Wrocław (zoo)

Korzystając z zalegającego urlopu oraz sprzyjającej prognozy pogody postanowiliśmy odwiedzić Wrocław. W zasadzie wypad stał pod znakiem zoo, ale nieco miasta liznęliśmy.

Coś mi się kołatało w głowie, że Wrocław to korki i słabo się po nim jeździ samochodem. Co prawda początki z Poznaniem miałem takie, że stwierdziłem, że auto w nim to nieporozumienie, więc liczyłem, że może być tylko lepiej, ale… chyba nie jest lepiej. Mimo dnia powszedniego i jazdy poza szczytem, korki gdzieniegdzie były. Kierowcy jeżdżą raczej agresywnie – kilka stłuczek plus częste klaksony. Wolę nie sprawdzać jak to wygląda w godzinach szczytu. Na szczęście tramwaje jeżdżą często i nie trzeba się przejmować biletami – wszystkie tramwaje, którymi jechaliśmy mają kasowniki zintegrowane z czytnikiem kart płatniczych, czyli nie trzeba kupować żadnej karty PEKA czy biletów, można płacić bezpośrednio. Bilety są na przejazd i czasowe.

Na zwiedzanie wrocławskiego zoo warto sobie zaplanować cały dzień.  Teren nie jest tak rozległy, jak w Poznaniu, ale atrakcji jest wiele. Chodziliśmy ile sił starczyło, czyli od 10:00 do 15:30. Pogoda też dopisała – niby listopad, ale warunki raczej jak we wrześniu – i w miarę ciepło, i trochę słońca. Dodatkowo poza sezonem we wrocławskim zoo było raczej niewielu ludzi, co oznacza spokój i dobry dostęp do wszystkiego. Znaczy idealnie.

Afrikarium wypadło bardzo dobrze. Co prawda spotkałem się z opiniami, że przereklamowane, ale IMO robi robotę. I to nawet nie sam tunel, ale już same szyby umożliwiające zajrzenie pod wodę są rewelacyjne. Zaskoczyła mnie głębokość zbiorników – do tej pory spotkałem się z podglądem powiedzmy 1-1,5 metra od lustra wody, natomiast tu szyby znajdują się znacznie głębiej – stawiałbym na ok. 3 metry. Efekt jest rewelacyjny, zarówno jeśli chodzi o ryby, jak i inne zwierzęta – kotiki i manaty też wyglądają ciekawie. W ogóle jeśli chodzi o „foki”, to oglądanie ich tylko z góry, jak w poznańskim zoo jest w porównaniu zwyczajnie słabe. I ponownie podkreślę, że brak tłumu przy szybach zdecydowanie poprawia efekt i odbiór, więc warto tę część zoo zwiedzać poza sezonem lub w odpowiednich, mało tłocznych godzinach. Przykładowy pingwin:

pingwin we wrocławskim zoopingwin we wrocławskim zoo
Źródło: fot. własna

Jeszcze jedna rzecz – karmienie zwierząt. Samodzielnie zwierząt nie można karmić (wyjątkiem są pawiany i automat z odpowiednią karmą), natomiast są podane godziny podawania posiłków. Harmonogram był napięty, więc generalnie odpuściliśmy, albo – jak w przypadku rekinów – nie trafiliśmy, bo karmienie nie jest codziennie, natomiast byliśmy na karmieniu kotików i… bardzo je polecam. Spodziewałem się co prawda jakiejś interakcji, natomiast to co zobaczyłem to był praktycznie cyrkowy pokaz.

Nieuchronnie pojawia się pytanie czemu zoo ma służyć. Z jednej strony rozrywka dla zwiedzających, z drugiej strony jest to miejsce, gdzie zwierzęta po prostu żyją. Niektóre bez szans na inną egzystencję, bo w środowisku naturalnym gatunek przestaje występować. We wrocławskim zoo aspekt ten jest podkreślany przez wszechobecne tablice dotyczące stanu zagrożenia gatunku i powodu wymierania. Jeśli chodzi o rozrywkę dla zwiedzających, wrocławskie zoo wygrywa zdecydowanie, jeśli zaś chodzi o warunki dla zwierząt, wydaje mi się, że poznańskie jest lepsze. Po prostu zwierzęta mają więcej przestrzeni.

gnu we wrocławskim zoo
Źródło: fot. własna

Szczególnie dotyczy to starej części wrocławskiego zoo. W pamięci utkwił mi pawilon szympansów, z grubymi kratami. Jeden z szympansów darł się rozdzierająco i kiwał w przód i tył, następnie urządził bieg przez różne klatki, trzaskając kratami (są otwierane). Skojarzenia z więzieniem lub raczej szpitalem psychiatrycznym pogłębiała wystawa prac szympansów w postaci rysunków. Zdaję sobie sprawę, że zamysł wystawy był pewnie inny, a ja mogę źle interpretować zachowanie szympansów. Zdecydowanie lepiej jednak oglądało się zwierzęta pływające w przestronnych basenach czy na dużych wybiegach.

Z innych rzeczy – udało się zaliczyć wyspy na Ostrowie Tumskim wieczorową porą, ładnie podświetloną katedrę i trochę rynek. Bardziej przy okazji posiłków, niż zwiedzając, ale było na co popatrzeć – gdybym miał określić jednym słowem, to Wrocław prezentuje się przyjemnie. Wydawało mi się, że Poznań się poprawił, ale po latach, architektonicznie, jako miasto Wrocław przemawia do mnie nadal znacznie bardziej. Zwiedzanie krasnali odpuściliśmy – co prawda kilka znaleźliśmy, ale bez nastawiania się na nie.

Część dotyczącą Hali Stulecia przenoszę do kolejnego wpisu. Dodałem zdjęcia robione smartfonem. Wiem, fatalnie wychodzą, ogólnie aparat to pięta achillesowa tego modelu. Raczej ze względu na RMSowy kontekst robione i dodane. 😉

Jesienne tło na telefon

Wczoraj byłem na Cytadeli na spacerze z rodziną. Taka jesienna wycieczka. Nawet ładna jesień i trochę słońca. Stwierdziłem, że zrobię sobie tapetę na telefon. Coś prostego, jesiennego. Oczywiście telefonem.  Pierwotnie myślałem o drzewie na tle nieba, ale… fota/ujęcie może ładna, ale na tapetę się zdecydowanie nie nadaje – za jasne, napisy i ikony giną.

Postanowiłem zrobić coś, co zawsze wychodzi – jednolita mozaika, w tym przypadku liście. Oryginał wyglądał tak (wyświetla się pomniejszony, rozmiar jest oryginalny):

Liście jesień tapeta

Źródło: fot. własna

Tapeta całkiem przyjemna, ale… nadal za jasno i białych napisów nie widać. Ale efekt na zablokowanym ekranie był naprawdę fajny, więc postanowiłem pobawić się chwilę w Gimpie. Balans bieli plus lekka zabawa z kolorami (nie znalazłem prostego ściemnij) plus zabawa z kompresją (zupełnie nie oszczędzałem) i ostateczny efekt wygląda tak:

Jesień tapeta wersja ostateczna

Źródło: fot. własna

Daje się używać jako tapeta na telefonie, napisy widać, ale nadal mogło by być ciut ciemniejsze. Póki co zostaje w tej wersji.

Urlop IV

Ostatni urlop w te wakacje to wypad pod namioty pełną gębą do Przemęckiego Parku Krajobrazowego. Podobno ładnie – jeziora i krajobraz polodowcowy, plus dobra infrastruktura, nie bez znaczenia była też odległość, bo zwierzaki zostały same i trzeba było wyskoczyć w połowie nakarmić… Wyjechaliśmy w długi weekend, a po przyjeździe na miejsce okazało się, że jest to jakiś koszmar. Ilość ludzi w wybranej miejscowości, łażących wszędzie, łącznie z jezdnią, budy z błyskotkami i żarciem, jakieś pojazdy czterokołowe z dzieciakami w środku a’la rower (wspomniałem, że na jezdni?)… Jednym słowem tłumy i klimat takie, jak w miejscowościach nadmorskich. A miały być namioty i cisza. Zrezygnowaliśmy z noclegu na wybranym polu namiotowym, nieopodal kąpieliska i zaczęliśmy szukać jakiejś alternatywy.

Tu po raz pierwszy dał o sobie znać słaby zasięg sieci Virgin Mobile. Nie wiem, czy po prostu taka słaba infrastruktura GSM w rejonie, czy przypadłość VM[1]. W każdym razie przez cały wypad zero lub jedna kreska zasięgu były standardem, zdarzało się tylko połączenia alarmowe, w takich warunkach internet działa bardzo słabo. Skoro przez sieć ciężko było coś znaleźć, podjęliśmy szukanie organoleptyczne. I niestety, wszędzie tłumy. Ostatecznie zdecydowaliśmy się na prywatne pole, na jedną noc i poszukanie w spokoju.

Na polu dużo ludzi, dużo przyczep i grillowanie, ale miejsce okazało się świetne – dobra infrastruktura, czyste łazienki, blisko do pięknych okoliczności przyrody. I mimo tłumów na polu spokój, więc ostatecznie cały wyjazd spędziliśmy tam. Zresztą oblężenie było tylko w długi weekend – poza nim ilości ludzi i na „naszym” polu namiotowym, i w całej okolicy raczej mizerne. Za to ostatnie dwa dni dane nam było obserwować fenomen typu wyjazd samochodami pod namioty, grille, sprzęt grający, tym sporych rozmiarów kolumna i łupanka disco polo przez cały czas przebywania przy namiocie. Daleko od nas, niespecjalnie głośno i nie do późna, natomiast sam repertuar lasujący mózg – Ona tańczy dla mnie[2] było tam całkiem znośne; z utworów, które poznałem i utrwaliłem był Dziadek[3]. Mam nadzieję, że to się spierze…

Lokalne atrakcje pozaprzyrodnicze szału nie czynią, ale jest ptactwo do dokarmiana, są wędkarze, jest dużo jezior i dostępny sprzęt pływający. W zasadzie bez dostępu do sprzętu nie widzę sensu się tam wybierać… Jeziora są połączone malowniczymi kanałami, które są na tyle szerokie i drożne, że można zaryzykować wycieczkę rowerem wodnym między jeziorami (polecam).

Kanał między jeziorami

Kanał między jeziorami. Źródło: fot. własna

Co poza tym? Niewesoła refleksja na temat stanu dostępności stron WWW na mobilkach i ciekawa dyskusja pod tym postem[4]. Polecam lekturę podlinkowanych stron. Efekt bardziej bezpośredni, to ucywilizowanie i lepsze dostosowanie do urządzeń mobilnych kolejnych stron: stanu rowerów miejskich Nextbike oraz – przede wszystkim – Planety Joggera, którą teraz powinno dać się czytać w miarę wygodnie nawet na małych ekranach.

[1] Jak teraz sprawdziłem, to wyszukiwarka BTSów wskazuje jednak na słabą infrastrukturę.

[2] Gorąco polecam wersję z lektorem. Zresztą Piosenki z Lektorem fajne są i dzień mi kiedyś zrobiły.

[3] Komentarz To jest prawdziwe czy parodie disco polo robia? dobrze oddaje moje uczucia. Niestety, to jest prawdziwe.

[4] Hmm, skoro blipnięcie na Blipie, blabnięcie na Blablerze, twitnięcie na Twitterze, to chyba na Diasporze są diaspy?