John Kendall, początkujący pisarz, autor poradników przetrwania i oczekujący na wydanie pierwszej “poważnej” powieści, boryka się z trudnościami finansowymi. Decyduje się więc przyjąć propozycję bycia ghost writerem dla znanego właściciela stajni Tremayne’a Vickersa, który chce wydać swoją bogatą biografię; Tremayne proponuje wikt i łóżko na miesiąc, a w tym czasie John go pozna, zorientuje się w jego życiu, razem zaplanują kształt książki do spisania. Kendall przyjeżdża na angielską wieś, nastawiony na spędzanie czasu przy koniach, rozmowy przy kominku czy okazjonalne wizyty na wyścigach i częściowo to dostaje. Mimo że wszyscy są sympatyczni, a temat dość niewinny, powoli dowiaduje się o ciemnej stronie życia w stadninie: właśnie skończył się proces po śmierci pewnej dziewczyny, która zginęła podczas przyjęcia, niedługo potem zostają znalezione zwłoki innej, która zniknęła przed niespełna rokiem. Okazuje się, że najbardziej potrzebne są jego umiejętności survivalowe, gdy ratuje współpasażerów samochodu po wypadku oraz potem, kiedy zaczyna się dziwny ciąg wydarzeń i życie kilku osób jest zagrożone.
Tak jak kiedyś uwielbiałam książki Alistaira MacLeana za pozytywnych, zawsze dających sobie radę bohaterów, tak darzę sporą sympatią książki Francisa za podobny klimat. Kendall jest “jedynym sprawiedliwym”, który obiektywnie podchodzi do klik i powiązań między rodziną Vickersów, ich przyjaciółmi i pracownikami stadniny, przez co automatycznie staje się sojusznikiem detektywa, analizującego śmierć pracowniczki stajni. Teraz dociera do wszystkich, chociaż ewidentnie większość stosuje strategię wyparcia, że jedna z osób, które codziennie widuje Kendall, to morderca. Nic to, wszyscy, nawet skazany sprawca nieumyślnego morderstwa w afekcie, są traktowani jako mili ludzie, najwyżej nieco humorzaści, mimo że ich lekceważenie śmierci dwóch młodych dziewcząt jest przerażające. Największym problemem jest nie to, że kobiety zginęły, ale problemy, jakie ich śmierć spowodowała - procesy, uparty ojciec żądający dożywocia, co może przekreślić karierę nagradzanego jeźdźca, zła opinia stajni i utrata zleceń; dodatkowo co chwila pojawiają się komentarze, że obie ofiary były same sobie winne - rozwiązłe, narzucające się i że lepiej, że ich już na świecie nie ma, więc po co drążyć. Rozumiem, że może to aż nie drażniło w latach 90., ale dziś jednak tak.
Na dzisiejszej karteczce znajdujemy klasyczną historię upadku, której bohater dzięki łasce bożej odnajduje zbawienie. Takie życiowe. Już kiedyś poruszałem takie tematy. Wystarczy wykazać się odrobiną empatii i zapytać, czemu akurat ta osoba, a nie każda inna w podobnej sytuacji?
Nie można wytłumaczyć tego tym, że inni nie mieli brata, który rozsyła Ewangelię Jana. Że z jakiegoś powodu nagle ten ktoś chce czytać tę ewangelię. Nie żyjemy wszak w religijnej próżni. Wątpię, aby taka była w Holandii (gdzie żył główny bohater). Czemu akurat Bóg pochyla się nad tym upadłym grzesznikiem, a nie nad innymi? Widać rokował najlepiej.
W tekście jest wyraźnie napisane, że po pierwsze, sytuacja bohatera nie była aż tak zła (mogła być zdecydowanie gorsza) i, że w opinii narratora Stwórca służył mu pomocą. Tylko mi się wydaje, że to nie Bóg, a on sam sobie pomógł. Być może przyłożyła się do tego jego rodzina. Niemiło, że o tym nie wspomina.
Jest wielu ludzi, którym udało się wygrzebać z bagna nałogu. Takiego prawdziwego. I niektórzy z nich jakoś nie wspominają boskich pomocy. Czyli podsumowując: najwyraźniej Bóg przyszedł na gotowe. O ile ta historia w ogóle się wydarzyła.
Wszak to już dwudziesta trzecia, z którą się zapoznaje w tym roku, zaczynam mieć wątpliwości co do ich prawdziwości.
To bardzo ironiczne, że najbardziej szowinistyczna ideologia w historii wzięła swoje dwa główne symbole nie dość, że z zagranicy, to w dodatku z wielonarodowego, wielokulturowego Rzymu oraz wielonarodowych, wielokulturowych Indii.
Co jeszcze raz pokazuje, jacy idioci ją stworzyli.
Dziś w cyklu “zdjęcia z archiwum” kilka spacerów z Szacht - parku na pobliskim Świerczewie. Jak już kilkakrotnie wspominałam, mam imperatyw włażenia na wieże widokowe, łącząc przyjemne: widoki, z pożytecznym: stupid stairs climbing for my health (byle nie za często, bo potem dwa dni mnie bolą łydki, a to raptem 120 stopni). W nagrodę są piękne zachody słońca, jesienne liście z góry i malownicze panoramy; planowałam też listopadowy wschód, ale akurat była mgła i, zaskakujące, nie było z góry nic widać. Za to ruiny pobliskiej cegielni dostępne są bez względu na pogodę.
Książka to szereg historyjek, asynchronicznie opowiadających historię Lupina, kulturalnego włamywacza. Kultura jego objawiała się tym, że grzecznie zapowiadał dokonanie przestępstwa, a następnie je skrupulatnie wykonywał. Dodatkowo autor wprowadza czasem czytelnika w błąd, manipulując osobą narratora, dzięki czemu nie wiadomo do pewnego momentu, czy historię opowiada jakiś widz czy może sam Lupin. A to ktoś okrada pasażerów luksusowego liniowca mimo telegramu, że na pokładzie jest włamywacz, a to przestępca zapowiada, że ucieknie z więzienia i rzeczywiście ucieka, dodatkowo wyjaśniając całą sprawę prześladującemu go detektywowi Ganimardowi, a to podaje się za malarza, żeby okraść zamek ze zgromadzonych skarbów czy niespodziewanie rozwiązuje tajemnicę zamachów na życie pewnej nadobnej dziewczyny. W finałowym opowiadaniu spotyka się z detektywem Herlockiem Sholmesem i okazuje się równie sprytny, co Anglik. Autor nieco dwuznacznie sugeruje, że poszkodowani przez Lupina zostają tylko zarozumialcy i ludzie, którzy mają zbyt dużo i uzyskali swój majątek niekoniecznie uczciwą drogą, biednych i sprawiedliwych nie rusza. Spryt włamywacza przejawia się głównie w umiejętności przebieranek, posługiwania pseudonimami i udawania zręcznie innych osób, dużej sprawności fizycznej, inteligencji i zmysłowi obserwacji oraz zwyczajnie prestigitatorskim sztuczkom, mającym skierować uwagę celów na dystrakcję.
Oczywiście książka - poza wprowadzeniem pomysłu "ideowego" włamywacza, nie była kanwą dla współczesnego serialu, ale to całkiem przyjemna do czytania / słuchania ramotka.
[…] Musk has been vocally critical of Facebook in the past, saying that he chose to delete Facebook accounts for SpaceX and Tesla in the wake of the Cambridge Analytica scandal in 2018. […]
Kolejne półtora roku prowadzi nas do czasów teraźniejszych i stycznia 2025, gdzie Elon Musk już jako właściciel X/Twittera, osoba oficjalnie zaangażowana w politykę po stronie obecnego prezydenta USA, używa X/Twittera do wywarcia politycznego wpływu w Niemczech (krytykuje byłego kanclerza i wspiera jedną z partii) czy Wielkiej Brytanii (krytykuje premiera). Kilka miesięcy temu podobnie było w Brazylii.
Nie wiadomo jak będzie wyglądał świat zaproponowany przez twórców Twittera, po tym jak wykupił ich Muskwystartowali oni z BlueSky.
***
Wydaje się, że pierwsze oznaki tego, że właściciele social media działają niekoniecznie dla swoich użytkowników z czasów Cambrigde Analityca dużo nie dały. Podnoszona dezinformacja została usankcjonowana. „Nasza” dezinformacja stała się akceptowalna, „obca” zakazana.
Drama o usunięcie konta Trumpa wynikała z oburzenia co do tego jak serwis traktuje, równo lub nierówno swoich użytkowników. Regulamin miał być dla małych, a gdy dotykał dużych ci grzmiali.
Zwykła sprawa co do tego, czy administrator chce mieć kogoś w serwisie, czy go nie chce, urosła do wielkiej burzy bo brak regulacji doprowadził do budowy na bazie serwisów cyberpotentatów.
Ani z historii o usuwaniu, ani z historii o zbyt wielkim wpływie także nic nie wymyślono. Ani użytkownicy nie zaczęli wybierać innych sieci, tych rozproszonych, ani nie wprowadzono ograniczeń dla ich wielkości.
Zamiast tego jedna z sieci dziś jest w tandemie politycznym i chce grać innym politykom na nosie. Czyli następuje coraz większe jej umocowanie.
***
A to wszystko serwisy, gdzie niby ludzie tylko dają serduszka do zdjęcia zachodu słońca lub schabowego na talerzu. Błaha sprawa sieci społecznościowych. Mikroblogi, kiedyś były w końcu krótkimi w swojej firmie następcami blogów.
Definicja z Wikipedia dla mediów społecznościowych: „rozwiązania wykorzystujące technologie internetowe i mobilne, umożliwiające komunikowanie się poprzez interaktywny dialog”. Piękny dialog sobie urządziliśmy.
Radio 357 kiedyś doczekało się wpisu. Radio Nowy Świat – nigdy, choć pewnie powinno. W każdym razie w ostatnich latach praktycznie przestałem słuchać obu tych stacji. Więcej słuchałem audio ze streamingu.
Słyszałem, że trochę odwilż z Trójką, część prowadzących wróciła tam, więc postanowiłem sprawdzić, jak wygląda sytuacja po roszadach personalnych. Od kilkunastu tygodni staram się dawać szansę obu stacjom. Już samo sformułowanie staram się dawać szansę sugeruje, że szału nie ma.
Faktycznie, w obu przypadkach jest – jak dla mnie – średnio. Generalnie za dużo „gadania”, za mało audycji z muzyką i o muzyce. Co gorsza, często jest tak, że „gadana” audycja jest w obu stacjach jednocześnie. Wtedy wjeżdża streaming i raczej przez przynajmnije parę godzin do słuchania radia już nie wracam.
Słyszałem, że trochę upadły ideały w Radio 357. Wbrew początkowym zapowiedziom pojawiły się reklamy. Może nie takie typowe, w trakcie audycji, a tylko czasem na początku streamu. Nie wierzyłem, sprawdziłem. I faktycznie, bardzo rzadko, ale się zdarza. Plus, już od bardzo dawna, mają – z rzadka – audycje sponsorowane (np. lista noworoczna).
W Radio 357 jest też to, co kiedyś mnie drażniło, czyli audycje z wpuszczaniem słuchaczy na antenę. No nie przepadam, szczególnie jeśli słuchacze próbują wypowiadać się merytorycznie. Gdyby to były tylko pozdrowienia, to jeszcze może by uszło.
Z drażniących rzeczy: dużo o „patronizowaniu”. A czemu to dobry pomysł. A zostań patronem. A kup komuś. A jakieś statystyki. A wpływ inflacji. Tu zdaje się przoduje RNŚ. Nie mam statystyk, bo jak się zaczyna, to od razu przełączam stację. Rozumiem, że z tego żyją, ale… chyba wolałbym reklamy.
Ogólnie mam trochę wrażenie, że pewne rzeczy zatrzymały się na etapie sprzed paru lat, krótko po powstaniu stacji i dla fanów. I jak dla mnie się to nie broni, może dlatego, że nigdy nie byłem fanem i nie uważałem żadnej z tych stacji za „swoją”. I – dla jasności – nie byłem patronem. Trochę brakuje mi tu mechanizmu, który podsumowywałby, których audycji słuchałem, pozwalał dawać lajki gdy mi się podobało i jakieś mikropłatności a’la Flattr czy rozdzielanie pieniędzy z reklam, jak kiedyś było w Brave na koniec miesiąca.
Bo właśnie, stacje jako całość mi nie podchodzą, ale niektóre audycje czy prowadzących lubię. Więc pewnie nie przyjmie się słuchanie „ciągle”, ale może ustawię przypomnienia w kalendarzu, by słuchać wybranych audycji? Zobaczymy.
Na koniec jeszcze jedna ciekawa obserwacja. Kiedyś wolałem – i bardziej kibicowałem – RNŚ, teraz w praktyce raczej wybieram Radio 357. Oczywiście nie zawsze, ale proporcja się jakby odwróciła.
W moim nowym kalendarzu, na pierwszego stycznia, znalazłem poniższy tekst:
Izrael, około 33 roku naszej ery. Jest to czas wielu rewolucji. Eksplodowała religijna beczka prochu, ponieważ kilka tygodni wcześniej Jezus Chrystus został stracony na krzyżu. Jego uczniowie głoszą teraz publicznie, że Bóg wskrzesił swojego syna Jezusa z martwych i wzywają ludzie do pokuty i wiary w Niego. Tysiące ludzi nawraca się i przejmuje chrześcijański chrzest.
Cóż… chrześcijaństwo wystrzeliło dopiero po tym, jak nawrócił się Paweł z Tarsu. To on jest w zasadzie prawdziwym założycielem chrześcijaństwa. Wcześniej była to lokalna żydowska herezja. On dołączył do prześladowanej przez siebie religii dopiero w 36r. Nie wspominając, że natenczas byli to praktycznie żydzi, za takich się uważali, czytali Torę i modlili się w żydowskich świątyniach. To podejście zmieniło się później.
Niby nic, uproszczenia, ktoś nie przykładał się do roboty. Ale ja myślę, że to coś więcej. Wydaje mi się, że osoba pisząca cytowane przeze mnie słowa, zupełnie nie zna historii chrześcijaństwa. Swojej własnej religii. Złośliwie nawet dodam, że najprawdopodobniej nawet biblijnej wersji. I wierzę, że jest to świadoma ignorancja. Nie obchodzi jej prawda, bo nie jest potrzebna. Nie ma powodu grzebać w źródłach. Po co czytać opracowania historyków, kiedy można zmylić jakaś historykę?
Trzeba mieć świadomość tej radosnej kreatywności faktów, także wtedy kiedy czytamy doniesienia o rzekomo prześladowanych chrześcijanach (na tej samej kartce). Bo wcale nie chodzi o ludzi w Afryce, czy Azji.
Zacznijmy od opon. Continental Terra Speed przeniosły mnie już przez ponad siedem tysięcy kilometrów po asfaltach, szutrach, brukach, gruncie i piachu. Bez żadnego przebicia. Co prawda wyraźnie widać na bieżniku ślady zużycia, ale powinny mi jeszcze trochę posłużyć.
Przy okazji wrześniowej wymiany pękniętej obręczy tylnego koła, zamieniłem opony miejscami, przenosząc mniej zużytą przednią na tył. Dowiedziałem się wtedy, że bezproblemowe zakładanie, które chwaliłem po zakupie, było fartem. O ile na przednie koło opona weszła bez najmniejszych problemów, to przy tylnym złamałem dwie łyżki, które służyły mi od 9 lat. Skończyło się na smarowaniu rantów płynem do naczyń i wbiciu dużo wyższego ciśnienia, czyli dokładnie na tym, czego chciałem uniknąć, kupując gumy Continental, a nie polecane przez Bobiko opony TUFO.
Jeżeli kiedyś będę kupować nowy rower, muszę pamiętać o wybraniu takiego z gravelowymi obręczami, a nie szosowymi (w przypadku DT Swiss to seria G, a ja obecnie mam R500), to może obejdzie się bez problemów przy zakładaniu szerszych opon. Tym bardziej że po pojeżdżeniu na 40C zacząłem zastanawiać się nad wypróbowaniem jeszcze szerszych gum w przyszłości.
Gdy opony są już założone, idą jak złoto. W tym roku pojeździłem po zdecydowanie bardziej wymagającym niż wcześniej terenie, takim jak wrzosowiska na dawnych poligonach i Bory Tucholskie, a jechało się wygodniej niż na starych oponach po łatwiejszych trasach.
– –
Czerwony kask Bontrager Velocis MIPS zastąpił wysłużonego poprzednika i muszę powiedzieć, że nie licząc nieco wygodniejszego mechanizmu regulacji, nie czuję większej różnicy i to dobrze, bo stary kask mi bardzo pasował i w nowym podobnie wypada wygoda: dopasowanie, przewiewność czy odczuwana waga. Nawet wkurzające na początki paski zapięcia przestały przeszkadzać.
Przełomowe za to okazało się coś, co na początku prawie całkowicie zignorowałem, czyli doczepiany daszek. Zaraz po zakupie przypiąłem go na próbę, ale potem wrócił do kartonu i nie ruszałem go aż do końca kwietnia. Gdy przejechałem się z nim w słoneczny dzień, wiedziałem, że raczej go już nie zdejmę. Dzięki daszkowi mogę jeździć w najbardziej słoneczne dni, niezależnie od tego, pod jakim kątem padają promienie i nadal mieć tylko lekko przyciemnione, pomarańczowe szkła w okularach i od momentu założenia go ani razu nie musiałem wymieniać ich na czarne.
Sprawdził się też w czasie deszczu, więc odczepiam do tylko do prania, razem z wyściółkami. Zdecydowanie polecam, sprawdza się lepiej niż czapeczki kolarskie, które testowałem, bo ich daszki zawsze wbijały się mi w czoło.
– –
Turystyczne buty Shimano EX7 zastąpiły dotychczasowe XC31L, które były dużo bardziej nastawione na osiągi: wąskie, z agresywną i bardzo sztywną podeszwą.
Zmianie obuwie przyświecało przejście na bardziej wygodne, zrelaksowane podejście do rowerowania. Chciałem czegoś lepiej spisującego się przy schodzeniu z roweru, czy to do łażenia po okolicy z telefonem w poszukiwaniu kadru do fotki, czy zakupów w sklepie przy trasie.
Nowe buty dały mi dokładnie to, czego szukałem, a do tego wyglądają dużo lepiej niż poprzednie. Po roku jeżdżenia ciągle prezentują się nieźle, nawet podeszwa wygląda na niezniszczoną, co jest sporą poprawą w porównaniu ze starymi butami, w którym po parunastu przejściach po asfalcie fragmenty zaczęły się przecierać, a potem odpadać.
Gdy kupowałem EX7 zauważyłem, że Shimano poleca do nich wpinane pedały SPD z większymi platformami, niż moje PD-M520. Zignorowałem to, ale teraz muszę przyznać, że trochę racji w tej sugestii jest. W tych rzadkich sytuacjach, gdy bardziej cisnąłem, czuć było, że podeszwa jest zbyt elastyczna i mały punkt kontaktu pedału z butem powoduje dyskomfort na spodzie stopy.
Gdybym miał trochę wolnej gotówki, pewnie pomyślałbym o zmianie pedałów na PD-M8120. Może gdy się obecne zepsują? Chociaż raczej nie ma na to co liczyć, bo mimo tysięcy nakręconych kilometrów, dzięki regularnemu serwisowaniu pracują jak nowe.
Na szczęście przy moim zwykłym jeżdżeniu nie odczuwam tego problemu, więc nie psuje mi to frajdy z butów, ale jeżeli ktoś używa mojej pisaniny jako podpowiedzi przy zakupach, to lepiej, żeby wiedział_a.
– –
Razem z butami kupiłem zimowe ochraniacze Shimano XC Thermal, żeby nie musieć wydawać góry kasy na zimowe obuwie. Okazały się cieplejsze i bardziej wodoodporne niż dotychczasowe owiewki Endury, ale ciaśniej przylegające i nie mogłem zastosować wcześniejszego patentu z zakładaniem dodatkowych cienkich neoprenowych nosków pod ochraniacze, co wyraźnie zwiększało tolerancje na niskie temperatury. Dlatego musiałem używać chemicznych ogrzewaczy naklejanych na skarpetki przy mniejszych mrozach niż wcześniej. Z nimi mogłem spokojnie jeździć w zwykłych skarpetach do dwóch–trzech godzin przy odczuwalnej w okolicach -5°C, potem robiło się chłodno.
Po pierwszej zimie nie było na nich większych śladów używania. Shimanowski patent polegający na tym, że tylko wzmocniony czubek ochraniacza dotyka podłoża przy chodzeniu, powoduje, że ich spody nie zużywają się tak szybko jak poprzednich.
Niestety, w czasie grudniowego jeżdżenia wyzwania Festive 500 odkryłem, że ochraniacze pękły na szwie na wierzchu, w miejscu, które pracuje najbardziej.
Muszę sprawdzić, czy uda się reklamować, ale obawiam się, że gwarancja na nie już się skończyła. Jeżeli nie, to będę się rozglądał za jakąś wodoodporną taśmą, może taką do naprawy namiotów albo pontonów? Cała reszta ochraniaczy jest w świetnym stanie i żal byłoby je wywalać bez spróbowania naprawy.
– –
Zanim wyszedł ten problem z zimowymi owiewkami, byłem z nich na tyle zadowolony, że kupiłem kolejne tego samego producenta, tym razem na jesienne słoty. Niestety, ochraniacze Shimano Dual H2O przypadły mi do gustu duzo mniej.
Przede wszystkim zrobiłem błąd i chcąc zwiększyć swoją widoczność na drogach, wybrałem wersję jaskrawożółtą. O ile rzeczywiście dają po oczach, to wystarczy trochę błota czy brudu z łańcucha, żeby wyglądały mało elegancko. Słabo wygląda też to, jak się układają. Nie wiem, czy to kwestia moich nietypowych butów, ale nie przylegają tak ładnie jak na zdjęciach producenta, marszczą się i fałdują.
Dużo większym problemem jest to, że zamek zapinający owiewki z tyłu źle się okłada w czasie pracy nóg i uwiera. Nie na tyle, żeby zrobić odcisk czy otrzeć, ale wystarczająco, by powodować dyskomfort. Na szczęście znalazłem na to sposób: przy zakładaniu przekręcam ochraniacze lekko (o centymetr, może nawet niecały) tak, żeby zamek trafił bardziej do wnętrza nogi. To wystarcza, żeby przestało cisnąć.
Mimo tych wad spełniają swoje zadanie i w stopy mam sucho i ciepło. Ale gdybym znowu miał kupować jesienne ochraniacze, z pewnością wybrałbym czarne.
– –
O ile muszę przyznać, że z ochraniaczami trochę wtopiłem (chociaż jeździ się w nich dużo lepiej niż bez), to z kasku, butów i opon jestem bardzo zadowolony i mogę je szczerze polecić.
Zdobyłam się na heroiczny wysiłek (wciąż trwający) i zaczęłam sprzątać Kindle'a - po raz pierwszy od, bagatela, dwunastu lat! Do tej pory książki wyłącznie gromadziłam (usuwania przeczytanych występowały rzadko), przy zmianie ze starszej wersji na nowszą kopiowałam wszystko i w większości przypadków - nie miałam pojęcia, co tam mam (co najwyżej kojarzyłam autora/kę).Algorytm
Cytatem na dzisiejszy dzień jest Księga Zachariasza 2,9. Do cytatu, dołączona jest krótka opowiastka, rozgrywająca się w Rosji. Babcia i jej wnuczka chronią się w swojej chacie przed złymi Kozakami. Dla otuchy czytają sobie Biblię.
I Ja – mówi Pan – będę jego murem ognistym wokoło.
Biblia Warszawska: Księga Zachariasza 2,9
Zainspirowane, modlą się do Boga o mur płomienny dookoła ich chaty. I wiecie co? Może i nie ognisty, ale zgromadzony śnieg uformował coś na rodzaj muru, a przez niego, Kozacy nie zauważali tej chatki. Babcia i wnuczka ocalały! Chwalmy Pana!
… choć opuścił wszystkich sąsiadów bohaterek, zapewne też modlących się, w spalonych już, chatach. Widać źle się modlili. A nasze bohaterki czeka samotne radzenie sobie, w środku zimy, w pustoszonym przez żołnierzy kraju.
Moje zdanie
Zupełnie nie rozumiem, jak można wymyślić taką opowieść i przekazywać ją dalej. Tak zupełnie bez refleksji: czemu one? czemu nie sąsiad? albo wszyscy inni w wiosce? W końcu historia mogłaby być poprowadzona z perspektywy innej chatki.
Brzmiała by tak samo, ale skończyła by się wizytą rozwydrzonych Kozaków. Odbiorca, mógłby dojść do wniosku, że to nie Bóg, a przypadek uratował. A wiara nie miała z tym nic wspólnego. I tak należy rozumieć dzisiejszą przypowieść.
Z racji moich skrzywień, kilka uwag
Cytat jest ucięty, brakuje części zdania: „(…) i będę chwałą pośród niego!”. Nie wiem, czemu zdecydowano się na opuszczenie tego fragmentu. Niby to niewiele. Być może uświadamia zbyt mocno, że ten cytat ma zupełnie inny kontekst i to psułoby opowieść.
W angielskim tłumaczeniu Biblii (przynajmniej w tych najpopularniejszych), nie ma mowy o murze z ognia:
For I will swing My hand against them, and they will become plunder for their servants. Then you will know well that the Lord of Hosts has sent Me.
Tłumaczenie z Google Translatora (wierne w mojej opinii):
Bo wyciągnę rękę moją przeciwko nim, a staną się łupem dla sług swoich. Wtedy poznacie dobrze, że Pan Zastępów mnie posłał.
Zastanawiałem się o jakiej erze historycznej mowa. Użyto słowa Rosja, a więc być może jeszcze carska. Czyżby czasy Rewolucji? I czy w ogóle chłopka z tamtej epoki umiałaby czytać? Mogła oczywiście, choć to dopiero Komuniści zaczęli walkę z analfabetyzmem. A może właśnie dlatego ocalała ta rodzina! Inny nie mieli Biblii w domu i pewnie nie umieliby jej przeczytać. Wniosek: czytać Biblię, bo Bozia ześle Kozaków.
Powrót do korzeni scrobblingu muzyki. Po latach przypomniałem sobie o Last.FM. Dlaczego warto śledzić swoje muzyczne nawyki za pomocą Last.fm i Libre.fm?
Xiaomi LYWSD03MMC to popularny i niedrogi czujnik temperatury i wilgotności, który standardowo komunikuje się przez Bluetooth Low Energy (BLE). Dzięki możliwości wgrania alternatywnego oprogramowania układowego (firmware), możemy przekształcić go w urządzenie działające w protokole Zigbee, co znacząco zwiększa jego funkcjonalność i zasięg. Istnieje kilka wersji alternatywnego oprogramowania dedykowanego temu urządzeniu. Dodatkowo proces konwersji aktualnie produkowanych wersji urządzenia wymaga wykorzystania programatora (konwertera USB UART TTL), zręczności manualnej oraz podstawowego zaznajomienia się z obsługą oraz użyciem lutownicy