Streamingowe problemy

Wpis o tytule Wpisy, których nie było leży prawie skończony w szkicach, ale tak się złożyło, że jeden z nienapisanych wpisów nieco się przyda teraz i wpis jednak będzie. Choć nieco o czym innym.

Zawsze jest coś do obejrzenia, ale jak szukasz konkretnego filmu, to nie ma – tak zaczynał się pewien szkic w 2021. Jest to zdanie piękne, nadal aktualne i adekwatne w stosunku do różnych streamingów. Stwierdziłem, że ten wpis powstanie, bo dyskutowałem w różnych gronach ludzi ostatnio na ten temat no i właśnie…

Streamingi miały być alternatywą chorej sytuacji z regionami, DRM, piractwa i w ogóle zbawieniem dla tych, którzy lubią czasem film obejrzeć. Miało być dostępne praktycznie wszystko, wszędzie, od ręki, w abonamecie o przystępnej/akceptowalnej cenie. Do tego w dobrej jakości, w pełni legalnie[1] i bez reklam.

Co mamy w praktyce? Będzie po kolei, z perspektywy posiadacza dwóch platform: Netflix i Prime od Amazona[2].

Dostępność

No cóż, pierwsze zdanie mówi wszystko. Jest słabo, szczególnie jeśli mówimy o filmach mniej popularnych lub starszych, lub polskich. Jasne, jakieś popularne są, ale powiedzmy, że wpadnę na pomysł obejrzenia Trainspotting, włączenia dzieciom Toy story, Gdzie jest Nemo czy Epoki lodowcowej. To nie ma, choć mam dwie niezależne platformy.

O serialach nawet nie wspominam. Jest parcie na oglądanie wytworów danej platformy, co trochę nie dziwi jako fakt, zaś dziwi siła parcia. O starszych serialach można zapomnieć, nawet jeśli to klasyki.

Regiony

Trochę pochodna dostępności. To nie jest tak, że dostępne jest wszystko, a liczba pozycji rośnie. Platformy uprawiają żonglerkę – filmy pojawiają się i znikają. Nie wiem czemu ma to służyć. Gdyby film był dostępny cały czas, to po prostu raz na jakiś czas ktoś by go obejrzał.

Abonament

Myśleliście, że jak zapłacicie abonament i coś jest na platformie, to będzie dostępne? No niekoniecznie. Amazon sporo filmów oferuje za dodatkową opłatą, w cenie porównywalnej z biletem do kina. Netflix chyba nie.

Jakość

Tragedii niby nie ma, porównując ze wczesnymi odtwarzaczami web jest widoczny postęp. Ale regularnie gdy oglądam filmy, gdzie są ciemniejsze sceny, to widzę pikselozę z ciemnych kwadratów. Szczególnie na Netflix. Jakość mam ustawioną najwyższą dostępną, w średnim abonamencie. Na plus wybór języków czy to audio, czy napisów, ale w zasadzie moje wymagania to język oryginalny (ew. polski) i napisy polskie (ew. angielskie/oryginalne).

Reklamy

Klasycznych reklam co prawda nie ma, ale ilość naganiania na produkty własne jest męcząca. Dodatkowo Netflix od niedawna pokazuje (czyt: reklamuje) jakieś gry. Trochę słabo.

Podsumowanie

Jak widać, można wydawać niewąskie kwoty, mieć 2-3 subskrybcje i nadal nie móc obejrzeć tego co się chce. Jakość potrafi pozostawiać nieco do życzenia, widać apetyt platform na dodatkowy zarobek, czy to w postaci jawnie pobieranych opłat, czy wchodzących reklam. Co dalej? Gdy ostatnio rozmawialiśmy w gronie znajomych o tym, którą platformę warto mieć, to jeden z nas stwierdził, że nie ma żadnej z platform i „na torrentach jest wszystko”. Czyżby torrenty powracały w wielkim stylu?

I na koniec: szukającym czy/gdzie jest dostępny dany tytuł, polecam serwis JustWatch. Oczywiście, jak pisałem, to się dynamicznie zmienia. Jednak mi łatwiej szukać tam filmu, który chcę obejrzeć, niż wyszukiwać osobno w każdym serwisie. Choć serwisy mam tylko dwa.

[1] W znaczeniu: zakupione z fakturą, powiedzmy, że część kwoty trafia do twórców itd. Polskie prawo jest bowiem specyficzne bo i dozwolony użytek, i obejrzenie filmu, który ktoś umieścił w największym serwisie z pirackimi utworami (czyt.: YouTube) jest legalne.
[2] Tak, Prime jest obecnie dostępny w Polsce w śmiesznych pieniądzach, bo poniżej 5 zł/m-c, a filmy to jeden z wielu produktów w pakiecie. Nadal, to promocja, normalnie jest 11 zł. Może być nieco gorzej, ale to płatna platforma, więc można mieć wymagania, prawda?

Dwa i pół koncertu

Zaczęło się niewinnie. Na wiosnę – chyba był to marzec – dostaliśmy od znajomego pytanie, czy chcemy zagrać na pewnej wrześniowej imprezie. Były wątpliwości. Po pierwsze, skończyliśmy grać razem ze dwie dekady temu. Po drugie, trochę się rozjechaliśmy po świecie. Po trzecie, pół składu zasadniczo nie udziela się już od wielu lat muzycznie w żaden sposób. Jednak stwierdziliśmy zgodnie, że chcemy zagrać. Przynajmniej spróbować.

Początki były dość przerażające – totalnie nie szło. Przynajmniej mi. Paluchy jak z drewna, nie pamiętałem utworów, a tabulatury tylko częściowo pomagały. Ale szybko okazało się, że sporo rzeczy siedzi w pamięci mięśniowej i szybko udało się przypomnieć utwory. I nawet zaczęło nam granie wychodzić. I sprawiać przyjemność.

Logistycznie był to totalny absurd. Próby były głównie instrumentalne – wokalista miał najdalej, więc pojawił się raptem kilka razy. Spędzałem jakieś 5-6h w podróży, żeby zagrać 2,5-3h. W weekendy granie 5h. Pociągi pochłonęły nieco kasy, ale pewnie i tak nie tyle, ile przeloty wokalisty. Bo właśnie – ćwiczyliśmy w znacznej mierze tylko instrumentalnie. Szczęśliwie były wakacje i wokaliście udało się dotrzeć na parę prób – staraliśmy się dobrze wykorzystać ten czas.

Wiele rzeczy mocno się zmieniło przez te dwie dekady. Łatwość tworzenia i nagrywania muzyki wzrosła niesłychanie. Wyposażenie sali prób jest chyba lepsze niż studia, w którym się kiedyś nagrywaliśmy. Komputer, soft z nagrywaniem ścieżek, mikrofony, odsłuchy „do ucha”[1]… Zresztą, nawet telefon na żywo teraz nagrywa tak, że zespoły zespoły z lat ’90 mogą pozazdrościć, przynajmniej jeśli chodzi o garażowe nagrania.

Wiele rzeczy było nowych, mimo wielu lat grania. I nie mówię o sprzęcie. Ten też jest o niebo lepszy, choć pożyczony. Zagraliśmy pierwszy dziki koncert w dziczy. Łąka, namioty, drewniana wiata pełniąca rolę sceny. Prąd z agregatu. Duże kilkadziesiąt osób, krewni i znajomi królika. Świetna atmosfera na całości imprezy, wieczorem do wyboru zajęcia w podgrupach, ognisko lub jam na scenie. Tak, starzy punkowcy (większość publiczności i zespołów) jamują. Inaczej chyba nie da się tego nazwać.

Zagraliśmy na pierwszej odwołanej imprezie. Znaczy nie zagraliśmy, bo koncert został odwołany. W ostatniej chwili, gdy zespoły – wszystkie trzy – były już w drodze, albo nawet zdążyły dojechać do Poznania. Ze strony organizatorów było to dość żenujące, brak konkretów dla zespołów[2], brak info dla publiczności. Dodatkowo cisza i w necie, i zero info na lokalu. Podobno jacyś ludzie przyjechali jako publiczność i pocałowali klamkę…

Ale ostatecznie zagraliśmy tego dnia! Tyle, że gdzie indziej i niezupełnie koncert. Udało nam się wkręcić do pubu Mustang i zagrać kilka numerów na pożyczonym sprzęcie. Liczę jako pół koncertu.

Zagraliśmy też pierwszy w historii profesjonalny koncert. Czy też: profesjonalny po nowemu, bo przecież z pierwszoligowymi zespołami[3] zdarzało nam się już grać jako support. Czy też: z gwiazdami, wieloma zespołami, rozpiskami, grafikiem co kiedy, podestami technicznymi, garderobami i masą zaangażowanych ludzi. Ciekawe doświadczenie, także pod kątem tego, by zobaczyć jak to wygląda od zaplecza.

Oznaczenie garderoby z nazwami zespołów
Oznaczenie naszej garderoby. Źródło: fot. własna.

Po latach dorobiliśmy się strony zespołu. Trochę ołtarzyk, trochę pamiątka, trochę archiwum, trochę work in progress. Z perspektywy patrząc żałuję, że nie mieliśmy jej wcześniej. Może trochę więcej materiałów by się zachowało? Na razie wersja „na szybko”, uzupełniamy pomału treścią na boku, pewnie za parę tygodni będzie coś więcej.

Czy było warto to wszystko robić? Było! Frajda z grania razem, grania ogólnie – niesamowita. Jest to też pewnego rodzaju domknięcie jeśli chodzi o zespół. Co nie znaczy, że już nigdy nie zagramy – spodobało nam się i jest plan, by spotkać się co jakiś czas i utrzymać się w jako takiej gotowości do grania. Bez ciśnienia na koncertowanie, ale jeśli coś się trafi i termin będzie pasował, to kto wie…

Jednak czuję się spełniony i mogę umierać. Przynajmniej muzycznie.

Opaska z napisem Amfiteatr Stargard
Moja opaska z koncertu 2024

[1] Nie żeby wszyscy korzystali, bo tego się trzeba nauczyć jednak. Czy też: przyzwyczaić.
[2] Szkoda, bo być może dałoby się problem rozwiązać, gdybyśmy wiedzieli o co chodzi.
[3] Nie będę stopniował wielkości zespołów. Jak ktoś wydał normalną płytę i bywa grywany w radio to dla mnie pierwsza liga.

Szczere marki – billboard Biedronki

Prawda w oczy kole, mówi przysłowie. Teraz najwidoczniej zakłuło Biedronkę, której nie spodobał się projekt Szczere marki – gdyby tylko firmy mówiły prawdę autorstwa Jakuba Biela. Przedstawił on fikcyjne slogany reklamowe nawiązujące zarówno do działalności popularnych marek, jak i ich stereotypowych przywar. O co poszło? Ano o taką niewinną grafikę przedstawiającą fikcyjny billboard Biedronki:

Grafika przedstawiająca billboard z napisem "od 2002 roku więcej palet w alejkach niż otwartych kas" i logo Biedronka
Oryginalna grafika. Źródło: mirror z Twitter/X.

Nie znam treści pisma więc nie wiem o co dokładnie przyczepiła się Biedronka. Może uznali, że grafika prezentuje zdjęcie prawdziwego billboardu? To jeszcze miałoby jakiś sens. Jeśli nie, to niestety, Biedronka najwidoczniej ma problem z faktami i akceptacją krytyki. I chyba nie wie czym jest Efekt Streisand.

O zmniejszającej się ilości kas obsługiwanych przez ludzi pisałem niedawno. I – jak widać w komentarzach tamtego wpisu – nie chodzi o konkretną sieć. Na wojnę paragonową między Lidlem i Biedronką w postaci tekstów na paragonach od kiedy to dana marka jest najtańsza też chyba wszyscy zdążyli zwrócić uwagę. Slogan z fikcyjnego billboardu Biedronki świetnie – moim zdaniem – do tego nawiązuje.

Jeśli chodzi o palety w alejkach to… cóż, bez problemu mogę dostarczyć zdjęcia. Nie muszę nawet polować – mam wrażenie, że stoją tam zawsze. Prawdę mówiąc w „mojej” Biedronce potrafią stać w taki sposób, że nawet sprawna dorosła osoba ma problem z dotarciem do towaru na półkach. Aż się zastanawiałem, czy starsi ludzie nie przychodzą do tego sklepu? Może nie potrzebują towarów z półek? Czy po prostu przywykli i nie narzekają?

A może to tylko zagranie w stylu nieważne jak mówią, ważne żeby mówili? Jeśli tak, to udane, bo gdyby nie reakcja wobec twórcy, to pewnie bym się o projekcie Szczere marki nie dowiedział.