Biblioteka Raczyńskich

Nigdy nie byłem fanem bibliotek. Zawsze lubiłem czytać (choć nie zawsze czytałem), ale biblioteki jakoś nigdy mnie nie porwały, choć przecież teoretycznie tak wiele książek. Zawsze jednak wolałem książkę pożyczyć od kogoś czy kupić, szczególnie w antykwariacie, albo używaną. Powód? Terminy, kary, brak dostępnych pozycji. Jednym słowem: ograniczenia.

Pierwsza biblioteka, o której pamiętam, że korzystałem, to biblioteka w podstawówce. Pamiętam, że były ograniczenia liczby wypożyczanych książek, trzeba było pilnować terminów. Chyba były to dwa tygodnie. Na pewno miałem stamtąd wypożyczone Dzieci z Bullerbyn w charakterystycznej żółtej okładce.

Kolejne podejście miałem w czasach szkoły średniej. Zapisałem się do biblioteki miejskiej, sporo przeoczyłem termin zwrotu. System komputerowy miał akurat awarię, więc nie zapłaciłem kary, ale na wszelki wypadek już się tam nie pokazywałem.

Kolejne podejście do biblioteki miałem na studiach. Tu wytłumaczono nam jak korzystać i w sumie trochę czasu spędziłem w bibliotece i czytelni w ramach przygotowań do pracy magisterskiej. No ale to czysto użytkowo, nie rozrywkowo, więc nie do końca się liczy.

I bardzo długo z bibliotek nie korzystałem. Jednak całkiem niedawno znalazłem na ławce (sic!) książkę, która wyglądała na pochodzącą z biblioteki. W zasięgu wzroku nikogo, pogoda niepewna… Zabrałem więc. Było to Ostatnie Życzenie. Czyli coś, co kiedyś czytałem. A potem słuchałem audiobooka. Nie odmówiłem sobie jednak przyjemności przeczytania jeszcze raz, przed wizytą w bibliotece.

Co ciekawe, możliwe, że egzemplarz pochodził albo z przetrzymania, albo z demobilu. Był dość przechodzony, ale nadal sprawny, miał pieczątki, nie miał adnotacji o usunięciu z zasobów. Ale nie miał też nowych numerów czy kodu kreskowego. W każdym razie poszedłem do biblioteki, która wyglądała na właściwą – pieczątki były niezupełnie czytelne. A skoro już byłem, to się zapisałem.

Zdecydowanie nie żałuję. Biblioteka jest świetnie wyposażona, wybór pozycji do czytania jest bardzo duży. Także w kategorii fantastyka. W końcu przeczytałem i Sezon Burz, i Rozdroże kruków, i parę książek Liu Cixin. Znaczy prawie wszystkie wydane po polsku, do kompletu brakuje mi chyba tylko ostatniej części trylogii oraz Ery Supernowej, którą właśnie czytam.

Z terminami jakoś nie mam problemów. Jest miesiąc (i można przedłużyć online), oddaję jednak zwykle sporo wcześniej. Można wypożyczać kilka książek, ale staram się brać tylko jedną – dobry motywator do szybkiego przeczytania i oddania. Ostatnio przegapiłem termin z uwagi na zamknięcie biblioteki na dwa tygodnie na początku września (wymiana oprogramowania), ale okazało się, że z tej okazji wszystkie terminy wydłużyli do końca września. Obsługa przyjazna.

Można wypożyczać nie tylko wersje papierowe, jest też możliwość wypożyczania ebooków czy też audiobooków (IIRC Legimi). Pewnie i to kiedyś sprawdzę, o ile uda się zapisać, bo podobno jest wyścig co miesiąc.

BlogDay 2025

Ludzie przypomnieli, że dziś BlogDay. Wiele lat nie zamieszczałem wpisów z tej okazji i… w sumie dziś też nie będzie takiego wpisu, przynajmniej nie w tradycyjnej, dotychczasowej formie. Tzn. niczego nie będę polecał do czytnika RSS. Zamiast tego może jak to blogowanie wygląda.

Koniec wakacji, nieco nostalgiczny nastrój, kiedyś to było. Czy faktycznie? Postanowiłem zrobić statystykę ilości wpisów zamieszczanych na tym blogu.

Ilość postów na blogu miesięcznie. Zaczyna się od 8 pod koniec 2009, kończy na 2 w sierpniu 2025.
Ilość postów miesięcznie zamieszczanych na blogu. Źródło: opracowanie własne.

Nie ma niespodzianki, jest wyraźny spadek, co widać po linii trendu. Nie jest to do końca uczciwe, jeśli chodzi o moje pisanie, bo piszę nieco więcej, ale… gdzie indziej, na innych zasadach i tylko w trochę podobnej formie. Więc: na blogu – spadek.

A jak wygląda moje czytanie blogów? Cóż, pojawiają się jakieś nowe blogi, ale czytam raczej to, co wieki temu. Jak zajrzycie do starych polecanek z okazji BlogDay albo na Planetę Joggera, to znajdziecie większość blogów, które regularnie czytam. Część po prostu awansowała z mam w czytniku na regularnie zaglądam.

Zmienił się mój sposób czytania. Rzadziej korzystam z czytnika RSS do czytania blogów dla przyjemności, choć nadal pełni funkcję zakładek. Obecnie użytkowo pełni on bardziej funkcję agregatora newsów z portali. O nowych wpisach dowiaduję się raczej z Planety Joggera, social media lub po prostu wchodzę co jakiś czas na stronę. Nawiasem, jeśli piszecie bloga bloga, to warto dodać powiadomienia o nowych wpisach na socjale. RSSy trochę zdechły, mamy trochę natłok informacji, warto się dostosować, żeby dotrzeć do czytelników.

Co jeszcze? Pewnie pojawi się – który to już raz – stwierdzenie, że blogi umierają. To półprawda. Tzn. tak, część umiera. Ale także powstają nowe. I – podobnie jak kiedyś – wiele z nowych zniknie po paru latach. Tylko coraz bardziej mam wrażenie, że nic nowego i zawsze tak było.

Jeśli macie coś ciekawego do polecenia, zachęcam do napisania stosownych wpisów na swoich blogach.

LLMy nie kłamią

Sztuczna inteligencja, skrótowo zwana AI wciska się ostatnio wszędzie, czy sens jest, czy go nie ma. Tak naprawdę zaczęliśmy ostatnio określać tym mianem głównie LLMy, ale nie zawsze tak było. Ktoś pamięta takie rzeczy jak algorytmy genetyczne? Niemniej, obecnie jeśli ktoś mówi o AI, to najprawdopodobniej chodzi mu o LLM.

W każdym razie, jak bumerang w wypowiedziach powraca temat „uczłowieczania” AI. Często słyszymy zwrotu typu AI kłamie, AI się myli czy AI rozumie polecenia. Ostatnio spotkałem się z bardzo ciekawym moim zdaniem stanowiskiem, że LLMy nie mogą kłamać. Teraz pewnie wszyscy starają się przypomnieć sobie ostatni niezaprzeczalny dowód na kłamstwo LLMa. Jednak tak naprawdę chodzi o coś innego, niż błędna, niezgodna ze stanem faktycznym odpowiedź. Kwestia jest bardziej filozoficzna. Żeby kłamać, AI musiałoby wiedzieć, co jest prawdą i świadomie udzielić innej odpowiedzi. I podejście takie bardzo mi się podoba.

Tymczasem LLM nie wie, co to jest prawda, nie myśli, nie rozumie pytania. Na podstawie dostarczonych wcześniej danych, na których został wytrenowany, generuje tekst, który ma pasować do zadanego pytania. Czyli: weź wprowadzony tekst, przetwórz go na dane wejściowe, których umiesz używać. Następnie wygeneruj pasującą odpowiedź w swoich danych/języku, przetwórz ją na tekst. Tak w skrócie, bo jest jeszcze prompt, który – podobnie jak pytanie – jest danymi wejściowymi i potrafi wpływać na wynik. Ale znowu, nie w formie rozumienia go przez AI tak, jak my rozumiemy rozumienie. No i AI nie działa deterministycznie. Nawet, jeśli zwykle daje dość powtarzalne (najbardziej prawdopodobne) wyniki.

Łatwiej to wszystko chyba zrozumieć ludziom, którzy bawili się algorytmami genetycznymi czy łańcuchami Markowa tak z ćwierć wieku temu. A niestety odruchowo łatwo jest przypisywać cechy ludzkie czemuś, co zachowuje się podobnie do człowieka[1]. Nawet, jeśli zasada działania jest zupełnie inna.

Dlatego następnym razem, zamiast powiedzieć: LLM kłamie lepiej rzec LLM wygenerował odpowiedź, która nie ma pokrycia w rzeczywistości. Ale nie mam złudzeń, nikt tak mówić nie będzie. Lubimy uproszczenia.

[1] Pewnie nawet można pokusić się o twierdzenie, że mamy – jako gatunek – tendencję do zrównywania komunikacji z myśleniem czy inteligencją. Podobno często niesłyszący traktowani są jako upośledzeni intelektualnie. Przy LLMach byłoby odwrotnie: składa zdania, znaczy myśli.