Debian over Tor

Z lekkim opóźnieniem, ale nadal news godny uwagi: Debian jest dostępny po sieci Tor. Najwidoczniej pozazdrościli Facebookowi, o którym wspominałem opisując uruchomienie strony w sieci Tor. 😉 Uzasadnienie uruchomienia jest następujące (i ładne):

The freedom to use open source software may be compromised when access to that software is monitored, logged, limited, prevented, or prohibited. As a community, we acknowledge that users should not feel that their every action is trackable or observable by others.

Dodatkowo, Tor zapewnia niezależne od zewnętrznych źródeł, „wbudowane” uwierzytelnianie i szyfrowanie treści – powiedzmy, że taki wbudowany HTTPS. Pełen katalog serwisów Debiana dostępnych via Tor dostępny jest tutaj, ale najważniejsze są chyba repozytoria pakietów.

Tor logoŹródło: https://media.torproject.org/image/official-images/2011-tor-logo-flat.svg

Przy okazji dowiedziałem się o load balancerze dla serwisów Tor.

Wpis jest pokłosiem dodania do czytnika RSS nowego serwisu Debiana, czyli micronews, który swoją drogą też wygląda ciekawie i być może pod względem technicznym będzie cegiełką do uruchomienia kolejnego projekciku…

Gotowanie żaby

Dziś będzie o gotowaniu żaby, czyli jak my, obywatele, oddajemy bezczynnie coraz więcej swojej wolności państwu. Po małym kawałeczku. Wpis jest zainspirowany dyskusją na kanale IRC o tym, jak to my, społeczeństwo bez protestu przyjmujemy to, co wymyśla rząd AKA miłościwie nam panujący.

Poszło o rządową cenzurę stron przy pomocy DNS. O sprawie pisał DI, pisała też Fundacja Panoptykon. Oczywiście, sprawa nikogo nie dotyczy – mało kogo interesuje hazard przez Internet, poza tym, co to za zabezpieczenie przez blokadę w DNS, skoro można zmienić DNS? No i mamy Tora i VPNy, łatwo można obejść ustawę za parę euro miesięcznie, jak pisałem. Zresztą na innych portalach branżowych również są instrukcje dotyczące czy to zmiany serwerów DNS, czy zdobycia łatwego VPNa. Niby nie ma sprawy.

Tyle, że powstało pozwolenie na pewną czynność i pewien mechanizm. Czynność to blokowanie dostępu do stron WWW czyli informacji na rozkaz państwa. Przy pomocy centralnego rejestru. Oczywiście na razie to tylko hazard i tylko nieskuteczna blokada DNS, ale… jaki problem rozszerzyć za jakiś czas indeks stron zakazanych o strony porno? Porno złe! I nikt nie będzie protestował. Albo krytykujące miłościwie nam panującego prezydenta. Albo równie miłościwie nam panujący rząd? Krytyka zła! I nikt nie będzie protestował.

Na razie mechanizm blokady jest nieskuteczny i prosty do obejścia, więc się godzimy na niego. Ale jaki problem za jakiś czas poprawić go? Omijają kontrolowane przez rząd DNSy? Wymuśmy, by ISP – nieodpłatnie rzecz jasna – przekierowywał każdy ruch DNS na nie. Używają Tora? Wiadomo do czego! Zablokujmy Tora! Nikt nie zaprotestuje. Używają dnscrypt i VPNów? Wiadomo do czego! Zablokujmy! Nie da się w DNSach? To nic, doda się obowiązek utrzymywania blokowania po IP. Nawet prostszy w implementacji… Nikt nie zaprotestuje.

Zwrócono w dyskusji uwagę, że przy ACTA były protesty na ulicach i że ten język rządzący rozumieją. Bo czy ten wpis, czy linkowane wyżej artykuły Panoptykonu czy DI, czy opinie Ministerstwa Cyfryzacji spływają po miłościwie nam panujących jak po kaczce. Teraz nie ma żadnych działań.

Nie chodzi o tę jedną ustawę, oczywiście. Przypominam, że powstaje (albo już powstał) ogólnopolski projekt monitorowania ruchu internetowego. Oczywiście znowu w imię walki z przestępczością i terroryzmem. Potem wystarczy dorzucić, że próby obejścia rządowej blokady są przestępstwem, wytypować korzystających z Tora, VPNów itp. i… z głowy. A wiadomo, że służby muszą mieć sukcesy. I że jak się ma młotek, to wszystko wygląda jak gwóźdź…

Inne, podobne: pamiętacie obowiązek rejestracji kart SIM, wprowadzony w imię walki z terroryzmem? Niektórzy zastanawiali się, co z niezarejestrowanymi. Niektórzy nie wierzyli jak pisałem, że po prostu za jakiś czas każą operatorom zablokować wszystkie niezarejestrowane karty. Że prawo nie może działać wstecz, że umowa, że operator się nie zgodzi. Otóż Plus już zmienił regulaminy:

Klienci zawierający umowę o świadczenie usług telekomunikacyjnych od dnia 25 lipca 2016 r. będą zobowiązani do dokonania rejestracji powyższych danych oraz umożliwienia ich weryfikacji z dokumentem potwierdzającym tożsamość przed zawarciem umowy i rozpoczęciem korzystania z usług.

Abonenci Na Kartę, którzy zawarli umowę o świadczenie usług telekomunikacyjnych przed dniem 25 lipca 2016 r. obowiązani są podać powyższe dane i umożliwić ich weryfikację najpóźniej do dnia 1 lutego 2017 r. Zgodnie z ustawą o działaniach antyterrorystycznych niedokonanie rejestracji powyższych danych będzie skutkowało całkowitym zaprzestaniem świadczenia usług z dniem 2 lutego 2017 r.

Nikt nie protestuje, nikogo to nie dotyczy, jaki problem zarejestrować kartę?

Temperatura wody rośnie, żaba nie reaguje…

Kraizm

Mapa świata

Źródło: https://commons.wikimedia.org/wiki/File:BlankMap-World6.svg

Wyobraźmy sobie, że ktoś w cywilizowanym świecie otwiera sklep/oferuje usługę i zabrania korzystania z niego ludziom o określonym kolorze skóry. Na przykład salon fryzjerski albo kino, z napisem Murzynów nie obsługujemy. Albo wyznającym określoną religię. Ewentualnie określonej narodowości. Albo w drugą stronę – sklep/usługa tylko dla białych. Albo Nur für Deutsche… Myślicie, że by przeszło? Ja myślę, że zdecydowanie nie.

To może coś mniej oczywistego. Sklep internetowy (albo usługa…) o podobnych ograniczeniach korzystania. Co prawda trochę trudniej weryfikować, ale zawsze można próbować posiłkować się danymi z social media, czyli wymagać logowania przez Facebooka, a jeśli płeć albo kolor skóry właściciela na zdjęciach się nie spodoba, to odmawiamy dostępu do usług. Ewentualnie można wymagać zdjęcia dowodu tożsamości i próbować określić na tej podstawie. Technicznie wykonalne, z rozsądną pewnością. Myślicie, że to by przeszło? Nie jestem już taki pewny, jak w poprzednim przypadku, ale nadal mam wrażenie, że nie.

Natomiast w sieci każdego dnia spotykamy się z dokładnie taką segregacją ludzi na podstawie domniemania kraju, w którym aktualnie przebywają. Chodzi oczywiście o ograniczanie dostępu do kultury/rozrywki (muzyka, film) przy pomocy DRM, czy to za sprawą regionów DVD, czy innych, podobnych technik. Wystarczy wejść na YouTube – część utworów jest w danym kraju niedostępna (Google, don’t be evil…).

Generalnie o ile nie uznajemy segregowania na podstawie płci, rasy, koloru skóry, religii czy narodowości za właściwe, to już segregacja na podstawie (domniemania) kraju przebywania jest raczej akceptowana. Przynajmniej w sieci. Nawet, jeśli nie wynika ona wprost z przepisów obowiązujących w danym kraju. Swoją drogą, prawa sankcjonujące dyskryminację ze względu na religię/narodowość/kolor skóry/płeć też istniały, więc to żaden argument.

Zastanawiałem się, czy już ktoś użył tego określenia, ale szukając po countrism znajduję tylko countrist, o zbliżonym znaczeniu, ale jednak w trochę innym kontekście. Do rozważań na ten temat bezpośrednio skłoniła mnie sytuacja z Netflix, który co prawda otworzył się na różne rynki, ale jednocześnie dołączył do firm wykorzystujących DRM i zapowiedział blokadę proxy/VPN w celu uzyskania dostępu do treści, ale problem jest oczywiście szerszy.