Dezinformacja

Dezinformacja to coś, co działa w różne strony. Dziś spotkałem się z dezinformacją wymierzoną przeciw Chinom. A w zasadzie chińskim pojazdom. Zaczęło się od social mediów i informacji:

A Norwegian bus company wants to know if their buses could be abused by China in the case of war.

So they drive two buses deep into a limestone mine to isolate them from the internet and forensically investigate how they work.

In the mine, investigators discover a Chinese kill switch which could destroy all Chinese buses.

No sensacja na miarę afery Newagu, który umieścił w oprogramowaniu blokadę wymierzoną przeciw innym serwisom, prawda?

Tylko, że niekoniecznie. Oryginalny, podlinkowany artykuł, w mało popularnym języku (pszypadek? nie sądzę) twierdzi bowiem rzeczy dokładnie odwrotne (Google Translate):

Na przykład, czy możliwe jest, aby chiński rząd uzyskał dostęp do licznych kamer w autobusach miejskich, gdyby pewnego dnia, w nie do pomyślenia przyszłości, chciał wykorzystać je do monitorowania na przykład Chińczyków w Norwegii? Tor Indstøy i jego zespół nie znajdują na to żadnych dowodów. I to jest pozytywne. Ale odkrywają coś jeszcze. Chiński autobus elektryczny zawiera komputer, który między innymi steruje akumulatorem i silnikiem autobusu, aby autobus mógł jak najefektywniej poruszać się po Oslo. Komputer ten – za pośrednictwem małej karty SIM – jest podłączony do internetu, dzięki czemu może wysyłać informacje, a czasami pobierać aktualizacje. Bo tak, autobus można aktualizować dokładnie tak samo, jak telefon. Śledczy doszli do następującego wniosku: taka aktualizacja umożliwia chińskiej firmie stworzenie funkcji, która całkowicie uniemożliwia jazdę autobusowi. Ponownie musimy wyobrazić sobie przyszłość, w której nasze relacje z Chinami będą bardziej napięte niż obecnie, a chiński rząd chce doprowadzić do upadku Oslo, blokując kilkaset autobusów miejskich na środku ulicy w godzinach szczytu. To prawdopodobnie się nie wydarzy. Ale może się wydarzyć.

Czyli nie znaleziono funkcji szpiegujących. Nie znaleziono – dokładnie odwrotnie, niż w przypadku afery Newagu – killswitcha umożliwiającego unieruchomienie sprzętu. To, co znaleziono, to jedynie łączność i możliwość pobierania aktualizacji. Typowe funkcjonalności.

Oczywiście, każda aktualizacja oprogramowania może całkowicie zmienić jego działanie. Czy to w sposób zamierzony, czy niezamierzony – w wyniku błędnej aktualizacji urządzenie może przestać działać. Ale czy o każdym pojeździe z łącznością poprzez kartę SIM i aktualizacją softu napiszemy, że ma killswitcha? Czy systemy Windows i macOS mają killswitcha? Android? iOS? W końcu czy killswitcha ma mój Debian, na którym zainstalowałem unattened-upgrades? Nie, nikt rozsądny tego w ten sposób nie nazwie.

Tymczasem lawina dezinformacji i antychińskiego FUD ruszyła i np. polskie (ale nie tylko) media krzyczą już nagłówkami w stylu Chińskie autobusy mogą być zdalnie sterowane. Szokujące wyniki testu czy Chińczycy mogli sterować autobusami w Danii? Te same pojazdy jeżdżą w Polsce. No i oczywiście po drodze już dorobiły się killswitchy.

Warto sprawdzać źródła[1], tym bardziej, jeśli w grę wchodzi lobbing, kontrakty na sprzęt i duże pieniądze.

I dla jasności, doceniam model zagrożeń, który przewidują Norwegowie. Uważam, że urządzenia (nie tylko pojazdy, instalacje fotowoltaiczne czy lodówki też mogą dać bardzo ciekawe efekty) generalnie nie powinny mieć dostępu do sieci, a użytkownik powinien mieć możliwość samodzielnego decydowania fakcie i czasie wykonywania aktualizacji. Czym może się skończyć aktualizacja w nieodpowiednim momencie – wiadomo.

Warto też zwracać uwagę na ile bliskie politycznie są firmy mające kontrolę nad urządzeniami. Bo czy np. Tesle w Europie mogą szpiegować kamerami? Czy mogą dostać oprogramowanie, które w określonych okolicznościach uniemożliwi otwarcie drzwi, zablokuje możliwość kierowania i rozpędzi pojazd do maksymalnej prędkości? Cytując artykuł: To prawdopodobnie się nie wydarzy. Ale może się wydarzyć.

[1] Tak, mam świadomość, że duński artykuł powstał na bazie norweskiego. Niestety, paywall.

Zepsuty zamek

Zamek czyli suwak, chodzi bowiem o jazdę na suwak, czyli sytuację, gdy co najmniej jeden z pasów jest zablokowany, a sąsiedni jest przejezdny. Jest też opisana na stronie GDDKiA. Pomysł uważam w obecnej postaci za średni, generujący więcej problemów, niż rozwiązujący ich, a same przepisy są wg mnie nieprecyzyjne.

Parę faktów dotyczących jazdy na suwak:

  • Obowiązuje tylko w warunkach znacznego zmniejszenia prędkości.
  • Obowiązuje nie tylko w miejscach oznaczonych znakiem.
  • Aby skorzystać z przywileju należy dojechać do końca kończącego się pasa.
  • Nie obowiązuje na pasach rozbiegowych i przeznaczonych do skrętu.

Nieścisłości i wady:

  • Co w sytuacji, gdy kierowca na kończącym się pasie nie porusza się z prędkością zbliżoną do pojazdów na pasie przejezdnym, tylko znacznie szybciej?
  • A w ogóle zbliżona prędkość i znacznie szybciej, czyli ile?
  • Co w sytuacji, gdy kierowca na przejezdnym pasie wpuścił już pojazd na pasie kończącym się, ale nadjeżdżający kończącym pasem o tym z jakiegoś powodu o tym nie wie (np. zakręt i brak widoczności, duże odstępy między pojazdami na zablokowanym pasie)?
  • Określenie „koniec pasa” jest nieprecyzyjne – jeśli mamy do czynienia z zepsutą ciężarówką blokującą pas, to ile metrów przed ciężarówką jest koniec pasa? Dojazd do końca pasa bywa problematyczny – wygodniej jest skręcać mniej gwałtownie, szczególnie jeśli prędkość jest nieprzyzerowa.
  • Znaczne zmniejszenie prędkości, o którym mowa w przepisach, to termin nieprecyzyjny. Jeśli mamy zamknięty pas na autostradzie, ale pojazdy na przejezdnym jadą 90 km/h to mamy znaczne zmniejszenie prędkości, czy nie (a przy 110? 70? 50?)?
  • Znaczne zmniejszenie prędkości dotyczy pasa przejezdnego, zablokowanego (hrhr), czy chodzi jeszcze coś innego?
  • Skoro obowiązuje wszędzie, czemu niektóre miejsca oznaczone są znakiem?
  • Co jeśli zablokowany (zupełnie) jest pas do skrętu lub rozbiegowy?

Wersja niemiecka jazdy na suwak, podana na Wikipedii wydaje mi się lepsza. Nie ma wymogu znacznego zmniejszenia prędkości, nie ma wymogu dojazdu do samego końca zablokowanego pasa. To ma szansę działać dużo sprawniej…

Radio 357

Po przeczytaniu wpisu zerknąłem na Radio 357 i zastanowiła mnie jedna rzecz. Parcie w kierunku FM. Na stronie patronite znajdziemy opowieści o kupnie koncesji lub przejmowaniu lokalnych rozgłośni, by zyskać pasmo. O słuchaniu na zwyczajnym odbiorniku stojącym w kuchni. Zastanawiam się, na ile to parcie w kierunku FM ma faktyczny sens, jeśli chodzi o dotarcie do ludzi, a na ile to zwykła nostalgia. Lub wręcz gra na niej.

Zalety FM

Owszem, FM ma trochę zalet. Nie potrzeba nowego sprzętu do odbioru, jakiekolwiek radio zadziała. Można bez problemu słuchać w samochodzie. Słuchacze nie płacą za transfer danych. Niby jest on darmowy, ale pewnie spora część ludzi odbiera na telefonach, przez GSM. A to oznacza, że de facto płaci za transfer[1].

Zalety?

Co prawda streamu internetowego pewnie też da się słuchać w aucie, ale raczej nie będzie to „natywne” radio, tylko udostępnianie z telefonu[2]. TBH nie próbowałem nawet, poziom skomplikowania wygląda na niepomijalny, ale i tak pewnie będzie rwanie przez dziury w zasięgu. Wolę muzę z karty SD, przynajmniej w trasie.

No właśnie, zasięg. FM wygląda różowo, jeśli weźmiemy pod uwagę zasięg ogólnopolski. Przy stacjach lokalnych różowo nie jest i samochodowe zalety „w trasie” mocno tracą na znaczeniu. Jest napisane wprost, że budowa sieci FM nie zdarzy się od razu. Potrwa miesiące. Tymczasem wkrótce minie rok, od kiedy audycje zniknęły z Trójki.

Dochodzi też kwestia jakości. FM szumi. Szczególnie na słabszym sprzęcie, bez dobrej anteny. Owszem, często da się to rozwiązać, szczególnie jeśli mamy dobry sygnał. W praktyce, jeśli chcemy mieć dobrą jakość, łatwiej jest słuchać streamu z internetu. Pokrycie GSM w Polsce jest niezłe i nadal się poprawia. Może pora wymienić odbiornik radiowy w kuchni na coś, co wspiera streamy internetowe? Albo, jeśli jest on dobrej jakości, dopiąć mu stosowną przystawkę, zostawić go po prostu jako wzmacniacz z głośnikiem i cieszyć się stacjami z całego świata[3]?

No i na koniec: nie tylko Polska ma znaczenie. Nadawanie tylko w kraju via FM odcina od kilkunastu milionów potencjalnych słuchaczy na świecie. I liczba niepomijalna, i dla części może to być jedyny kontakt z krajem.

Stream

Na szczęście stream internetowy nie jest trudny do zrobienia. Tzn. samo zakodowanie audio do postaci cyfrowej i udostępnienie przez sieć. Wieki temu robiło to Radio Baobab. Dystrybucja do wielu odbiorców może być bardziej skomplikowana. Szczególnie, jeśli chcemy zrobić ją samodzielnie. Ale zapewne skalowanie można rozwiązać przez rzut monetą. Istnieją gotowe serwisy, które rozwiązują zagadnienie pojemności łącz. Nie zdziwię się, jeśli również załatwią ew. transkodowanie i udostępnianie na popularnych platformach.

Cieszę się więc, że słuchacze nie poddali się nostalgii i chcieli stream. Cieszę się, że idzie nowe. Dzięki temu może i ja włączę kiedyś Radio 357. Póki co nie miałem okazji. Zwłaszcza, że wymagają playera na stronie, nie dają linka do gołego streamu. A ten player coś u mnie nie działa.

Czy w ogóle inwestowanie przez Radio 357 w FM ma sens? Nie wiem. Ja FM nie potrzebuję.

[1] Radio internetowe, z uwagi na charakter korzystania, zużywa całkiem sporo transferu. Godzina streamu w popularnym wariancie 128 kbps to ok. 58 MB. Radio ma to do siebie, że gra godzinami. Słuchanie przez 8h to 0,4 GB. Zakładając słuchanie w pracy – 8 GB miesięcznie, czyli jak na pakiety u operatorów GSM ilość zauważalna.

[2] Przynajmniej w typowym aucie. Nowe są już domyślnie podłączone do internetu, więc tam może być to bardziej wygładzone, bez dodatkowych urządzeń, bezpośrednio z netu. Przynajmniej jako opcja, bo zwykłe FM też jest.

[3] Zakładając, że ktoś potrzebuje. Jeśli ktoś jest wierny jednej stacji i nigdy nie zmienia na inną, argument traci sens. A słuchanie jednej stacji przy pracy wygląda mi na całkiem powszechne. Tyle, że mając do wyboru stacje z całego świata może się okazać, że będzie to zupełnie inna stacja…