Netflix w Polsce – i co z tego?

Z paru miejsc dobiegły mnie dość entuzjastyczne doniesienia o wejściu Netflix do Polski. Przyjrzałem się sprawie bliżej i wygląda, że nieco zbyt entuzjastycznie odebrano wczorajszy ruch Netfliksa. Nie chodzi bowiem o typowe wejście na polski rynek, tylko o otwarcie platformy na wiele krajów na świecie, w tym Polskę. Różnica subtelna, ale znacząca.

Mimo entuzjastycznego podejścia, widzę następujące przeszkody na drodze do rewolucji na polskim rynku telewizyjnym:

  • Cena porównywalna z kablówką (a net i tak trzeba mieć). U mojego dostawcy najtańszy „bieżący, promocyjny” dostęp do internetu to 50 zł/m-c za 15 Mbps, 70 Mbps to 70 zł/m-c. Z kolei pakiety internet+TV 15 Mbps + 69 kanałów za 90 zł lub 50 Mbps + 187 kanałów za 100 zł. Jak widać, cenowo wychodzi praktycznie na jedno.
  • Brak contentu[1] w polskiej wersji językowej. Są dostępne napisy do części pozycji, ale z komentarzy wynika, że tłumaczenia bywają gorszej jakości, niż w serwisach z napisami. Częściowym rozwiązaniem jest możliwość instalacji wtyczki w przeglądarce i korzystania do filmów z Netflix z napisów z serwisów. Tylko to nadal trochę skomplikowane rozwiązanie dla typowego odbiorcy TV.
  • Brak polskiego interfejsu czy choćby strony z ofertą w języku polskim. Trochę smutny jest brak polskiego interfejsu użytkownika, niezależnie od contentu.
  • Konieczność podpięcia karty płatniczej. Akurat niedawno rozmawiałem ze znajomym programistą, że w Polsce nie jest to popularne rozwiązanie i zastanawialiśmy się czy to kwestia nawyku, czy mentalności, czy może czegoś innego. Też mam wrażenie, że Polacy podchodzą do niego raczej nieufnie i wolą po prostu zapłacić rachunek albo wręcz płacić z góry.
  • Brak newsów (część ludzi po prostu lubi wiadomości), więc to nie jest pełna TV. Zwyczajnie i po prostu. I nie widzę szans na zmianę tego w rozsądnym czasie, przynajmniej ze strony Netflix.
  • Braki w contencie ogólnie. O ile produkcje własne są generalnie dostępne (też nie wszystkie, brak House of Cards choćby), to brak pozycji lokalnych (polskie seriale) oraz… zwykłych filmów. Zacytuję tu jeden z komentarzy z Wykopu: Z top 250 z IMDB na Netflixie jest 46 filmów a weź pod uwagę że to jest pole na którym Netflix stara się zabłysnąć bo wiadomo że to są filmy które ludzie chcą oglądać. Sam zobacz: https://www.reddit.com/r/movies/comments/35fdzf/i_made_a_list_of_all_the_imdb_top_250_movies/ To jest 18%…

Wygląda, że zwykła telewizja jest niezagrożona.

Trochę inaczej sprawa wygląda w przypadku serwisów VOD o których kiedyś pisałem. One również nie grzeszą contentem, więc Netflix może tu być zagrożeniem, bo wypada porównywalnie. Szczególnie, że dla korzystających trochę więcej może być atrakcyjny cenowo. Technicznie może być tylko lepiej – jak pisałem nie było wyboru napisy, lektor czy wersja oryginalna, buforowanie po stronie odtwarzacza działało po prostu tragicznie i ciężko zrobić je gorzej…

Plus, wygląda, że Netflix działa na Linuksie. Nie, żeby bez udziwnień, ale z tego co czytam, powinno dać się uruchomić bez większych kombinacji dla całości contentu. Tymczasem na vod.pl część materiałów nie jest dla użytkowników Linuksa dostępna w ogóle z uwagi na ciężkie DRM i wymóg posiadania platformy Microsoftu.

Podsumowując, wydaje mi się, że jedyną grupą, która zyska, są w tym momencie dotychczasowi użytkownicy Netflix z Polski – odpadnie im konieczność kombinowania z proxy czy VPN. No chyba, że akurat chcieli House of Cards oglądać. 😉

W każdym razie ja wstrzymuję się z uruchomieniem miesięcznego bezpłatnego okresu testowego na Netflix do czasu, kiedy będą dostępne polskie napisy do większej ilości filmów i dopiero wtedy będę testował.

UPDATE Wygląda na to, że Netflix wraz z wejściem do wielu krajów postanowił dołączyć do grona walczących z nieskrępowanym dostępem do usług i zapowiada blokowanie proxy i VPNów, czyli generalnie wprowadzenie egzekwowania blokad regionalnych. IMO bardzo zły ruch i nie zakładałbym się, czy nie skończy się upadkiem firmy. Tak czy inaczej kolejna zaprzepaszczona szansa na wolny rynek filmowy.

[1] Znaczy, po polsku: treści, zawartości. Ludzie z branży mówią content, więc niech tak zostanie…

O grach

Kilka dni temu dotarła do mnie informacja o wydaniu nowej wersji gry NetHack, po 12 latach przerwy. Wzięło mnie na wspominki, więc z tej okazji wpis o grach. Po pierwsze Nethack czyli gra typu roguelike. Pamiętam zakład z M., który z nas pierwszy przekroczy barierę miliona punktów. Mam save z wizardem, który ma ponad milion punktów (sprawdziliśmy komisyjnie wychodząc z gry). Pewnie już nie włączę, bo wyszedłem z wprawy, więc zapewne zginąłby po kilku-kilkunastu ruchach. Tak czy inaczej „rogaliki” były fajne. Oczywiście bez save scummingu! A najważniejszy był właśnie NetHack.

Kolejna ważna gra, to CounterStrike. W wersji 1.5. I garażowe (i nie tylko) LAN party. W przeciwieństwie do innych FPS był dość „wolny” i dość taktyczny. Bardziej drużynowy, mniej oparty na refleksie. Trochę mi zamiłowanie do tego typu rozrywki zostało, o czym dalej. No i efektem ubocznym gry w CSa była nauka Perla – mieliśmy autorski system generowania statystyk, który momentami wyprzedzał to, co oferowały dostępne gotowce (ale tylko momentami, poza tym, był dostosowany do naszych „klanów”). Dziś pewnie przestraszyłbym się, gdybym zajrzał w kod, ale było to pierwsze praktyczne użycie Perla. I działało całkiem fajnie. IIRC z braku „prawdziwego” serwera WWW dystrybucja HTMLi odbywała się mailowo w plikach zip.

A dziś? Pogrywam czasami, choć coraz rzadziej, w drobiazgi z Humble Bundle. Godny odnotowania tytuł: Faster Than Light, który jest określany jako rougelike-like (IMO niezupełnie słusznie, choć jakieś echa w klimacie są). Poza sympatią do roguelikeów zostały mi nadal związki gier z programowaniem, np. bardzo spodobał mi się pomysł CodeCombat, czyli gry i jednoczesnej nauki programowania.

Numer jeden i chyba jedyna gra, w którą obecnie gram aktywnie, to World of Tanks. Trochę rozwinięcie CSa – jest pod wieloma względami podobny – i „wolny”, i taktyczny, i drużynowy. Choć niezupełnie FPS. Jest też parę trybów rozgrywki. Ostatnio odkryłem nowe warstwy: po pierwsze gra w klanie (amatorski, for fun, średnia wieku pewnie 30+), po drugie gra z ludźmi, którzy grają… nieźle. Nie jest to poziom ESL, ale jak się zobaczy w praktyce dobre rozstawienie, taktykę i wykonanie, to gra nabiera zupełnie nowego wymiaru. Polecam.

Ostatnią ciekawą grą, o której się dowiedziałem jest Minecraft Pi, czyli serwer Minecrafta przygotowany do uruchomienia na Raspberry Pi (i zapewne podobnych komputerach z ARM). Kolejny związek z programowaniem – ma uczyć programowania w języku Python. Niezupełnie tylko rozumiem, jak jest z licencjonowaniem i klientem – odwiedziłem sklep z grami i jest tam klient Minecrafta, ale czy jest on wymagany, żeby grać w klony typu Minecraft Pi? Trochę dziwi mnie brak alternatywnych, otwartych klientów, szczególnie na Linuksa. Chyba, że źle szukałem (przyznaję, pobieżnie)? W każdym razie jest plan, żeby także tą grą się pobawić, tylko to raczej przy jakimś dłuższym urlopie…

Tyle o grach komputerowych. O niekomputerowych innym razem.

Ikea uczy, bawi, wychowuje

Stoisko dla dzieci w Ikea Poznań. „Szklanki” z nóżką – pierwsze widzę. Te w górnym rzędzie, częściowo schowane, kształtem i gabarytami jako żywo przypominają naczynka do shotów.

Kieliszki Ikea

Źródło: fot. własna

Nie rozumiem, czemu Ikea kieliszków nie nazywa rzeczy po imieniu, czyli kieliszkami? Kieliszki Absolut – czy to nie brzmiałoby lepiej?