Test majonezów – wyniki

Pora na zaległy wpis z wynikami testu majonezów, który zapowiadałem niedawno.

Go Vege

Na pierwszy ogień poszedł majonez wegański. Nie zachwycił konsystencją po otwarciu. Widoczne były jakby lekkie rozwarstwienia. Konsystencja dobra do smarowania kanapek, a po wstawieniu do lodówki nawet jakby zgęstniał jeszcze. Jeśli chodzi o smak to szału nie ma, delikatnie mówiąc. Przynajmniej porównując z typowymi majonezami. Czuć, że to wyrób wzorowany na majonezie, ale smak jest zdecydowanie inny. Jeśli chodzi o zalety to dobrze nadaje się do smarowania pieczywa. Podsumowując: odpada.

Majonez wegański Go Vege – skład. Źródło: fot. własna
Majonez Go Vege – wartości odżywcze. Źródło: fot. własna

Madero

Kolejny testowany majonez to Madero z Biedronki. Jeśli chodzi o moją opinię w sprawie majonezu Madero, to coś poszło źle. Nie wiem co dokładnie jest z nim nie w porządku, ale jeśli próbowałem samego, to od razu czułem dziwny posmak. Taki jakby sztuczny. Zapewne jest to zasługa któregoś z elementów przydługiego składu. Na pieczywie nuta ta znika zupełnie, ale pamięć o niej pozostaje. Zatem mimo, że konsystencja do smarowania pieczywa dobra, nie zdecyduję się na jego używanie jako podstawowego. Awaryjnie pewnie zdarzy mi się go kupić.

Majonez Madero – skład. Źródło: fot. własna
Majonez Madero – wartości odżywcze. Źrodło: fot. własna

Kania

Kania to majonez z Lidla. Muszę przyznać, że niezły. Bardzo dobra do smarowania pieczywa konsystencja, lepszy niż w przypadku Madero smak. Z tego co pamiętam, plasował się najbliżej majonezu Winiary, jeśli chodzi o całokształt. Choć ustępował mu smakowo. No i zacząłem już nieco zwracać uwagę na skład…

Majonez Kania – skład i wartości odżywcze. Źródło: fot. własna

Kielecki

Na koniec został majonez Kielecki. Chronologicznie nie jest to ostatni majonez, który testowałem, ale umieszczam go na końcu ze względu na dramaturgię. Spróbowałem i… znacznie bardziej wyrazisty smak, niż majonez Winiary. Zasmakował mi na tyle, że zużyłem więcej, niż słoik. I wygląda, że będzie to trwała zmiana. Uwagę zwraca prosty, krótki skład. Nie jest jednak idealnie. Jest to zdecydowanie najrzadszy z testowanych majonezów. Przez to najmniej nadaje się do smarowania pieczywa. Dramatu jednak nie ma.

Majonez Kielecki – etykieta. Źródło: fot. własna

Podsumowując, mimo pewnych wad, wygrał majonez Kielecki. Co więcej, pod pewnymi względami wydaje mi się lepszy od majonezu Winiary, więc przestawiam się na niego, nie traktując go jako produktu zastępczego.

Majonez Winiary

Po agresji Rosji na Ukrainę wiele firm wycofało się z Rosji w ramach sankcji ekonomicznych. Niektóre, w tym szwajcarskie Nestlé, postanowiły w Rosji pozostać. Decyzja taka nie spotkała się z entuzjazmem części konsumentów, więc w ramach skoro wy nie rezygnujecie z interesów w Rosji, to my rezygnujemy z waszych produktów rozpoczął się bojkot konsumencki produktów Nestlé.

Okazało się, że używam paru produktów z koncernu Nestlé. Płatki śniadaniowe, barszcz czerwony Winiary[1] i… tytułowy majonez Winiary. O ile do płatków czy barszczu nie jestem ani bardzo przywiązany, ani nie są to duże ilości, to inaczej sprawa ma się w przypadku majonezu. Majonez Winiary był używany w domu „od zawsze”. Jeśli zaś chodzi o sporą ilość zużywanego majonezu, to wynika ona z tego, że używam go trochę nietypowo.

W większości przypadków moje kanapki nie mają masła. Zamiast tego smaruję chleb majonezem. Zalety są takie, że nie trzeba walczyć z twardym masłem ani pamiętać o jego wcześniejszym wyjęciu z lodówki. Poza tym, majonez jest smaczny i IMO pasuje do większości kanapek, więc jest to po prostu zamiana miejsca – zamiast na wierzchu, ląduje pod spodem. No i w końcu taka zamiana pasuje do zaskakująco dużej ilości kanapkowych nakryć. Nawet ser biały jako nakrycie kanapki nie gryzie się z majonezem. Odpuszczam dopiero w okolicy miodu albo dżemów, czyli produktów typowo słodkich.

W każdym razie stwierdziłem, że trzeba poszukać sobie zamiennika. Kryteria były dość proste – musi być łatwo dostępny i smaczny. Poszedłem więc do pobliskiej Biedronki oraz nieco bardziej odległego Lidla i zaopatrzyłem się w następujące produkty:

  • majonez wegański Go Vege z Biedronki
  • majonez Madero z Biedronki (marka własna, zdaje się)
  • majonez Kielecki
  • majonez Kania z Lidla (marka własna, zdaje się)

Testy będą niebawem, w którymś kolejnym wpisie, bo nie zdążyłem jeszcze spróbować wszystkich. Tym bardziej, że inwazja na Ukrainę zbiegła się z otwarciem słoika majonezu Winiary. Ale już teraz mogę powiedzieć, że choć Nestlé ostatecznie się ugięło, to na dobre im pierwsza decyzja nie wyjdzie. Przynajmniej w moim przypadku. Są bowiem ciekawe alternatywy.

No i na koniec nieco spostrzeżenie: jak to jest, że mleko musi być od krowy i nie można nazywać napoju ryżowego czy owsianego mlekiem, a majonez może być wegański, czyli bez jajek? I dla jasności, ten wegański wziąłem raczej dlatego, że był i z ciekawości jak smakuje, niż jako ewentualną realną alternatywę.

[1] Winiary to bowiem od 1995 r. marka Nestlé, więcej na Wikipedii.

Wegański gulasz

Blog nie jest blogiem kulinarnym, ale co jakiś czas przewijają się tu przepisy kulinarne. Zwykle sprawdzone, które lubię, a które ciężko mi znaleźć w innym miejscu, albo wręcz własne.

Tym razem gulasz. Ostatnio zrobiłem inspirując się mocno tym przepisem na gulasz vegulasz, wyszedł dobry i w dużej ilości, więc dziś powtórka. Tym razem notuję, bo lekko modyfikowany przepis, a poza tym strony lubią znikać z netu… Dodatkową zaletą tego gulaszu jest to, że fajnie się mrozi i łatwo zrobić obiad z taką mrożonką (ryż, kasza, kuskus czy nawet chleb i gotowe). Proporcje na duży garnek (klasy wiadro).

Składniki:

  • 3 duże cebule
  • ok. 20 małych pieczarek (można pominąć, akurat miałem)
  • 5 dużych marchewek
  • 5 ząbków czosnku
  • ok. szklanki czerwonej soczewicy
  • ok. szklanki ryżu (może być brązowy)
  • pół papryki (można pominąć, można dać więcej w sezonie)
  • 2 małe słoiki koncentratu pomidorowego
  • sos sojowy
  • papryka czerwona słodka w proszku (nie oszczędzać, myślę, że 1 op. 20g)
  • curry (nie oszczędzać, podobnie 1 op. 20g)
  • 1 op. kostki sojowej grubej (akurat nie było, wziąłem „kotlety” sojowe i pokruszyłem)
  • kukurydza konserwowa (1 puszka)
  • groszek konserwowy (1 puszka)
  • cząber, bazylia, lubczyk (okolice łyżki stołowej każdej z przypraw)
  • sól (w razie potrzeby – curry i sos sojowy są zwykle słone)

Do garnka wlewamy olej, wrzucamy pokrojoną w grubą kostkę cebulę i pieczarki. Podsmażamy/podduszamy. Jak prawie gotowe, dorzucamy posiekany czosnek, dodajemy marchew. Po chwili dolewamy przegotowanej wody, wsypujemy ryż i soczewicę. Dodajemy koncentrat, kostkę sojową i przyprawy.

Nieco później dodajemy kukurydzę, groszek i świeżą paprykę. Gotujemy, aż ryż i soczewica będą miękkie. Pamiętamy, że kostka sojowa, ryż i soczewica chłoną wodę, więc raczej rzadsze na początku, niż gęstsze – i tak zgęstnieje.

Na koniec pasujący tu, zwłaszcza przy odgrzewaniu lifehack sprzedany mi w wegetariańskim barze Chwirot (czasem zaglądam, zwykle na wynos biorę; polecam): jeśli danie oparte na sosie pomidorowym jest za gęste (np. na drugi dzień), albo jest go za mało, to najprościej zaradzić temu dodając soku pomidorowego (takiego do picia, z kartonu) i podgrzewając. W wariancie studenckim: spokojnie z jednej porcji sosu robi się dwie.