Gosund SP-111 cz. 2

W tej części cyklu wpisów o Gosund SP-111 opiszę moje perypetie związane z wymianą firmware. Zaczęło się od tego, że chciałem uzyskać możliwość sterowania urządzeniem bez dostępu do internetu. O tym, czemu miałem takie wymaganie może następnym razem. W każdym razie urządzenie posiada wsparcie w otwartych firmware, np. obsługiwane jest przez Tasmota.

Wgrywanie Tasmota bez kabli

Istnieją opisy jak flashować Gosund SP-111 rozkręcając gniazdko i podłączając przewody. Choć posiadam sprzęt, wolałem tego uniknać, dlatego ucieszyłem się, znajdując ten opis bezprzewodowej wymiany firmware przy pomocy tuya-convert. Doczytałem gdzieś, że najlepiej nie pozwolić urządzeniu łączyć się z internetem, tylko od razu przystąpić do flashowania. Chodzi o uniknięcie aktualizacji oprogramowania – podobno nowe wersje mają jakieś zabezpieczenia przed aktualizacją przez tuya-convert.

Po krótkiej zabawie najpierw z Orange Pi, następnie Banana Pi doszedłem do tego, że trzeba trochę powalczyć z konfiguracją, zmieniając nazwę urządzenia sieciowego. Karta wbudowana w Orange Pi nie działała, z kolei sam system nie widział mojej karty na USB, stąd ostatecznie przełączenie na Banana Pi. Niestety, mimo trzymania się i opisu, i instrukcji ze strony projektu, nie udało się wgrać oprogramowania przy pomocy tuya-convert. Ani korzystając z głównej gałęzi oprogramowania, ani z wersji developerskiej.

Oryginalne oprogramowanie i API

Stwierdziłem, że pora wypróbować oryginalne oprogramowanie i zobaczyć, czy urządzenie w ogóle jest sprawne. Zainstalowałem aplikację, zarejestrowałem konto, podłączyłem – wszystko działa. Chyba zaktualizowałem oprogramowanie producenta. Albo zrobiło się to samo? Nie pamiętam. Okazało się również, że powinno dać się uzyskać klucz API umożliwiający sterowanie z użyciem oryginalnego oprogramowania. Po szczegóły odsyłam do projektu tuyapi. Jednak gdy zobaczyłem, że mam zakładać kolejne konto, w kolejnym serwisie, zwątpiłem.

Podszedłem jeszcze raz do flashowania przy pomocy tuya-convert i… tym razem udało się od kopa. Nie wiem czy znaczenie miała aktywacja z oryginalnym oprogramowaniem, czy ew. aktualizacja firmware producenta. Po prostu się firmware się sflashował i… cegła. Krótki błysk po włączeniu zasilanie i tyle. Logi też nie nastrajały optymistycznie, ostatnie co było widać to:

smarthack-web.log:[I 211220 22:07:17 web:2239] 200 GET /files/upgrade.bin (10.42.42.12) 4003.81ms

Wgranie oprogramowania przy pomocy konwertera FTDI

Czyli przyszła pora przeprosić się z kabelkami. Skorzystałem z tego opisu i wgrania firmware przy pomocy esptool. W zasadzie uznałbym go za bardzo dobry, jednak przestrzegam przed poleganiem na kolorach kabli ze zdjęć. Zawsze należy czytać opisy pinów i łączyć zgodnie z opisem. Wpis ten jest dobrym przykładem, bo zdjęcie konwertera FTDI pochodzi bowiem prawdopodobnie z innego podłączenia, niż zdjęcie samego Gosund SP-111 z podłączonymi kabelkami. Tak czy inaczej, opis jest dobry, uwagi dotyczące zaostrzenia pinów czy użycia taśmy klejącej jak najbardziej na miejscu. Oczywiście całą operację flashowania i podłączania kabelków wykonujemy na urządzeniu wypiętym z gniazdka 230V.

Flashowanie „po kablu” przebiegło poprawnie i bez niespodzianek, włożyłem Gosund SP-111 do gniazdka, włączyłem zasilanie i… znowu krótki błysk i zupełna ciemność, całkiem jak po flashowaniu bezprzewodowym.

Tym razem jednak coś mnie tknęło, albo przeczytałem w którymś opisie i przeskanowałem dostępne sieci WiFi. I oczywiście, znalazł się tam nowy AP, po podłączeniu którego mogłem skonfigurować urządzenie. Czyli prawdopodobnie podmiana oprogramowania przy pomocy tuya-convert także była skuteczna. To, czego nie wiedziałem, to fakt, że zachowaniem LED steruje się przy pomocy template’u, który wgrywa się samodzielnie, później.

Jednym słowem, nie ma to jak utrudnić sobie życie i wypróbować wiele sposobów. Grunt jednak, że udało się dotrzeć do szczęśliwego finału, czyli mój Gosund SP-111 działa pod kontrolą otwartego firmware w postaci Tasmota.

Gosund SP-111 cz. 1

Kroi się mini cykl wpisów. Kupiłem bowiem tzw. inteligentne gniazdko Gosund SP-111, działające po WiFi. Trafiło się akurat za 40 zł z darmową dostawą w ramach Smart. Obecnie jest promocja i są dostępne w podobnej cenie, więc jest okazja do wpisu.

Wybrałem to rozwiązanie z kilku powodów. Po pierwsze, pozwala nie tylko na sterowanie włączeniem i wyłączeniem prądu, ale także na mierzenie parametrów prądu. Czyli może służyć jako zdalny watomierz. Po drugie, umożliwia wgranie otwartego oprogramowania. Ostatni powód to wymiary i wygląd. Jest to jedno z mniejszych rozwiązań tego typu i na zdjęciach wygląda dość estetycznie.

Gosund SP-111
Źródło: https://www.mediaexpert.pl/dom-i-ogrod/inteligentny-dom/inteligentne-gniazdka-wifi/gniazdko-gosund-sp111

Gdy dotarło, utwierdziłem się w słuszności wyboru. Eleganckie opakowanie, instrukcja. Sam produkt faktycznie jest mały. Niewiele większy od standardowej, okrągłej wtyczki, więc na tyle mały, że nie blokuje sąsiednich gniazd w listwie. Sama obudowa też sprawia solidne wrażenie. W realu również wygląda estetycznie.

Zanim przejdę do kolejnych wpisów zastrzegam, że produkty danej firmy, a nawet wersje tego samego produktu potrafią się różnić, jeśli chodzi o zastosowane rozwiązania. Potrafią mieć inną elektronikę, co oznacza, że nie zawsze da się wgrać otwarty firmware. Niemniej, w obrębie danego produktu, jego wersji i maksymalnej mocy jest spora szansa na powtarzalność. Inteligentne gniazdko, które kupiłem, to Gosund SP-111 3450W.

Uważam, że jeśli ktoś szuka podobnego rozwiązania, to warto rozważyć zakup właśnie tego produktu. W kolejnych wpisach będzie można przeczytać o perypetiach ze zmianą firmware producenta na otwarte oprogramowanie. Choć przyznaję, że inteligentne gniazdko nawet z oprogramowaniem producenta radziło sobie nieźle. Niestety, nie nadawało się do pewnych zastosowań.

Klawiatura od Apple

Ponarzekam na klawiatury od Apple. Nieco już o tym było we wpisie o ergonomii maków. Nie będę powtarzał tamtych argumentów, ale mam nowe doświadczenia. W moje ręce wpadła bowiem klawiatura od Apple. A nawet dwie.

Wszystko zaczęło się od spostrzeżenia, że zamiast spacji coraz częściej pojawia się kropka w tekście. Szybko wykluczyłem tę ewentualność. Potem przypomniałem sobie o ustawieniu, żeby dwie spacje robiły kropkę. Czy mogłem naciskać dwa razy spację, zamiast raz? To już trudniej wykluczyć, ale poobserwowałem i także wykluczyłem. Zauważyłem też, że zdarza się to także na innych klawiszach, choć rzadziej. Zmiana ustawień częstotliwości ponawiania klawiszy także nie pomogła. Problem się nasilał, postanowiłem więc skorzystać z magic keyboard w celu ostatecznego stwierdzenia padu sprzętu.

Klawiatura Apple magic keyboard
Magic keyboard z blokiem numerycznym, układ UK. Źródło: https://www.apple.com/shop/product/MQ052LL/A/magic-keyboard-with-numeric-keypad-us-english

Magic keyboard – pierwsze wrażenie

Spodziewałem się czegoś ultra dopracowanego, tymczasem magiczna klawiatura okazała się być zwykłą klawiaturą na bluetooth. Ze wszystkimi wadami tego rozwiązania, zwłaszcza minimalnym, ale wyczuwalnym opóźnieniem. Można się przyzwyczaić, ale lekkie rozczarowanie pozostało. Parowanie z systemem jest trywialne. W systemie można odczytać poziom baterii, a sama bateria wystarcza na dość długo, nawet bez wyłączania klawiatury. Klawiatura ma tylko jeden element świecący (caps lock), nie ma niestety żadnego innego wskaźnika podłączenia do ładowania czy stanu baterii. Klawisze mają dość przyjemny, dłuższy skok.

Układ klawiatury

Klawiatura zewnętrzna Apple oferowana przez mojego pracodawcę to tylko model z układem UK, w dodatku z blokiem numerycznym. Jest to średnie rozwiązanie, bo blok numeryczny tylko przeszkadza, jeśli ktoś korzysta z myszy. Przesiadka z US na UK jest dramatem. Początkowo notorycznie zamiast enter naciskałem dodatkowo przed nim \. Po czasie przywykłem. Kolejna zmiana to przeniesienie ` z lewego górnego rogu w okolice z. Do tego nie przywyknę raczej.

Magic keyboard – wtopy fizyczne

O braku sygnalizacji stanu naładowania już pisałem, ale to można jeszcze obronić. Prawdziwym dramatem jest wydłużenie spacji o jeden klawisz w prawo. W większości laptopów spacja kończy się równo z literą m. Macbooki nie są pod tym względem wyjątkiem. Tymczasem w magic keyboard spacja kończy się równo z kolejnym klawiszem. Apple jest tu niekompatybilne z samym sobą! Jest to skrajnie nielogicznie i bardzo irytujące, choć o dziwo chyba przywykłem. Warto dodać, że dotyczy to tylko wersji z blokiem numerycznym, niezależnie od układu US czy UK.

Kolejna wtopa projektowa to gniazdo ładowania. Miejsca jest sporo, wiec spokojnie dałoby się użyć USB C i móc doładować klawiaturę po prostu kablem od zasilacza. Niemniej Apple nie skorzystało z tej możliwości i klawiatura ma wyłącznie gniazdo lighinging. Dowcipy o użytkownikach sprzętu Apple objuczonych przejściówkami i kabelkami wydają się być uzasadnione.

Nowe klawiatury w macbookach

Użycie zewnętrznej klawiatury potwierdziło, że problem leży w klawiaturze macbooka, nie operatorze. W związku z tym dołączam do grona twierdzących, że „płaskie” klawiatury w macbookach są wadliwe i padają.

Macbook trafił do serwisu w celu wymiany klawiatury, a ja otrzymałem jako komputer zastępczy MacBook Pro 13″ wersja 2020. Ma on fizyczny klawisz escape oraz poprawiony, dłuższy skok klawiszy. Fizyczny escape nie robi mi osobiście żadnej różnicy, natomiast klawiatura jest o niebo przyjemniejsza od poprzedniego płaskiego drewna. Ot, normalna klawiatura jak w wielu laptopach różnych producentów. Gdyby ktoś rozważał kupno maka, zdecydowanie warto zwrócić uwagę rodzaj klawiatury.