UnARMed.

Na procesorach ARM powstaje sporo sprzętu. Teoretycznie świetnego, bo i niski pobór mocy, i spore możliwości, i niewielka cena.

Przykłady sprzętu opartego o ARM:

  • Toshiba AC100 – smartbook od Toshiby oparty na chipsecie Nvidii Tegra2. Dwurdzeniowy procesor taktowany 1GHz, 512 MB RAM. 8-10h na baterii, możliwość odtwarzania filmów full HD (1080p). Ekran 10,1″. Do tego dysk SSD. Cena? W zależności od wariantu już od 800 zł (polski sklep internetowy).
  • Trim-Slice – Ten sam procesor i chipset, pobór prądu 2-6W wg producenta. 1GB RAM, gigabitowa karta sieciowa. Wersja bez SSD – 199 USD. Oczywiście też umie full HD, więc aż się prosi o dołożenie dysku i przerobienie na domowe media center (plus ew. router, NAS, a dla geeków serwer WWW i shell), albo nawet i desktop.
  • Seagate Freeagent Dockstar – opiszę, bo i mój pierwszy kontakt z ARM, i stosunkowo ciekawy. Tania (pierwotnie ~25 euro; potem podrożały, ale wydaje mi się, że w Polsce nadal do kupienia w okolicach ~45 euro) zabawka pierwotnie mająca służyć za NAS z serwerem WWW. Gigabitowa karta sieciowa, procesor 1GHz, 128 MB RAM. Na oko świetny zamiennik dla HP T5520, służącego mi za router, ale domowy serwerek WWW, shell czy – po dołożeniu karty dźwiękowej USB – player muzyki itp. też spokojnie można uruchomić. Minimalnie lepsze parametry, aktualnie podobna cena, mniejszy pobór prądu. Jak w końcu uruchomię, to dam znać jak się spisuje. Nietypowy także dlatego, że na Dockstar działa niemodyfikowany Debian.

Wady:

  • Niewygórowane parametry – nie ma co ukrywać, 512 MB czy nawet 1GB RAM to obecnie trochę mało, zwłaszcza, jeśli mówimy o desktopie (patrz poprzedni wpis o małej ilości RAM na desktopie). Procesor też nadmiarem mocy nie grzeszy. To raczej tani sprzęt, więc na komplet złącz i ich sporą ilość też nie ma co liczyć (np. Toshiba tylko 1 pełnowymiarowe USB, Dockstar brak czegokolwiek poza USB i ethernetem, nawet audio nie ma).
  • Brak możliwości rozbudowy – zarówno procesor, SSD, jak i RAM są niewymienne, wlutowane na płytę – SoC. W połączeniu z punktem pierwszym powoduje, że przy zwiększeniu wymagań czy awarii któregoś podzespołu trzeba się liczyć z wymianą całego sprzętu.
  • Słabe wsparcie Linuksa od strony producentów – ani Toshiba, ani Trim-Slice nie pozwolą na uruchomienie Linuksa tak po prostu. Instalacja zawsze jest większą lub mniejszą rzeźbą (Dockstar ma niezły, choć nieprzyjazny użytkownikowi instalator, na Trim-Slice niby udało uruchomić się Debiana, ale z kernelem z Ubuntu). Toshiba oficjalnie wspiera tylko Androida, niby da się na AC100 zainstalować Ubuntu 10.10 (oczywiście rzeźba), ale nie działa dźwięk.
  • Nie działają niektóre aplikacje – dobra, nie ma co ukrywać, chodzi głównie o Flasha. Niby nic, ale na tę chwilę niestety Flash jest furtką do multimediów i praktycznie niezbędny do przeglądania Internetu. Być może HTML5 coś w tym temacie zmieni, pytanie czy zmieni i, jeśli tak, to kiedy.

Co dalej? Nie ukrywam, że jestem kibicem energooszczędnych i stosunkowo tanich rozwiązań o dużych możliwościach, a taki właśnie jest ARM. Niestety, w tej chwili trudno rozważać ARM jako pełnowymiarową architekturę pod Linuska, dlatego – nie licząc Dockstara – jestem unARMed. Mam nadzieję, że rosnące zainteresowanie nią Ubuntu i Apple odbije się pozytywnie na wsparciu Linuksa.

Odzyskiwanie miejsca w systemie (Linux, Windows).

Używany system ma tendencję do powolnego gubienia miejsca. Niezależnie od tego czy mamy w systemie porządek, czy nie, z czasem przybywa rzeczy, których nie potrzebujemy. Z jednej strony są to bardzo potrzebne pliki, których po prostu szkoda skasować (chociaż tak naprawdę nigdy już ich nie otworzymy), z drugiej nieużywane pakiety, konfiguracje usuniętych pakietów, pliki tymczasowe itp.

O ile z pierwszymi nie bardzo można sobie poradzić inaczej, niż samodzielnie utrzymując porządek (sortowanie do katalogów, kasowanie zbędnych rzeczy) i ręcznie usuwając pliki, to w przypadku tych drugich można sobie pomóc w czyszczeniu systemu różnymi automatami i półautomatami.

Pierwszy złodziej miejsca w systemie to cache apt-a, czyli /var/cache/apt/archives. Leżą tu paczki deb instalowanych pakietów. We wszystkich wersjach, także tych starszych. Praktycznie nigdy nie będą potrzebne, więc z czystym sumieniem możemy je skasować: wajig clean (lub, bardziej kanonicznie apt-get clean).

Drugi popularny złodziej miejsca to locale, czyli różne wersje językowe dla danego programu. Zwykle nie potrzebujemy dokumentacji itp. po hiszpańsku, włosku czy chińsku. Rozwiązanie: localepurge (po uprzednim skonfigurowaniu, fajnie jakby coś jednak zostało…).

Potem można zobaczyć, czy nie zostały w systemie pliki konfiguracyjne po usuniętych pakietach. Przy okazji sprawdzimy, które pakiety zajmują najwięcej miejsca: wajig sizes. Status inny niż installed oznacza, że raczej możemy się pozbyć pakietu w całości, czyli z konfigami (wajig purge <pakiet>).

Na koniec jeszcze deborphan (albo wersja ładniejsza w curses czyli orphaner) i usuwamy zainstalowane na potrzeby spełnienia zależności niepotrzebne pakiety (głównie biblioteki).

Tu się zwykle sprzątanie kończy. No dobrze, można jeszcze skorzystać z jednego z przydatnych poleceń i spojrzeć, które katalogi zajmują najwięcej miejsca (du –max-depth=1 -b | sort -n) i ręcznie pousuwać zbędne rzeczy (typu cache googleearth).

Dłużej używane systemy mają tendencję do gromadzenia pakietów z poprzednich wersji (szczególnie, jeśli korzysta się z wersji niestabilnej lub miesza kilka wersji systemu). Można je łatwo wytropić (i usunąć) korzystając z opisanego sposobu: wajig versions | grep -v squeeze.

A dziś odkryłem wisienkę na czubek tortu: BleachBit. Narzędzie jest wieloplatformowe (Linux, Windows) z funkcjami typowo Debianowymi (bardziej Ubuntu pewnie) i zajmuje się takimi cichymi złodziejami miejsca jak cache różnych aplikacji. Poza tym, że sięga tam, gdzie inne automaty nie sięgają, umie też czyścić rzeczy typowo systemowe: wspomniany cache apta, nieużywane lokalizacje (twórcy BleachBit twierdzą, że robi to znacznie skuteczniej, niż localepurge, faktycznie znalazł więcej).

Posiada zarówno miłą klikalną wersję GUI (z której korzystałem) jak i interfejs CLI (nie próbowałem). Do tego dobre podpowiedzi do opcji (ostrzega przed opcjami powolnymi i potencjalnie niebezpiecznymi). Działa bardzo fajnie, więc zdecydowanie polecam, jeśli ktoś planuje porządki w systemie (a chyba każdy prędzej czy później staje przed pytaniem jak odzyskać miejsce w systemie?). Użycie jest proste: najpierw wybiera się, co chce się usunąć, potem jest podgląd plików do usunięcia (warto spojrzeć co będzie usuwane – wywala np. pliki bak i inne tymczasowe – czasami może tam być coś pożytecznego…). Program dba o prywatność użytkownika – jako opcja dostępne jest nadpisywanie zawartości kasowanych plików przed ich usunięciem.

Jedyne do czego można się przyczepić, to spolszczenie. Zapewne w oryginale był vacuum (bazy danych), a został… odkurzacz. I parę innych kwiatków tego typu, ale IMHO nie rzutuje na całość.

Hej hop, Google stop!

W ramach zmniejszania ilości informacji, którą Google gromadzi o ludziach (w tym o mnie), a które wykorzystywane są różnie, po przeczytaniu wpisu o tym, czy groźniejszy jest Facebook, czy ustawa hazardowa, postanowiłem coś zmienić.

Trochę poczytałem, stwierdziłem, że większość rzeczy, które Google może gromadzić o mnie nie dotyczy mnie (albo nie mam wpływu, bo moją pocztę przeglądają na gmailowych kontach ludzi, do których wysłałem), bo zwyczajnie nie mam konta lub już wyłączyłem. Na testowanie rozszerzeń jakoś nie miałem ochoty, więc ostatecznie zmieniłem domyślną wyszukiwarkę w przeglądarce. Nie jest już nią Google, na razie jest to Yahoo. Myślałem też o Bing, ale dodanie do Fx wymaga instalacji pluginu, a Yahoo już było.

Docelowo pewnie będzie to jakiś Dogpile, ale nad tym muszę się jeszcze zastanowić (poczytać warunki użytkowania, politykę prywatności, przemyśleć, czy jest sens, bo taki agregator jednak nadal przekazuje zapytania do Google).

Raport z użytkowania za jakiś czas, a do wcześniejszego wpisu (miałem napisać łącznie z wrażeniami o tym) skłonił mnie news o tym, że Ubuntu zmienia domyślną wyszukiwarkę na… Yahoo właśnie. Nie mam złudzeń, Ubuntu nie chodzi o prywatność, czy zmniejszenie dominacji Google, tylko o kasę, co jest wyraźnie napisane, niemniej coś się ruszyło w sprawie „jedynej” wyszukiwarki. Może początek końca Google?