Social, czyli gra Elona

Kolejna „awaria” Twittera. Lub też skutek niefrasobliwego zarządzania, zależy jak spojrzeć. Co tym razem? Ludzie się skarżą, że nie mogą czytać postów. Dlaczego? Bo wprowadzono zmiany…

Główne zmiany to limit przeglądanych tweetów, w pierwszej wersji wynoszący 600 dla kont niezweryfikowanych. Czytaj: kont darmowych. Jeszcze mniej dla kont świeżych. Płacący dostają dziesięć razy więcej. Nie jest to jednak jedyna zmiana. Aktualnie nie można przeglądać wpisów na Twitterze, jeśli nie jest się zalogowanym. Oficjalny powód zmian? Scrapowanie treści. Znaczy czytanie. Ktoś umieścił coś w sieci, inni czytają, a właścicielowi platformy się to nie podoba.

Przypuszczam, że gdyby czytający płacili, problemu by nie było i właścicielowi by się podobało. Wydaje mi się bowiem, że Twitter dla Elona to taka zabawka, która służy do zabawy w grę „ile pieniędzy można wycisnąć z platformy”. I zupełnie nie mają znaczenia inne aspekty, typu wolność słowa, użyteczność platformy, czy liczba użytkowników.

Oczywiście zaczęło się wieszczenie „trzeciego końca Twittera”. Ludzie komentują kolejny wzrost rejestracji kont na Mastodonie. Przypuszczam, że sprawa za moment rozejdzie się po kościach. Elon pokręci gałeczką, z 600 zrobi się 1000, albo i trochę więcej. Jak poprzednio, część użytkowników odejdzie, część uzna, że warto zapłacić.

Uważam, że na Twitterze zmierzamy wprost, szybciej lub wolniej, do modelu z regularnym paywallem. Model znany i w Polsce choćby w wykonaniu Agory. Jakieś szczątkowe dostępy za darmo, a jak chcesz czytać, to płać. Jedyna różnica jest taka, że Agora płaci autorom, a na Twitterze ludzie będą płacili za dostęp do treści tworzonych przez znajomych. Niemożliwe? Nic podobnego, przecież to nie rewolucja, tylko klasyczne gotowanie żaby.

Powiedzmy sobie wprost, Mastodon jest w tym równaniu pomijalny. Liczba zarejestrowanych kont to 10 mln na koniec marca, obecnie ok. 13 mln. Zarejestrowanych, nie aktywnych. Zresztą, miałem o tym notkę. Dla porównania, Twitter to jakieś 400 mln, z czego połowa korzysta codziennie. Przypuszczam, że dodatkowy milion czy dwa założonych kont na Mastodonie jest zupełnie pomijalny. Zwłaszcza, jeśli po zmianach wzrośnie nieco ilość zweryfikowanych kont na Twitterze, a użytkownicy nie przeniosą się, usuwając konta na Twitterze, tylko założą obok.

Zresztą Mastodon ma swoje problemy. Jeden to UX, drugi to… brak wsparcia dla fediwersum u „dużych”. Pamiętacie jak na początku Tumblr zapowiadał, że zaraz wprowadzi wsparcie dla fediwersum? „Zaraz” trwa już osiem miesięcy, a temat ucichł. Spiskowa teoria mówi, że Automattic, czyli właściciel WordPress.com i Tumblr wcale nie przejął wtyczki activypub po to, by ją rozwijać, a tylko po to, by kontrolować, żeby się nie rozwinęła. Bo wolne, zintegrowane ze sobą social media ktoś mógł uznać za zagrożenie dla ww. platform blogowych. Zresztą pewnie słusznie.

Na koniec cebulowa porada dla użytkowników Twittera. Jeśli korzystacie z tego portalu w przeglądarce, to okazuje się, że wtyczka uBlock origin nie tylko blokuje reklamy na Twitterze, ale też pozwala obejść limity. Nie liczyłem oczywiście czytanych tweetów, ale wczoraj korzystałem dość intensywnie i żadnych blokad nie zauważyłem. Przez moment mignął mi komunikat o limicie, ale ledwo go zauważyłem, bo zniknął i posty się wczytały.

Mastodon ma 10 mln użytkowników – so what?

Niedawno świat obiegła wiadomość, że Mastodon ma 10 mln użytkowników. Jest to świetna okazja do wpisu, tym bardziej, że pojawił się wątek na ten temat, w którym zabrałem głos.

Na wstępie garść niefajnych faktów. Trzeba jasno powiedzieć, że nie chodzi o 10 mln ludzi korzystających z tej platformy, a 10 mln kont. To niezupełnie to samo, szczególnie, że i ludzie migrowali między serwerami, zakładając na każdym z nich konto, i niektórzy mają więcej niż jedno konto. Np. „zawodowe” na jednym serwerze, a prywatne na innym. Kolejna sprawa, to chodzi wyłącznie o konta zarejestrowane, nie aktywnie używane. Tych ostatnich jest wielokrotnie mniej.

Niemniej jest jakiś wzrost, jest okrągła liczba, zatem i okazja do dyskusji „dlaczego Mastodon nie zyskuje szerszej popularności?” i „czemu nie można zatrzymać użytkowników”. Pojawiły się stwierdzenia, że tutoriale za słabe itp. I to jest moim zdaniem punkt zero – jeśli potrzebna jest instrukcja obsługi, tutoriale itp., to coś jest nie tak z projektem systemu. Jasne, w każdym serwisie mogą być jakieś trudniejsze w użyciu czy schowane funkcje, ale nie powinny one dotyczyć podstawowej obsługi. Ta powinna być prosta i intuicyjna.

Tymczasem Mastodon jest moim zdaniem… może nie trudny, ale nieoczywisty. A na pewno trudniejszy, niż system scentralizowany, bo decentralizacja nie jest przed użytkownikiem ukryta. Przykład: jestem zalogowany do swojej instancji. W innym oknie znajduję osobę z innej instancji, którą chcę obserwować (follow). Powiedzmy, że wszedłem tam ze strony domowej tej osoby. Klikam follow i… Zonk. Dostaję komunikat, żebym się zalogował. Albo przeszedł na swoją instancję i tam zaobserwował.

Pamiętacie jak śmialiście się z Windows, że trzeba wcisnąć start, żeby zamknąć system? Mastodon ma podobnie! Jest bowiem pole wyszukiwania, które nie tylko do wyszukiwania służy. Trzeba go użyć do zaobserwowania konta z innej instancji. Wklejając URL. Co prawda jest napisane, że to search or paste URL, ale czy to jest intuicyjne?

Czy mogłoby być lepiej? Pewnie tak, bo skoro jest federacja, to może dałoby się jakoś wymienić informację o tym, gdzie użytkownik jest zalogowany. No ale to nie jest trywialne – bo – w uproszczeniu – przeglądarki dbają o separację danych między domenami. No i nie chodzi o dwie czy trzy domeny, tylko o dużą, dynamicznie zmieniającą się ich liczbę. Ale gdyby się udało, to można by po wejściu na dowolny link i kliknięciu follow dostać tylko wybór, którym kontem chce się wykonać operację. Jeśli ktoś szuka więcej przykładów na nieintuicyjne rozwiązania, to są w moim pierwszym wpisie o Mastodonie.

Dlatego uważam, że o ile bardziej techniczni czy bardzie dociekliwi sobie poradzą, to w obecnym kształcie na szerszą, masową popularność nie ma co w najbliższym czasie liczyć. Po prostu typowy użytkownik nie ma potrzeby używania rozwiązania rozproszonego. Fajnie, że jest alternatywa dla mainstreamu ale po co z niej korzystać, skoro nie trzeba? Natomiast w niektórych kręgach Mastodon przyjął się całkiem dobrze już teraz. I tak już zapewne zostanie.

Cała sytuacja Trochę mi to przypomina sytuację z Linuksem i Windowsem sprzed lat. Linux – wiele zalet i „wystarczy trochę poczytać”, bo „mamy dobrą dokumentację”. W Windows użytkownicy nie musieli czytać, wystarczyło klikać. W efekcie nadal czekamy na rok Linuksa na desktopie.

Udostępnianie internetu z telefonu

Niedawno usłyszałem pytanie o setup dla abcc, które zawierało ciekawy element – jedno z dostępnych połączeń było przez USB[1]. Zaintrygowało mnie to, bo tak się złożyło, że zupełnie nie znałem tematu. Zawsze udostępniałem internet z Androida wykorzystując WiFi i tworząc access point. Nie byłem pewien jak takie połączenie w ogóle jest widoczne pod Linuksem.

Poczytałem, sprawdziłem i sprawa jest prosta. Aby udostępnić internet z telefonu z Androidem należy najpierw podłączyć kabel USB. Dopiero wtedy aktywna staje się opcja USB tethering. Po jej aktywacji na telefonie, w systemie powinno pojawić się urządzenie usb0. Traktujemy jak zwykłą przewodową kartę sieciową.

Takie proste, a nigdy nie korzystałem. Czy warto udostępniać połączenie z Androida po USB, zamiast po WiFi? Jedna zaleta jest oczywista – podczas udostępniania połączenia telefon zużywa więcej prądu. Podłączenie kablem do komputera zapewnia od razu ładowanie. Z kolei oczywista wada to mniejsza swoboda ruchów – kabel jest zawsze jakimś ograniczeniem.

Pora sprawdzić wydajność. Szybki zgrubny test, po prostu fast.com, w dodatku pojedynczy pomiar dla każdej konfiguracji.

Operator nr 1
42 Mbps download 10 Mbps upload, latency 32 ms unloaded, 462 ms loaded na WiFi 2,4 GHz
42 Mbps download 15 Mbps upload latency 30 ms unloaded, 420 ms loaded na USB

Operator nr 2 (IPv6)
78 Mbps download 11 Mbps upload, latency 30 ms unloaded 321 ms loaded na WiFi 5 GHz
71 Mbps download 14 Mbps upload, latency 28 ms unloaded 446 ms loaded na USB

Wielkich różnic jak widać nie ma. Wariancie optymistycznym, czyli nieobciążonym łączu na kablu zyskamy nieco na opóźnieniach sieciowych. Lepsze powinien też być upload. Czyli domyślnie warto podłączyć kabel USB. Nie są to jednak wielkie różnice, więc jeśli nie gramy w gry online albo nie zależy nam na prędkości uploadu, wygląda, że może decydować wygoda.

UPDATE I jeszcze dla porównania wyniki z mojej kablówki, nominalnie 60/10:
62 Mbps download 7 Mbps upload, latency 6 ms unloaded 50 ms loaded na WiFi 5 GHz

Oczywiście inny serwer, pomiar dzień później itd. Ale i tak widać, jak bardzo LTE dogoniło, albo wręcz przegoniło kablówkę opartą o miedź. Światłowód zapowiadany był dwa lata temu, ale nadal nic nie wskazuje, by miał się pojawić.

[1] Sprawa w toku, może zasłuży na osobny wpis jak skończę.