Co się stało z Wikileaks?

Tak naprawdę ciężko w tej chwili ocenić, co się dokładnie stało i kto stał za poszczególnymi działaniami. Na pewno przeciek zwany Cabelgate namieszał w światku dyplomatycznym i medialnym. Można interpretować na różne sposoby skutki i to, co rzeczywiście się działo. Być może miało miejsce cyberstarcie (albo raczej cyberdemonstracja), na pewno była to próba wolności w Internecie. Zatem po kolei…

Fakty:

Wikileaks w ramach akcji Cabelgate postanawia opublikować treść niejawnych/tajnych depesz dyplomatycznych, pozyskanych z ambasad USA. Ich strona pada ofiarą DDoS (na razie będę korzystał z tej nazwy), trudno jednoznacznie określić przez kogo generowanego, także zwykli ludzie pomagali w DDoSie strony Wikileaks (artykuł jest po ostrej edycji, pierwotnie nawoływanie do opowiedzenia się po jednej ze stron przy pomocy wget wyglądało na opinię redakcji).

Dodatkowo, bez wyroku sądu, wprowadza się cenzurę różnego rodzaju (zlikwidowana domena), kolejne firmy likwidują konta bankowe organizacji Wikileaks i ich usługi. Założyciel Wikileaks zostaje aresztowany.

Z drugiej strony ludzie – niekoniecznie związani z serwisem Wikileaks – pomagają tworzyć mirrory strony, inne domeny przekierowujące na stronę Wikileaks. Zaczynają się odwołania do strony nie po domenie, tylko po adresie IP. Firmy, które wystąpiły przeciw Wikileaks (PayPal, Visa, Mastercard, Amazon) stają się celem Anonymous – niezorganizowanej, ochotniczej grupy (bardziej: masy, tłumu) internautów – w ramach Op Payback. Ostatecznie strony Wikileaks nie udaje się zablokować/zlikwidować.

Anonymous mają mało finezyjną metodę działania – uruchamiają LOIC i przeprowadzają DDoS na wybrane witryny. Mało finezyjne, ale skuteczne. Pytanie, czy określenie DDoS jest trafne, jeśli mamy do czynienia ze zwykłymi ludźmi korzystającymi ze swoich prywatnych łącz. IMHO jest to bardziej internetowy odpowiednik zgromadzenia się pod siedzibą firmy. Taka cyberdemonstracja. Bo tak naprawdę Anonymous wcale nie są anonimowi. Więcej o Anonymous i Op Payback.

Minimum dwa duże portale pomagały/nie utrudniały działania Wikileaks – Facebook, który nie zlikwidował WL konta i Google, które linkowało z wyszukiwarki do IP strony po likwidacji domeny, pytanie czy było to przypadkowe, czy celowe działanie.

Ostatni istotny fakt: Wikileaks nie udało się skutecznie „zatopić”, czyli „zniknąć”, nawet z „oficjalnego” Internetu. Bo skuteczna cenzura w „oficjalnym” Internecie spowodowałaby najwyżej przeniesienie się treści Wikileaks do „podziemnego” Internetu w stylu opisanego przeze mnie Freenet, GNUnetu czy – najpopularniejszego chyba – Tora. Ale nawet tego nie udało się osiągnąć. Nie została też ujawniona treść ubezpieczenia Wikileaks.

Co zostało osiągnięte?

Opublikowano dane dyplomatyczne, nie tylko USA, ale wielu innych krajów. Ale to głównie USA jest wściekłe. Ludzie mogli zobaczyć, co robią politycy, politycy – co robią ich odpowiednicy w innych krajach. Z jednej strony trudne do oszacowania (zostawiam politologom), z drugiej – taka sytuacja trochę (z punktu widzenia polityków) miała miejsce od zawsze, tylko to wyłącznie politycy decydowali, które informacje zebrane przez wywiad i kontrwywiad podać do publicznej wiadomości. Zwykli obywatele do tej pory nie mieli niezależnego dostępu do takich danych.

Obnażona została słabość istniejącego systemu DNS i jego podatność na manipulację (szczególnie ze strony USA). Obnażona została słabość, uległość i tendencja do politycznej poprawności(? – może chodziło o zwykłą pogoń za zyskiem, albo o powiązania/zależność od rządu?) firm (PayPal, Visa, Mastercard, Amazon). Oraz ignorowanie przez nie podstawowych wolności organizacji i obywateli. Bo zamknięcie kont bankowych i usług było samowolne, bez wyroku sądu (BTW ciekawe jak się to skończy – z dobrym prawnikiem w USA pewnie można sporo kasy wygrać po czymś takim). Co więcej, wszystko wskazuje na to, że aresztowany założyciel Wikileaks, Julian Assange, nie złamał żadnego z praw USA…

Dodatkowo, wrócił temat wolności słowa w Internecie, sposobów zabezpieczania neutralności sieci (słychać o rozproszonych, niezależnych DNS (dawniej link do http://dot-p2p.org/ – obecnie 404)). Może wpłynie to na sposób prowadzenia polityki i rządzenia? Szczerze mówiąc, uczciwy rząd i politycy nie ma się czego bać i może działać w sposób jawny dla obywateli, prawda? ;->

Z ciekawostek – na skutek rozłamu wewnętrznego w Wikileaks, powstała konkurencja dla portalu – Openleaks.

Patos kapu kap.

Niedawno miała miejsca akcja Stop-Cenzurze (dead link). O co chodziło, można doczytać na stronie. Akcja miała wiele pochodnych, przykładowo do pobrania był bardzo ciekawy skypt (ciekawszy niż czarny banner, choć IMO trochę mniej mówiący – banner wyłączający u góry nieco za mały), zasłaniający niektóre wyrazy czarnymi prostokątami (wyłączane po kliknięciu banneru).

Ponieważ akcję popieram, to i tu znalazł się banner (co prawda pojawił się później, bo wtedy dowiedziałem się o akcji, ale był). Można nawet mówić o jakimś sukcesie – chyba pierwszy raz doszło do zauważenia zwykłych ludzi i ich zastrzeżeń do prac rządu i procesu stanowienia prawa, co więcej, była nawet jakaś reakcja i zainteresowanie ze strony rządu. Pożyjemy, zobaczymy.

Natomiast nie o tym chciałem pisać, a o przemówieniu na zakończenie akcji. Jak pisałem, banner zamieściłem, ale nawet nie zgłaszałem strony, bo po co? Kto wejdzie, ten zobaczy banner i tyle. Natomiast chcę się odnieść – po raz kolejny – do fragmentu wspomnianego przemówienia:

Niektórzy z Was mogli się przecież przy tym narazić na mniejsze wpływy u reklamodawców i oburzenie społeczności dla której jesteście. To właśnie można nazwać poświęceniem dla sprawy.

Już samo słowo przemówienie w tytule sugeruje, że od patosu będzie kapać, ale tego się nie spodziewałem. Normalnie zamieszczający od ust sobie odebrali, głodowali miesiąc, wygnano ich z miast i pokasowano im konta na serwisach. Społeczność była oburzona, jad pod ich adresem wprost lał się strumieniami w wielu wpisach poświęconych tej sprawie. Oraz tradycyjnych mediach (szczególnie niektóre dzienniki). Poświęcenie, jakby ręce dali sobie uciąć w ramach protestu. No i maile, nie zapominajmy gorzkich mailach z wyrzutami. Treść takiego maila można zobaczyć poniżej. Bzzzt, wróć. Można by było zobaczyć, jakbym jakiegoś dostał.

Get real, całe przyłączenie się do akcji to było tylko wklejenie kawałka kodu w szablon, żeby się odwiedzającym banner wyświetlił. Po prostu i tylko tyle. Jak napisałem w komentarzu, dla mnie taki tekst na koniec akcji jest żałosny. W stylu wy, wielcy bohaterowie, w ramach głodówki nie zjedliście dziś ani jednego ciastka, dziękujemy za poświęcenie! Choć stańcie do apelu byłoby mocniejsze…

I zastanamiam się, gdzie byli i co robili wszyscy ci obrońcy wypowiedzi, kiedy MG kasowano konto (podążanie za odnośnikami wskazane; miałem nie wracać do tego, ale tak się kojarzy, że nie mogę się powstrzymać).