałbym sięgnąć. Do tego dołączyła literatura w stylu propagandy religijnej.

Miejski regał książkowy w Poznaniu.

Źródło: fot. własna.

Ale ostatnio zauważyłem książkę, która mnie zainteresowała, czyli Tajemnice wysp południowych M. Smolarskiego. W sumie nie wiem dlaczego. Może widziałem ją kiedyś u rodziców w domu? Może gdzieś o niej czytałem? Może po prostu okręt na okładce i słowo tajemnica? W każdym razie skusiłem się i wziąłem. Nie wiem, czego się spodziewać. Sprawdzałem na Biblionetce – brak ocen.

Idea miejskiego regału książkowego.

Źródło: fot. własna.

Ponieważ ideą miejskiego regału książkowego jest wymiana książek, to prawdopodobnie niebawem puszczę parę moich książek w obieg. Z umiłowania do statystyki postaram się śledzić ich losy. Pomysł jest prosty – do każdej trafi w formie wklejki QRcode oraz (dla tych, którzy się nie domyślą OCB) link kierujące na stronę, na której będzie podany adres email z prośbą o wysłanie maila, jeśli ktoś dostanie tę książkę. Dość dobre statystyki z tego mogę zrobić – po pierwsze będę miał czasy wejść na stronę, po drugie – maile. W sumie nic nie stoi na przeszkodzie, by każda książka miała swój unikatowy adres URL… Muszę to jeszcze przemyśleć. A tymczasem biorę się za lekturę.