Hej naprzód marsz – wolontariat

Od zeszłego roku w firmie mamy dodatkowy dzień wolny. Znaczy niezupełnie wolny. I pod warunkiem. Warunkiem jest wykorzystanie tego dnia na wolontariat. Jeśli nie zostanie wykorzystany w danym roku – przepada.

Pomysł na oko fajny, o ile ktoś udziela się już w tej formie. Dla kogoś takiego jak ja, który w dni powszednie nie udziela się – pomysł teoretycznie fajny. Z wolontariatu przychodził mi do głowy jedynie finał WOŚP, który odbywa się w dzień wolny. Do tego pewnie musiałbym się zorientować jakie papierki są wymagane i czy fundacja je wystawia. Nic więc dziwnego, że w zeszłym roku dzień mi przepadł.

Szczęśliwie głosy pracowników o tym, że przydała by się inspiracja, albo i podsunięcie stosownego zajęcia pod nos, zostały wysłuchane. Ekipa, która znalazła i wspierała potrzebującą fundację już w zeszłym roku, poszła w tym roku szerzej i zorganizowała wolontariat dla szerszego grona chętnych.

Organizacja na piątkę z plusem – wystarczyło określić w którym terminie chcemy pracować i się zapisać. Oprócz narzędzi i materiałów do pracy, papierkologii, załatwiony został także transport w postaci arkusza do wspólnego przejazdu autami. Czyli wszystko, co potrzeba.

Wolontariat miał miejsce w stadninie koni. Do wykonania było malowanie stajni oraz grodzenie nowych wybiegów. Pogoda dopisała, poza tym wolałem zrobić coś, gdzie się zmęczę a nie znowu malowanie. Bo w życiu trochę się namalowałem i mogę powiedzieć, że umiem – ach te remonty i remonciki w domu…

Ostatecznie, po początkowych zawirowaniach, wyklarowały się ekipy kopiące, koszące, mierzące. Po przerwie na posiłek regeneracyjny i montażu pierwszej części ogrodzenia pojawiło się nowe zadanie – okablowanie elektrycznego pastucha. Bardzo mi się ono spodobało, bo z elektrycznymi pastuchami nie miałem w życiu do czynienia. Zresztą, jak to zamontować, to chyba nikt nie wiedział. Na szczęście były istniejące ogrodzenia na wzór.

Dowiedziałem się, że elektryczny pastuch składa się z generatora, podającego napięcie na płot. Nie ma zamkniętego obwodu, nie ma plus i minus – wyładowanie następuje do ziemi, tam zresztą podłącza się „drugi kabel” od generatora. A całe ogrodzenie to jeden wielki, wspólny element pod napięciem. Inne ciekawe rzeczy – napięcie w naszym przypadku to jakieś 6000V. Istnieją dedykowane narzędzia do pomiaru, ale działanie można sprawdzić i ręką. Nie jest groźne, jest nieco nieprzyjemne. I jeszcze ważna rzecz – pastuch wysyła impulsy, więc nie „kopie” cały czas, krótkie dotknięcie nie powie prawdy, czy jest załączony.

Po pracy mieliśmy relaks przy grillu. Ogólnie bardzo fajna impreza, w doskonałej atmosferze. Fajnie, że pogoda dopisała, choć mogło być nieco chłodniej. Niemal cały dzień na łące, bez cienia może być męczący sam w sobie. Na szczęście było mnóstwo wody w butelkach i były podpowiedzi wcześniej, by wziąć czapki i krem ochronny.

Opisuję całość, bo w tego typu grupowym wydaniu wolontariat może z powodzeniem służyć jednocześnie za integrację. Zorganizowanie grilla na istniejącej infrastrukturze jest tanie, ludzie spędzają ze sobą dużo czasu robiąc zupełnie inne rzeczy, niż w pracy. Cel jest fajny bo i daje satysfakcję – widoczna, wykonana praca, i pomaga się potrzebującym. W porównaniu z dedykowanymi wyjazdami integracyjnymi to pewnie jakieś śrubki, tym bardziej, że firma pewnie też może to jakoś rozliczyć. Choć nie wiem, nie jestem księgowym. Oczywiście nie zastąpi to typowych integracji w każdym przypadku, tym bardziej, że nie każdy może/chce pracować fizycznie, ale warto rozważyć naśladowanie.

Koniec roweru miejskiego w Poznaniu

Ostatnio kilka razy złapałem się na tym, że potrzebowałem przemieścić się dłuższy kawałek w mieście. Dłuższy pieszo, bo rowerem byłoby jakieś 15-20 minut. Odruchowo rozejrzałem się za rowerem miejskim, który pasowałby idealnie i… nie było.

Nie było to dla mnie wielkim zaskoczeniem, nawet coś mi świtało, że były jakieś przeboje zimą z nim związane. Liczyłem jednak, że sytuacja się wyprostuje i rowery wrócą. Tak się niestety nie stało. Wcześniej aż tak tego nie odczuwałem, bo czym innym jest dłuższy nawet spacer w sprzyjających warunkach pogodowych, a czym innym w upale.

Rowery były dla mnie lepsze od komunikacji miejskiej w kilku sytuacjach. Pierwsza jest oczywista i bezdyskusyjna: komunikacja miejska jeździ po stałych liniach, rowerem można dojechać wszędzie, dowolną trasą. Przynajmniej w centrum, bo dalej jest się już przywiązanym do stacji. Swoją drogą, niemożność zostawienia roweru poza stacją poza centrum kosztowała mnie trochę nerwów i zaliczyłem przez to parę wtop. Ale w mieście nawet jeśli jakaś komunikacja miejska dociera i do punktu startowego, i docelowego, to przejazd łamańcem z przesiadką bywa czasochłonny.

Podjazd „pod same drzwi” też robił różnice. Jeśli trzeba przejść kilkaset metrów do przystanku i tyleż z niego, to czas podróży wzrasta. Rower miejski robił mi tu robotę – mogłem sprawdzić w appce czy mam rower pod ręką, jeśli tak, podjechać rowerem. Niezależnie od ew. opóźnień komunikacji.

Kolejna sprawa to weekendy i święta. Nawet jeśli jest bezpośrednia komunikacja, to poza dniami roboczymi tramwaje i autobusy jeżdżą rzadziej. Zamiast czekać kwadrans na pojazd można było wziąć rower i przejechać w tym czasie na miejsce.

No i na koniec – elastyczność. Jeśli pogoda była niesprzyjająca rowerowi rano, to mogłem pojechać do pracy komunikacją miejską. A jeśli po południu się poprawiła, to nie musiałem wracać w ten sam sposób – mogłem wziąć rower.

Było miło, ale po 10 latach siskończyło, przynajmniej w Poznaniu. Wygląda, że tyle czasu z nich, z większymi lub mniejszymi przerwami, korzystałem. Głównie komunikacyjnie, zarówno do dojazdów do pracy, jak Szkoda, bo alternatyw nie ma. Hulajnogi elektryczne są drogie i w porównaniu z rowerem miejskim nieekologiczne. W końcu trzeba wytworzyć prąd do ich ładowania. A i sama konstrukcja wygląda na dającą większy ślad węglowy. Jeśli chodzi o użytkowników, to rower zapewniał jakąś dawkę ruchu. Hulajnoga już nie.

Pozostaje przypomnieć stare zdjęcie:

Rowery miejskie Nextbike na stacji w Poznaniu
Rowery miejskie Nextbike w Poznaniu. Źródło: fot. własna.

Mam jeszcze nadzieję, że jednak miasto pójdzie po rozum do głowy i rowery wrócą. Chyba jeszcze jest szansa, bo stacje nie są demontowane, wygląda, że czekają.

***** ****

W tytule nie ma błędu. Nie chodzi o popularne ostatnio osiem gwiazdek czyli ***** ***. Choć nawiązanie nie jest wcale przypadkowe. Będzie bowiem o polityce i sytuacji w Polsce.

Protesty

Wyrok Trybunału Konstytucyjnego doprowadził do protestów inicjowanych głównie przez Ogólnopolski Strajk Kobiet. Tak, Strajk Kobiet to nazwa ruchu, nie sam strajk. Niezbyt fortunna nazwa, ale nie o nazwę chodzi. Przypomnijmy, chodzi o dalsze zaostrzenie polityki aborcyjnej w kraju.

Czas na protesty nie jest dobry z uwagi na pandemię koronawirusa i wysoką liczbę zachorowań. Zupełnie się z tym zgadzam. O ile nie mam danych, czy i na ile protesty zwiększają liczbę zachorowań, to od protestów na pewno liczba zarażonych nie spada.

Rząd zwala winę za wzrost zachorowań na protestujących. Oczywiście bez twardych danych. Wygląda, że to świetna wymówka i próba przeniesienia odpowiedzialności. Za dramatyczną sytuację w kraju, grożący nam brak łóżek w szpitalach, ogólny stan służby zdrowia, gospodarczy chaos. Nie rząd winien, tylko protestujący! Wygodne. Tak wygodne, że gdyby nie było protestów, należałoby je wymyślić.

Tylko przecież protesty nie wzięły się z powietrza. Pandemia i kryzys to nie jest dobry moment na protesty – zgoda. Tylko czy to dobry moment na zmiany prawa dotyczące kontrowersyjnych tematów? Protesty były nawet nie tyle do przewidzenia, co pewne. Bo przecież to nie jest tak, że jak PO PiS dostaje w wyborach 70-80% głosów łącznie, to takie mają poparcie w kraju. Jest jeszcze spora grupa niegłosujących. Z różnych powodów. Należy pamiętać, że niegłosowanie to też forma głosu. A i sam OSK działa od paru lat. Czyli klasyczne odwracanie kota ogonem.

Rząd nie rządzi

rząd nie rządzi
Źródło: https://www.wykop.pl/cdn/c3201142/comment_1604138238DyE9A5j7249yB5G9EFoxtM.jpg

Nie znam oryginalnego źródła (też Wykop?), ktoś wrzucił linka na IRC, ujęło mnie celnością. W zasadzie mógłbym się pod tym podpisać. Dekrety, pokazówki, hasła i wielkie słowa – to wychodzi. Zrywy i akcje, koniecznie z przymiotnikiem narodowy, odmienianemu na wszelkie sposoby. Nawet kwarantanna w ustach rządu jest już narodowa, nie ogólnopolska czy ogólnokrajowa. A długofalowe zarządzanie krajem, by zwykłym ludziom było dobrze. Tak zwyczajnie i po prostu. Hm…

Zatem kto rządzi w kraju? Spotkałem się z bardzo ładnym podsumowaniem, kto obecnie rządzi w kraju, w kontekście pandemii. Nie rząd, nie prezes, nie premier. Rządzi Darwin. W przypadku zachorowania na koronawirusa największe znaczenie dla przeżycia mają bowiem wiek i stan zdrowia. Godziny dla seniorów nie rozwiązują problemu. Appka do monitoringu kontaktów także nie. Więcej tu i tu. Znaczy znowu – działania nieskuteczne, nie poparte danymi.

Jednowymiarowość

Wracając do poparcia dla partii politycznych. W Polsce popularyzowany jest, szczególnie w mediach, jednowymiarowy podział partii. Lewica, centrum, prawica. Sęk w tym, że to zupełnie nie przystaje. Są inne klasyfikatory partii politycznych 8values, Political Compass, Trójkąt Ideologiczny. Więcej tutaj. To nadal są uproszczenia, ale absolutne minimum dla klasyfikacji politycznej to IMO dwa wymiary.

Jeden wymiar jest wygodny. Prosty i zrozumiały dla każdego. My tu, oni tam. A wszystko pomiędzy da się sklasyfikować w zależności od potrzeb albo tu, albo tam. Z jednej strony pozwala PiS uważać się za prawicę. A z drugiej strony łatwo dyskredytować wszystkie partie liberalne światopoglądowo. To przecież lewica, a lewica to komunizm. Tyle, że poza jednowymiarowym podziałem partii – zupełnie nie. No i PiS słabo nadaje się wtedy na partię prawicową.

Pandemia koronawirusa

Na blogu raczej unikam tematów politycznych. Jednak mamy drugą falę zarażeń koronawirusem. Liczby zarażeń i zgonów są dość dramatyczne. W ciągu ostatnich dwóch tygodni chorych na covid-19 w Polsce przybyło tyle, co przez ostatnie dwa kwartały. Liczba zgonów (ogólnie, wszystkie przyczyny) wzrosła w porównaniu z poprzednimi latami o ok. 50%. W szpitalach kończą się miejsca.

Sytuacja gospodarcza też jest zła. Szczególnie w niektórych branżach. Ludzie chcą pracować, w sposób zwiększający ilość kontaktów międzyludzkich, nie dlatego, że taki mają kaprys, tylko dlatego, że muszą, bo nie mają z czego żyć. Rząd nie zapewnia im warunków do zaprzestania pracy. Tymczasem tematy te są przez rząd omijane. Zamiast tego dominują tematy zastępcze i działania pozorowane.

Ja rozumiem, że nas nie stać. Przynajmniej nie na wszystko. Nie na pełen lockdown. Ale można przynajmniej nie dolewać oliwy do ognia w postaci prowokowania protestów.

Nie wyjaśniłem skąd wziął się tytuł. Jeśli ktoś dotarł do tego momentu, pora na wyjaśnienie Znajdziecie ją w tym wpisie.