PKP ewakuacja

W związku z drobną zmianą planów na firmowej integracji[1] okazało się, że raczej można wrócić wcześniejszym pociągiem. Trzy godziny różnicy to z jednej strony żaden dramat, szczególnie, jeśli pójdzie się coś zjeść, ale z drugiej strony po co lądować w domu po nocy[2]. Gdyby ktoś nie wiedział, to bilety IC można zmienić na inny termin, bezkosztowo. Wyzwaniem okazało się znalezienie miejsca i w zasadzie już odpuściłem, ale przy kolejnym sprawdzeniu jakieś jedno się pojawiło. Przebookowałem bilet i pojechaliśmy.

W pewnym momencie, raczej pod koniec podróży, bo w Jarocinie, pociąg stanął, a kumpel napisał, o 21:45 na komunikatorze[3], że chyba potrąciliśmy człowieka. Trochę pospekulowaliśmy czy może jednak awaria, bo pierwszy komunikat był dość enigmatyczny, a staliśmy dość blisko stacji. W końcu, po kwadransie podano informację, że miał miejsce wypadek z udziałem człowieka.

Czyli minimum trzy godziny opóźnienia. No ale jechał w moim wagonie terytorials. Gdzieś zniknął, a potem wrócił i obwieścił, że straż pożarna nas będzie ewakuować. Oczywiście skojarzyło mi się ze znaną pastą o Borach Tucholskich i terytorlialsach. No i wizja, że przyjeżdżają strażacy, w wozach, i kilkaset osób z pociągu przewożą na stację jakoś mi się nie kleiła. Nawet wykorzystanie ciężarówki wojskowej oznaczało wg mnie kilka-kilkanaście kursów. W międzyczasie sprawdziliśmy lokalny portal. Mieli artykuł o wypadku już pół godziny po fakcie.

Jednak strażacy przyjechali i zaczęli ewakuację pociągu. Przy drzwiach z przodu składu ustawili jakąś platformę i poinstruowano nas, żeby wychodzić, i że ze stacji pojedziemy innym pociągiem. Platforma składała się z solidnej podstawy, chybocącej się poręczy oraz ni to schodków, ni to drabinki na końcu. Nie było to dla nas wielkie wyzwanie, bo jak wspominam, wracaliśmy z gór. Rodziny z małymi dziećmi, starsi ludzie, posiadacze dużych walizek mogli być innego zdania, ale ponieważ wychodziliśmy jako jedni z ostatnich, nie dane mi było zaobserwować. Chyba nie było większych problemów, bo opuszczanie pociągu poszło sprawnie.

Obawy, że nie zmieścimy się w pojazdach okazały się bezpodstawne. Choć może w inny sposób niż myślałem. Nie było żadnych pojazdów. Po prostu wysłano nas kilkaset metrów[4] wzdłuż nieoświetlonych torów, po tłuczniu i podkładach. Górskie buty się przydały. Jak szli inni, z walizkami i dziećmi? No cóż… Po drodze pomogliśmy nieść wielką walizkę starszej parze(?), bo pani taszczyła ją na plecach. Niestety nie było z nami nikogo na wózku inwalidzkim, więc nie dowiedzieliśmy się jak w praktyce zostałaby potraktowana taka osoba.

W pewnym momencie zbliżyliśmy się na tyle do stacji, że tory były oświetlone, a w końcu dotarliśmy do początku peronu . Tam znowu czekali na nas strażacy, nieco oślepiając nadchodzących latarkami. I pomagali wejść na peron – nieco wysoko było. Starszy pan od walizki wydawał pewne okrzyki gdy go windowali do góry. Ciężko stwierdzić, czy bardziej ból czy strach, ale szczęśliwie dotarł na górę. Na pocieszenie usłyszał, że super mu poszło.

W tym momencie przyszło nam docenić fakt, że nie pada i jest przyjemny, dość ciepły wieczór. Mogło być gorzej. Po chwili pracownik kolei zapowiedział, że za 20-25 min przyjedzie po nas pociąg z Poznania. Z jednej strony peronu, na który nas wysłano był pusty tor, po drugiej stronie zatrzymał się pociąg IC jadący w przeciwnym kierunku. Czemu na stacji, czemu drzwi były otwarte i czemu ludzie palili w drzwiach i tuż przy nich, co powodowało załączanie czujek dymu i interwencje konduktorki, żeby nie palili w drzwiach – nie wiem.

Mogłem za to zaobserwować przekazanie pisemnego rozkazu odjazdu dla tego pociągu. Co prawda prawie udało się niektórym pasażerom nie wsiąść, mimo zapowiedzi i działań drużyny konduktorskiej[5], ale w końcu wsiedli i odjechali. I tu zaczęliśmy spekulować, że ten pociąg odjechał, żeby nasz mógł wjechać. Bo zapowiadane 25 minut minęło dobre pół godziny temu…

I faktycznie po dłuższej chwili przyjechał! Dla ułatwienia został podstawiony na peronie obok, więc zapraszamy schodkami do tunelu i schodkami na peron w ramach dodatkowych atrakcji. Dodam, że od wypadku minęły ponad dwie godziny, było po północy.

Wsiedliśmy do podstawionego pociągu, dostaliśmy wodę i wafelka (tak, dopiero teraz…) i bez przeszkód dotarliśmy do Poznania, już o 1:10 byliśmy na miejscu. Pocieszający był tylko fakt, że pociąg, którym pierwotnie mieliśmy jechać też miał dotrzeć z godzinnym opóźnieniem (może ulec zmianie).

Aktualizuję listę potencjalnych trudności przy podróży koleją o konieczność posiadania zapasów jedzenia i picia na 2-3h, przygotowanie na nocne marsze po torach i wyposażenie na okoliczność oczekiwania 2h na zewnątrz. Wydawać by się mogło, że na kolei powinni mieć jakieś sensowne procedury na takie okoliczności, ale jednak komuś wysłanie ludzi z walizkami i dziećmi, torami, z wygodnego pociągu na otwarty peron, żeby tam czekali na pociąg wydało się dobrym pomysłem…

UPDATE: Dla jasności, z mojej strony to po prostu drobna niedogodność, przygoda i trochę rozrywki w stylu filmów Barei. Nawet przeszło mi przez myśl umieszczenie wpisu w kategorii rozrywka. Finalnie nikomu z pociągu nic się nie stało. Ale mam wrażenie, że całość można zorganizować znacznie lepiej, z punktu widzenia podróżnych.

[1] Łażenie po górach. Co dość istotne, mieliśmy plecaki i buty do łażenia po górach, więc byliśmy mobilni.
[2] Pierwotny planowy przyjazd na miejsce jakoś 1:20, wcześniejszy jakoś 22:30..
[3] Jechaliśmy w kilka osób, ale siedząc osobno – uroki kupna biletów w różnych terminach i na ostatnią chwilę.
[4] Stawiam na jakieś 300 m.
[5] Bez ironii, dobrze robili robotę, natomiast ludzie… chyba prościej byłoby ogarnąć grupę przedszkolaków nawet gdyby na peronie za darmo rozdawali lody.

Robokot

Podczas niedawnej wizyty w Krakowie wylądowałem w Pizza Hut w Galerii Krakowskiej. Czemu akurat tam? Ano chciałem coś zjeść przed podróżą pociągiem. A pizzę lubię. Co prawda była w okolicy inna pizzeria, ale częściowo dlatego, że wiedziałem, czego się spodziewać, a częściowo dlatego, że kiedyś, dawno temu, chyba także w Krakowie wylądowałem w Pizza Hut ze znajomymi, poszedłem tam.

Samotna wizyta pozwoliła na parę ciekawych obserwacji. Kontekst: późne popołudnie, raczej sporo ludzi – większość stolików zajęta. Mam dużo czasu do pociągu. Zostałem zaprowadzony do stolika. Raczej małego, tym bardziej, że niby dla dwóch osób. Mój talerz, kufel i pizza jakoś się zmieściły, ale trochę nie wyobrażam sobie siedzących tam dwóch osób.

Poinstruowano, mnie, że mogę zeskanować QR-code ze stolika i zamówić w ten sposób, albo, że ktoś do mnie przyjdzie. Z ciekawości rozpocząłem nierówną walkę – zeskanowałem kod. Przejście na stronę i widzę jakieś jakieś popularne, polecane. No niby się da zamówić. I tu pierwsza niespodzianka – niektórych pozycji z tradycyjnego, analogowego menu nie było na stronie. Albo ich nie znalazłem. Nie wiem czy dotyczyło to także potraw (chyba tak), a na pewno nie było możliwości zamówienia sosu, który sobie upatrzyłem. Postanowiłem więc zaczekać na obsługę.

Zauważyłem, że lokal posiada robota, który rozwozi potrawy. Robot – z wyglądu przypominający nieco skrzyżowanie R2D2 z miejscami na tace, zdaje się miał być kotem. Wnioskuję po tym, że komunikował się z otoczeniem zaczynając od miau! i jakichś niewielkich uszach. Robot jeździł, gadał, robił zamęt, narzekał, że „jemu się nie spieszy” gdy nie mógł przejechać. Nieco odmienne zdanie od entuzjastycznego opisu BellaBot[1], prawda?

zdjęcie robota udającego kota rozwożącego pizzę w Pizza Hut
Robokot. Źródło: https://e-restauracja.com/artykul/38348/bot-czy-kot-pizza-hut-stawia-na-innowacje-czyli-robot-kelner-w-restauracji

Robot mówił tylko po polsku. Tak się złożyło, że niedaleko siedzieli obcokrajowcy. W pewnym momencie podjechał do ich stolika i gada, żeby odebrać i uważać, bo może być gorące. Cudzoziemcy nie reagowali. Obsługa zajęta swoimi sprawami. W końcu ktoś z najbliższego stolika powiedział im, że przyjechało ich jedzenie. Na co odparli, że to nie ich, oni tego nie zamawiali. Doprawdy fantastyczne i przemyślane rozwiązanie. Niestety nie zwróciłem uwagi jak się skończyło.

Nie wiem, czy trzeba sobie jakoś zasłużyć na dostarczenie przez robota, na przykład zamawiając telefonem, w każdym razie mi jedzenie i picie przynieśli ludzie.

No właśnie, obsługa. Rozumiem, że było dość sporo gości, ale czekałem dość długo na złożenie zamówienia. Może dlatego, że miałem w rękach telefon, a wcześniej skanowałem kod? Zwykle w lokalach jest jakiś podział, typu kelnerzy mają swoje stoliki. Tu było jakoś inaczej. Bardziej chaotycznie. Przykładowo zamówienie przyjęła jedna osoba, a chwilę, dosłownie kilkadziesiąt sekund po jego złożeniu, zamówienie chciała przyjąć kolejna. Pewnie po robocie też trzeba poprawić…

Zjadłem i nie doczekałem się rachunku. Jest jakieś centralne stanowisko typu kasa/monitoring i jest to dla mnie dziwne. Bo spodziewam się, że skoro przyjmujemy gościa przy drzwiach i sadzamy przy stoliku, to nie będzie musiał biegać do kasy. A może po prostu się nie doczekałem? W każdym razie nie chciałem się spóźnić na pociąg, więc podszedłem i zapłaciłem.

Dowiedziałem się jeszcze, że w lokalu nie ma WC (sic!). No w sumie szału nie ma. Jedzenie standardowe. Pomysł zastąpienia części kelnerów robotem – według mnie bardzo słaby. Działa to średnio, psuje atmosferę gadaniem. Powtarzające się teksty o stałej intonacji i niedostosowanej do sytuacji, stałej głośności są wg mnie irytujące. Skojarzenie z automatycznymi kasami jak najbardziej na miejscu. Ale najgorsze, że wydaje mi się, że zaburza pracę obsługi. Normalnie jakoś zwykle wiedzą, kiedy podejść i na jakim etapie są klienci. Tu tego zupełnie nie było. Wg mnie bez niego mogłoby być sprawniej, przy tej samej ilości obsługi.

Niby bez wielkich wtop, ale po tej wizycie raczej nie planuję prędko odwiedzać Pizza Hut. I raczej będę się upewniał, że w lokalu nie ma autonomicznego robota pełniącego funkcję kelnera.

[1] Znalazłem już po napisaniu wpisu. Jak widać te roboty są obecne od 3 lat. Przyszłoby komuś do głowy drapać wyposażenie restauracji za uchem?

Dzień bez znaczenia

Dziś w Wielkopolsce z okazji Europejskiego Tygodnia Zrównoważonego Transportu był Dzień bez Samochodu. W związku z tym każdy posiadacz ważnego dowodu rejestracyjnego mógł podróżować bezpłatnie autobusami i tramwajami. A także pociągami Kolei Wielkopolskich i Przewozów Regionalnych na terenie województwa.

Idea piękna, inicjatywa prowadzona od kilku lat, ale… wprowadzona ulga nie ma już znaczenia, tak naprawdę. I nie musi przekładać się w żaden sposób na spadek podróżujących samochodami. System można bowiem zhackować: o ile dotychczas dowód rejestracyjny był niezbędny do jazdy samochodem[1], o tyle od października 2018 nie jest już wymagany. Więc jedna osoba w rodzinie może pojechać jak dotychczas samochodem. A druga może wziąć dowód rejestracyjny i jeździć komunikacją miejską za darmo.

Zastanawiam się, na ile to świadome działanie, a na ile bug systemu. Oraz czy nie było tak, że cała akcja była zrobiona z rozpędu. Może w przyszłym roku po prostu w Dniu bez Samochodu komunikacja miejska będzie za darmo? Zwyczajnie i po prostu, bez dodatkowych warunków?

[1] Przynajmniej zgodnie z prawem, bo jego brak groził mandatem.