Prawo autorskie, wolność a filmy.

Zawsze uważałem, że prawo autorskie nie tylko nie do końca przystaje do zmieniających się technologii, ale też i nie do końca słusznie równo traktuje teksty pisane, muzykę i filmy. Bo przecież książkę każdy może napisać – wystarczy maszyna do pisania i papier. Wróć. Wystarczyły. Teraz do napisania (i wydania, przynajmniej wersji elektronicznej) książki czy innego tekstu wystarczy komputer. Podobnie z obrazami i grafiką – każdy może je stworzyć. Czy to tradycyjnie, czy elektronicznie.

Z muzyką niby jest nieco więcej zachodu, ale istnieje sporo dobrze grających amatorskich kapel i praktyka pokazuje, że istnieją serwisy z dobrą, darmową muzyką, zatem nie ma się co obawiać, że bez „ochrony” wytwórni muzyka nie będzie powstawała. Poza tym, muzycy zawsze mogą dorobić na koncertach…

Zastanawiał mnie film. Przecież stworzenie filmu musi być drogie, wymagać zaangażowania dużej liczby ludzi, na dodatek żeby jakoś wyglądał, potrzebne będą studio, sprzęt i efekty specjalne. Przy braku „ochrony” praw autorskich twórcy przestaną tworzyć, więc może ten DRM na filmy nie jest taki zły?

Ostatnio obejrzałem parę filmów, które zmieniły mój stosunek do tego zagadnienia. Amator Kieślowskiego unaocznił mi, że tak naprawdę, podobnie jak przy innych dziedzinach sztuki,  niewiele potrzeba sprzętu, pieniędzy i ogólnie zasobów materialnych, by stworzyć film. No tak, ale to tylko dokument pokazany, w dodatku realia sprzed ponad 30 lat. Gdzie mu tam do tego, co widzimy na ekranach kinowych? Co prawda sam film Amator też wygląda na niewymagający specjalnych środków, ma wysoką ocenę na IMDB ale gdzie mu tam do dzisiejszych produkcji?

I tu pojawił się film, który obejrzałem wczoraj: Star Wreck: In the Pirkinning. Darmowy (licencja Creative Commons), pełnometrażowy, zrobiony przez garstkę zapaleńców. Przyznam, że jeśli chodzi o efekty specjalnie, to zbierałem szczękę z podłogi, a trzeba pamiętać, że to produkcja sprzed sześciu lat, wykonana głównie w mieszkaniu (szczegóły na stronie filmu Star Wreck). IMHO nie odbiega pod tym względem od komercyjnych produkcji. Znaczy sceny walk w przestrzeni kosmicznej. Pozostałe ciężko oceniać, bo to parodia, ale myślę, że poziom Gwiezdnych Wojen (oryginalnych) spokojnie utrzymany, pod wszystkimi względami. Próbka poniżej.

Kadr z filmu Star Wreck: In the Pirkining

Źródło: http://www.starwreck.com/pages/cgi2.html

Czyli jakieś 30 lat do tyłu, więc to nic nie warte – może ktoś zaoponować. OK, skoro nic nie warte, to czemu filmy sprzed 30 lat mają nadal być objęte prawem autorskim? Tak, pod pewnymi względami one odstają, to fakt. Ale pod pewnymi (IMO ważniejszymi) nic nie straciły.

W każdym razie stwierdziłem, że brak filmów, przy braku ochrony praw autorskich, podobnie jak brak lektury i muzyki nam nie grozi i można zasadne jest traktowanie ich na równi z pozostałymi dziełami. Zachęcam do obejrzenia Star Wreck: In the Pirkinning. Film, podobnie jak inne ciekawe, legalne, darmowe produkcje do pobrania ze strony z darmowymi, legalnymi filmami – ClearBits (dead link).

Zamknięcie konta Allegro a dane osobowe

Niedawno, po węźle gordyjskim z odzyskiwaniem hasła do konta Allegro, zamknąłem konto w tym serwisie. Chwilę później dostałem maila o treści:

Informujemy, że w dniu 2011-08-14 08:35:07 konto o nazwie [cenzura] zostało zamknięte, a dane osobowe przypisane do tego konta nie są dostępne innym użytkownikom. Dane użytkowników będą w dalszym ciągu przetwarzane i archiwizowane w zbiorze danych osobowych administrowanych przez Grupa Allegro Sp. z o.o. mimo rozwiązania w/w umowy, w trybie i zakresie przewidzianym przepisami ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku o ochronie danych osobowych (Dz.U. z 2002 r., Nr 101, poz. 926 z późn.zm.)

W sumie standard i miło, że informują. Ale skoro są, a przynajmniej starają się być tak przepisową i trzymającą się procedur firmą, postanowiłem skorzystać z prawa do wglądu w moje dane, tym bardziej, że ciekawi mnie, co tak naprawdę mają o mnie, że nie było możliwości w oparciu o to zweryfikowania tożsamości. Oczywiście na podstawie art. 24 ust. 1 pkt 3 ustawy z dnia 29 sierpnia 1997 roku o ochronie danych osobowych, czyli:

Art. 24. 1. W przypadku zbierania danych osobowych od osoby, której one dotyczą, administrator danych jest obowiązany poinformować tę osobę o:
3) prawie wglądu do swoich danych oraz ich poprawiania,

Najpierw dostałem standardową, szablonową odpowiedź, w której zawarta była jedynie podstawa przechowywania. Dowiedziałem się też, że przechowywanie będzie trwało 5 lat. Po zwróceniu uwagi, że nie taka jest treść mojej prośby/pytania, otrzymałem odpowiedź, że nie ma możliwości dokonania edycji danych na zamkniętym koncie. OK, rozumiem, ale nie chodzi mi o edycję, a o wymieniony w ustawie wgląd.

I tu Allegro ewidentnie się z jednej strony podkłada, z drugiej IMO szokująco narusza prawo, odmawiając mi prawa do wglądu w dane, bowiem odpowiedź, którą uzyskałem to:

Tak jak pisałam wcześniej, nie ma takiej możliwości. Złożył Pan wniosek o zamknięcie konta i usunięcie danych. Decyzji tej nie można cofnąć, co oznacza, ze nie ma Pan już dostępu ani do konta, ani do danych.

Zupełnie jakby posiadanie aktywnego konta było warunkiem prawa do wglądu. Cóż, ja, biedny żuczek z koniem kopać się osobiście nie zamierzam. Złożenie skargi do GIODO kosztuje raptem 10 zł, napisanie i wysyłka pisma kolejne tyle. A urzędowej interpretacji jestem niesłychanie ciekawy…

C.D.N.

UPDATE Ostatecznie przeprosiłem się z Allegro i znowu mam tam konto. Więcej o motywach powrotu w tym wpisie.

Bańka a RSS.

Temat pojawił się przy dwóch okazjach. Jedna to nadrabianie pourlopowych zaległości RSSowych podczas których dotarłem i przeczytałem wpis KosciaKa o bańce i RSS, druga to podesłanie przez redhanda linku do powiązanego z tematem linka.

KosciaK IMO trochę miesza dwie zupełnie różne sprawy:

  1. zamykanie się/bycie zamykanym w bańce
  2. zmiana profilu/poziomu źródeł RSS (a także naszych zainteresowań/oczekiwań) i ich wysychanie.

Akurat samo wysychanie źródeł RSS jest najmniej problematyczne, bo po prostu dorzuca się nowe ciekawe RSSy w miejsce starych, które są już tylko pustym linkiem w czytniku RSS. Czytamy nadal na miarę swoich możliwości przerobowch, a wpływ na generowanie lub nie treści mamy praktycznie żaden. Możemy podziękować autorowi, dodać komentarz, ale nie sprawimy, że ktoś, kto nie ma czasu/weny na generowanie treści nagle zacznie znowu pisać. Takie życie.

Gorsza jest zmiana profilu/poziomu kanału RSS, szczególnie jeśli jest to spadek jakości – dane nadal płyną, próbuje się je przetworzyć, ale coraz więcej jest szumu, coraz mniej sygnału. Czyli to, przed czym chroniliśmy się w bańce zaczyna się do niej wdzierać.

Zupełnie inną rzeczą jest zamykanie się w bańce. Czy to dobrowolne, czy nie. Nie mając bańki (czyli filtrów, po prostu) mamy spojrzenie szersze, ale więcej jest szumu (treści nieinteresujących, słabych). Biorąc pod uwagę zasób, jakim jest czas przeznaczony na czytanie, możemy przetworzyć stałą ilość informacji. W wersji bez filtrów – część czasu stracimy na szum. W wersji z filtrami – szumu będzie znacznie mniej, ale stracimy możliwość odbioru części źródeł sygnału. Wszystkiego przeczytać i przyswoić nie sposób, tak samo jak nie można znać wszystkich ludzi.

Nie jestem nawet do końca przekonany, czy to, co ma dać DuckDuckGo ma sens. Wypróbuję (już zacząłem), ale IMHO serwis jest podobny do Dogpile, którego próbowałem jakiś czas temu używać zamiast Google, a który łączy wyniki Google, Yagoo i Bing. Jasne, fajnie byłoby mieć możliwość w dowolnym momencie tymczasowego przerwania bańki, ale większość czasu taki „uczący się” search engine działa na naszą korzyść – podsuwa to, co chcemy znaleźć. I dokładnie tak to działa: wyżej są lepsze (dla nas) wyniki. Korzystając z Dogpile czy teraz krótko z DuckDuckGo widzę, że to czego faktycznie szukam nie jest w top 5, tylko np. w top 10. W ogromnej większości przypadków po prostu strata czasu na ominięcie nieciekawych wyników.