Blokowanie dostępu do The Pirate Bay bez efektu

Byli tacy, którzy wierzyli i utrzymywali, że blokowanie p2p itp. jest możliwe i faktycznie działa (na przykładzie Szwecji). Wbrew faktom, naginając rzeczywistość do swoich teorii. I wspomagając się ignorancją w interpretacji wykresów ruchu sieciowego. Bywa.

Jakiś czas temu odcinanie od sieci wprowadziła Holandia. I teraz się z tego wycofuje, tj. kolejni ISP przestają blokować. Dlaczego? Ano dlatego, że są badania pokazujące, że blokada nie ma wpływu na zachowania użytkowników. W razie gdyby miało zniknąć lokalny mirror.

Trochę smutne, że do ludzi nie dociera, że informacja to żywioł, nad którym ciężko zapanować. I który każdą blokadę będzie próbował ominąć. Zwykle skutecznie.

Film widziałem. Kinowy.

O dziwnej sytuacji dotyczącej Robaczków z zaginionej doliny wiedziałem. Dowiedziałem się od Zuzanki, znacznie więcej jest u Mateusza (części jest sześć, linki na końcu, polecam całość). Poszło info od producenta filmu, że od 27 stycznia będzie prezentowana wersja oryginalna, bo polski dystrybutor zrobił samowolkę.

Przyszła niedziela, nie było pomysłu na dzień. W poznańskim kinie Rialto grali Robaczki. Dzieciaki wcześniej widziały plakaty i wyrażały zainteresowanie. Krótki metraż dostępny na YouTube się podobał. Poszliśmy. Nawet przyszło mi do głowy zapytać, czy aby nie wersja z dubbingiem[1], ale w końcu było oświadczenie producenta… Nie zapytałem. Zresztą, dzieciaki już napalone, więc nawet jakbym w kinie przy kasie zapytał, to pół dnia psu w zadek, bo planu B nie było.

Więc – mimo zapewnień producenta – nadal grają wersję z dumbingiem. Początek jest taki, że widać jadący samochód. A dziadek z wnusiem portalą od rzeczy jak ujarani/nafrytani, że jedzie spalinozaur, smrodozaur. Ryje im się nie zamykają. Normalnie jakby posadzić obok najaranego/naspidowanego drecha opowiadającego kumplowi przez telefon, co się dzieje na ekranie. Te same „dowcipy” po pięć razy. W sumie nie wiadomo, czy dla rodziców, czy dzieci. Często nie tylko tłumaczy mniej lub bardziej oczywiste rzeczy z ekranu, ale jest zwyczajnie od czapy. Często padające z ust dziadka w sumie nieważne dobrze oddaje zamysł, a raczej jego brak. Krótko mówiąc, rozwala to wszelką atmosferę i zwyczajnie przeszkadza obejrzeć film. Jedyny komentarz, filmowy zresztą, który się nadaje na podsumowanie dumbingu

 

O tyle przykre, że ze względów logistyczno-życiowych dzieciaki były pierwszy raz w życiu w kinie[2]. I trafiły na taki crap. Tłumaczenie, że taki teatr, tylko film grają, nie rozmawiamy i nie komentujemy tego, co się dzieje na ekranie spełzło chyba na niczym, bo odczapistycznie komentował dziadek z wnuczkiem. Młodsza ewidentnie się wynudziła, nie wiem na ile dzięki rozpraszającemu, przeszkadzającemu w śledzeniu prostej w sumie fabuły dumbingowi, a na ile po prostu jest za mała. Starsza twierdzi, że się podobało, ale jakoś bez przekonania. I chyba nie do końca rozumie, czemu tak to wyglądało, jak wyglądało.

Czemu po prostu nie wyszedłem? Powstrzymały mnie wyłącznie dzieciaki i nieuchronna awantura z płaczem. Jak wspomniałem, cieszyły się na ten film, a wiadomo, jak z dziećmi jest. No i nie sądzę, by rozumiały powód, czyli odczapistyczność dialogu.

Tak się zastanawiam jeszcze, po co te wszystkie DRMy i ochrona praw autorskich, skoro finalnie i tak można dostać (za dukaty!) nieautoryzowaną, odczapistyczną samowolkę, niezgodną z założeniami twórców? Jak pisze Mateusz:

Od wczoraj próbowaliśmy skontaktować się z polskim dystrybutorem. Pytaliśmy m.in. o to, czy polskie dialogi został dograne do filmu w porozumieniu z twórcami oryginału. Ostatecznie Kino Świat odmówiło nam komentarza w tej sprawie.

No więc mam nadzieję, że producent pociągnie dystrybutora do odpowiedzialności i np. nakaże zwrot kosztów kinom za seanse po 27 stycznia, a kina dzięki temu obniżą ceny na kolejne seanse.

Ku pamięci: dialogi do Robaczków z zaginionej doliny stworzył Jan Jakub Wecsile. I wbrew temu co jest napisane o nim na Wikipedii

Po stworzeniu dialogów do filmu Robaczki z Zaginionej Doliny na zlecenie Kino Świat bez zgody twórców filmu, wszystkie kopie z dodatkowym dialogiem zostały wycofane z polskiej dystrybucji.

nie zostały wycofane wszystkie kopie filmu z dodatkowym dialogiem. A szkoda.

[1] W tym przypadku bardziej pasuje słowo: dumbing. Będę używał w dalszej części.

[2] My zresztą też od dłuższego czasu raczej mały ekran preferujemy.

Piratują RMS.

Richard Matthew Stallman, czyli twórca Projektu GNU i orędownik wolnego oprogramowania, ma – o czym wielu miłośników wolnego oprogramowania wydaje się nie wiedzieć – nieco odmienne podejście do licencji dotyczących dzieł, które wyrażają czyjeś opinie, osąd i poglądy, czyli służą innemu celowi, niż prace dotyczące praktycznych zastosowań, takie jak oprogramowanie czy dokumentacja. W związku z tym, daje on prawo tylko do kopiowania i rozpowszechniania w postaci niezmienionej, dosłownej. Jednym z elementów tego jest publikowanie artykułów na licencji CC BY-ND, która wprost zabrania m.in. tłumaczenia. Więcej na ten temat można poczytać na stronie FSF dotyczącej licencji Licenses for Works of Opinion and Judgment.

Tymczasem świadomość polskich zwolenników wolnego oprogramowania jest w tym względzie niewielka. Przynajmniej dwa razy spotkałem się z „nielegalnymi” publikacjami tekstów RMS. Pierwsza to artykuł na jakilinux.org o jednolitym patencie. Druga, to wpis na nibyblog.pl dotyczący niewolnych gier (skopiowany również na osnews.pl) (dead link). We wszystkich trzech przypadkach złamanie licencji polega nie tylko na stworzeniu utworu zależnego w postaci tłumaczenia. Za każdym razem została też zmieniona licencja na znacznie mniej restrykcyjną CC BY.

Technicznie możemy mówić o piractwie utworów RMS. Żeby było śmieszniej, w tej chwili już sam fakt publikacji tłumaczenia, nawet w dobrej wierze, czyni z publikującego pirata. Przynajmniej przy dosłownym odczytaniu licencji. Dla jasności, sprawę uważam bardziej za śmieszną i to z wielu powodów – poczynając od tego, że RMS używa niemal najbardziej restrykcyjnej licencji Creative Commons, przez niewiedzę orędowników wolnego oprogramowania w temacie licencji, po fakt piractwa materiałów ze strony organizacji, która walczy o dostęp do kodu źródłowego i prawo do swobodnej jego modyfikacji. Zresztą wygląda, że sam RMS nie jest przeciwny takim tłumaczeniom, więc prawdopodobnie mamy do czynienia z niezbyt szczęśliwie wybraną licencją. Moim zdaniem, publikacje tłumaczeń powinny być dozwolone z zastrzeżeniem oznaczenia, że tłumaczenie jest nieoficjalne. Wdałem się w lekką dyskusję z ludźmi z FSF, zobaczymy, czy coś z tego wyniknie…

Natomiast warto mieć świadomość, że licencja Creative Commons, czyli popularny znaczek CC, nie oznacza automatycznie, że z utworem wolno robić wszystko. W szczególności warto mieć świadomość, licencji CC jest więcej, niż jedna, oraz, że w przypadku publikacji oryginalnego utworu, nigdy nie wolno jej zmieniać na inną licencję CC (czy to bardziej, czy mniej restrykcyjną) bez wyraźnej zgody autora. W przypadku utworów zależnych – o ile oryginał nie jest na licencji SA, to możliwe są zmiany licencji. No i ostatecznie warto pamiętać, że tłumaczenie w świetle licencji CC to utwór zależny.