Rowerem jeżdżę, ale raczej niewiele i raczej używam go jako środka transportu w mieście. Widać to choćby po statystykach rocznych. Można się do wielu rzeczy przyczepić w sprawie organizacji ruchu rowerowego w miastach, ale jakieś ścieżki są i powiedzmy, że da się żyć. Choć oczywiście wiele można poprawić.
W tym roku jednak wybrałem się rowerem na wakacje, w dłuższą trasę, za miasto. Dla ustalenia uwagi, rower to tzw. góral, wypad miał charakter przejazdu z miejsca na miejsce, więc jechałem tylko z małym plecakiem, a długość trasy to nieco ponad 60 km w każdą stronę. Taki wypad świetnie pokazuje, w jak fatalnym stanie jest infrastruktura rowerowa w Polsce.
Zaczęło się niewinnie, tuż za Poznaniem. Ścieżka rowerowa była wzdłuż ruchliwej drogi, ale tylko z jednej strony, dla ruchu rowerowego w obu kierunkach. Nic w tym złego. Pod warunkiem, że ścieżka jest cały czas po tej samej stronie drogi, a nie zmusza się rowerzystę do stania na światłach i przechodzenia na drugą stronę co małe kilkaset metrów. Serio, więcej stania, niż jechania. Totalne wybicie z rytmu i spowolnienie jazdy. Analogia samochodowa: zupełnie jakby ktoś wpadłby na pomysł, by na drodze ruchu szybkiego robić światła co kilometr. No ale cieszmy się, że coś jest, prawda?
Radość nie trwała długo. W pewnym momencie ścieżka się skończyła na skrzyżowaniu z jakąś ulicą, pojawił się znak informujący o końcu ścieżki rowerowej (C-13a) i… tyle. Cóż robić, trzeba udać się na jezdnię. Zmieniam stronę na właściwą (ścieżka była po lewej stornie drogi) i… zauważam tuż za skrzyżowaniem znak „zakaz wjazdu rowerów” (B-9). Rozglądam się, żadnej alternatywy nie widać, latać nie umiem…
Kawałek dalej ścieżka wróciła. Znaczy coś oznaczone jako ścieżka, pokryte asfaltem. Który kiedyś może był gładki, ale obecny stan nawierzchni był tragiczny. Masa drobnych, poprzecznych nierówności. Tu pierwszy raz cieszyłem się, że mam grube opony. Na góralu owszem, dało się jechać. Co prawda mało komfortowo, ale nie trzeba było nawet specjalnie zwalniać. W przypadku cieńszych opon miałbym obawy o całość sprzętu. Przy okazji taka sytuacja może być dobrym wytłumaczeniem, czemu widać rowery szosowe na jezdniach, gdy obok jest ścieżka. Jazda po czymś takim musiałaby być albo bardzo wolna, w okolicach prędkości marszu, albo raczej pewne jest uszkodzenie sprzętu. Analogia samochodowa: ta ścieżka była podobna, ale znacznie gorsza, niż poniemiecka droga z płyt betonowych do Świnoujścia (obecnie jest tam już asfalt).
Więcej nie opiszę, bo później infrastruktura rowerowa w zasadzie po prostu zniknęła. Tu i ówdzie przy miejscowościach pojawił się fragment, który owszem, może coś daje mieszkańcom, ale w kontekście ruchu turystycznego między miastami nie wnosi nic. Drogi, którymi jechałem też momentami raczej dla górala, bo gres czy piach to słaba nawierzchnia dla roweru. Ale to już może kwestia wyboru trasy przez nawigację – korzystałem ze standardowych Google Maps.
Na samych drogach generalnie było OK. Niewielki ruch, kierowcy zachowują odstęp. Jedyny wyjątek zdarzył się na zupełnie bocznej drodze między wioskami. Było zupełnie pusto, z naprzeciwka jechał samochód osobowy. Samochód, który mnie wyprzedzał postanowił – mimo zupełnie pustej drogi – zrobić to dokładnie w momencie zrównania się trzech pojazdów. Czyli zamiast przepisowego metra odstępu było jakieś 10 centymetrów. Serio, dawno nikt tak blisko mi nie podjechał.
Wrócę jeszcze tylko do momentu z lataniem, czyli urywającą się ścieżką i zakazem. Wracałem tą samą trasą i okazuje się, że oznaczenie informujące o końcu ścieżki rowerowej… należy zignorować. Dalej jak najbardziej można – a w kontekście oznaczeń wręcz należy – jechać rowerem. IIRC był kawałek ulicy, a potem ścieżka w lesie, do której wjazd był ukryty w krzakach. Sama ścieżka już bez oznaczeń, ale nadająca się do jazdy. Ale nie trzeba o tym informować rowerzysty, nawet napisem. Przecież wiadomo, że wszyscy okoliczne drogi znają. A jak ktoś nie zna, to niech szuka, prawda?
Krótko podsumowując sam wyjazd – jestem zadowolony. Dałem radę i ja, i rower. Mimo braku infrastruktury jechało się nie najgorzej. Czy powtórzę wypad w przyszłym roku? Nie wykluczam. Ale ze względu na brak infrastruktury na pewno nie wybiorę się na tego typu wypad z dziećmi.
Pewnie, że sie da jechać wszędzie rowerem i to górskim ale nie w tym rzecz. Coraz więcej jednostek samorządowych stawia znaki nakazujące jazdę po CPR/DDR przy jednoczesnym zakazie jazdy rowerem.
Wszystko byłoby ok, gdyby cała ta infrastruktura była logiczna i praktyczna dla społecznosci i gosci. W praktyce stało się wręcz odwrotnie – jest kulą u kół codziennych rowerzystów, kolarzy etc.
zresztą pisałem o tym (https://bobiko.blog/2022/07/o-sciezkach-rowerowych-subiektywnie/) niegdys