Piratują RMS.

Richard Matthew Stallman, czyli twórca Projektu GNU i orędownik wolnego oprogramowania, ma – o czym wielu miłośników wolnego oprogramowania wydaje się nie wiedzieć – nieco odmienne podejście do licencji dotyczących dzieł, które wyrażają czyjeś opinie, osąd i poglądy, czyli służą innemu celowi, niż prace dotyczące praktycznych zastosowań, takie jak oprogramowanie czy dokumentacja. W związku z tym, daje on prawo tylko do kopiowania i rozpowszechniania w postaci niezmienionej, dosłownej. Jednym z elementów tego jest publikowanie artykułów na licencji CC BY-ND, która wprost zabrania m.in. tłumaczenia. Więcej na ten temat można poczytać na stronie FSF dotyczącej licencji Licenses for Works of Opinion and Judgment.

Tymczasem świadomość polskich zwolenników wolnego oprogramowania jest w tym względzie niewielka. Przynajmniej dwa razy spotkałem się z „nielegalnymi” publikacjami tekstów RMS. Pierwsza to artykuł na jakilinux.org o jednolitym patencie. Druga, to wpis na nibyblog.pl dotyczący niewolnych gier (skopiowany również na osnews.pl) (dead link). We wszystkich trzech przypadkach złamanie licencji polega nie tylko na stworzeniu utworu zależnego w postaci tłumaczenia. Za każdym razem została też zmieniona licencja na znacznie mniej restrykcyjną CC BY.

Technicznie możemy mówić o piractwie utworów RMS. Żeby było śmieszniej, w tej chwili już sam fakt publikacji tłumaczenia, nawet w dobrej wierze, czyni z publikującego pirata. Przynajmniej przy dosłownym odczytaniu licencji. Dla jasności, sprawę uważam bardziej za śmieszną i to z wielu powodów – poczynając od tego, że RMS używa niemal najbardziej restrykcyjnej licencji Creative Commons, przez niewiedzę orędowników wolnego oprogramowania w temacie licencji, po fakt piractwa materiałów ze strony organizacji, która walczy o dostęp do kodu źródłowego i prawo do swobodnej jego modyfikacji. Zresztą wygląda, że sam RMS nie jest przeciwny takim tłumaczeniom, więc prawdopodobnie mamy do czynienia z niezbyt szczęśliwie wybraną licencją. Moim zdaniem, publikacje tłumaczeń powinny być dozwolone z zastrzeżeniem oznaczenia, że tłumaczenie jest nieoficjalne. Wdałem się w lekką dyskusję z ludźmi z FSF, zobaczymy, czy coś z tego wyniknie…

Natomiast warto mieć świadomość, że licencja Creative Commons, czyli popularny znaczek CC, nie oznacza automatycznie, że z utworem wolno robić wszystko. W szczególności warto mieć świadomość, licencji CC jest więcej, niż jedna, oraz, że w przypadku publikacji oryginalnego utworu, nigdy nie wolno jej zmieniać na inną licencję CC (czy to bardziej, czy mniej restrykcyjną) bez wyraźnej zgody autora. W przypadku utworów zależnych – o ile oryginał nie jest na licencji SA, to możliwe są zmiany licencji. No i ostatecznie warto pamiętać, że tłumaczenie w świetle licencji CC to utwór zależny.

Historia pewnego spamu.

Dzisiejszy dzień w pracy zaczął się jak zwykle od rzutu oka na maile. Jeden z jak się okazało ciekawszych został w pierwszej chwili zignorowany. Ot, spam jakich wiele. Tyle, że warszawska restauracja i załącznik w PDF. Ale po chwili zaczęły na niego odpowiadać kolejne osoby, więc pojawił się mały WTF w głowie. Pojawiły się też informacje, że lista adresatów jest zbieżna z uczestnikami PLNOG.

Faktycznie, o pomyłce nie mogło być mowy. Rzut oka w źródło ujawnił 470 (sic!) maili w polu To, lista na oko zbieżna z uczestnikami PLNOG. Pojawiła się informacja, że maile może zebrane z wizytówek, ale szybko upadła, bo okazało się, że część ludzi nie dzieliła się wizytówkami, część w ogóle nie dotarła na konferencję… Tak, autor spamu wysłał go do 470 osób, z których pewnie większość zajmuje się zawodowo zwalczaniem spamu i nieźle zna prawo, na dodatek to podając pełną bazę adresów email. Mniej więcej odpowiednik śpiewania Legia, Legia, kur… (polecam obejrzeć, jeśli ktoś nie zna tej wersji ;-)) w obecności grupy kibiców Legii.

Być może sprawa rozeszłaby się po kościach, bo podejście było od suchego „nie wyrażałem zgody na przetwarzanie danych, proszę o usunięcie z listy” po humorystyczne komentarze ale autor spamu postanowił się pogrążyć i zamieścił szybkie „przeprosiny”, którymi dolał oliwy do ognia. Otóż obwieścił on, że przeprasza, a pracownik, który pobrał bazę z forum został już zwolniony. Przypominam, że napisała to osoba wysyłająca maila, a przynajmniej podpisana pod nim. Po około 90 minutach od początkowego spamu. Oczywiście wszyscy „uwierzyli” w tak szybkie działanie i „wyciągnięcie wniosków” (szczególnie, że znów poszło do wszystkich z jawnym To ;-)), parę osób zainteresowało się, cóż to za forum, gdzie takie wesołe bazy są zamieszczane… Ups numer jeden.

W międzyczasie zareagował – w przeciwieństwie do spamera przytomnie i sensownie – organizator konferencji, który po chwili zamieścił uczciwą (i jak widzę aktualizowaną) informację na stronie. Wyszło na jaw (nie wnikam jak, w każdym razie szybko, ale jak się organizuje konferencje dla bezpieczników i sieciowców, to się ma kontakty), że baza została prawdopodobnie wykradziona. Ups numer dwa.

Finał jest taki, że aktualne obwieszczenie w sprawie wycieku bazy maili głosi:

Z pewnością zostaną wyciągnęte konsekwencje wobec sprawcy, a sprawa została skierowana do prokuratury.

Z niecierpliwością czekam na finał, pewnie nie tylko ja… Z tego co rozmawiałem ze znajomymi, i co widać było w wątku, większość osób miała po prostu niezły ubaw, ale spamer chyba wolałby gołym zadem na gnieździe szerszeni usiąść, niż wysłać tego maila. Oraz, odnośnie reagowania na wtopę i zarządzania sytuacją kryzysową: w przeprosinach nie warto kłamać.

Taki wpis związany ze spamem, który ostatnio zaprząta moją głowę i zamiast podsumowania PLNOG, o którym z braku czasu nie napiszę tym razem nic więcej, poza tym, że było fajnie, ciekawie i jak zwykle cieszę się, że byłem.

Jesteśmy milsi, niż myślimy.

Wczoraj widziałem na Slashdocie ciekawy materiał, tu oryginał. W skrócie: wygląda, że homo sapiens ma wbudowane opory przed wykonywaniem aktów przemocy (uderzenia młotkiem, strzał z pistoletu, cięcie nożem itp.) w stosunku do innych przedstawicieli swojego gatunku (niestety o rasach nic nie ma, ciekawe, czy zgodność rasy zmieniałaby w jakimkolwiek stopniu wyniki…).

90% respondentów, różnego wieku, ras, kultur, uważa fakt osobistego wyrzucenia na tory jednej osoby, żeby ocalić pięć za niedopuszczalny. Co ciekawe, jeśli nie musieliby go dotykać (wyrzucać) osobiście, proporcja się zmienia i nagle 95% pozwala uważa takie zachowanie za dopuszczalne.

Zastanawiam się, jak się to ma do różnych gatunków zwierząt. Czy rezultat byłby podobny, gdyby zamiast człowieka w eksperymentach brało udział zwierzę? I czy dla powiedzmy szympansa, psa, szczura i kury rezultat byłby taki sam? Co istotne, ważny jest aspekt bezpośredniości działań, może dlatego zwierzęta traktowane są jak tylko zwierzęta? Nie, nie widziałem jeszcze całego filmu, pozwolę sobie jednak na małą propagandę, bo znajomy stronę robił i jakoś tak się te dwa newsy zbiegły w czasie.