Terminal HP T620

Czasy się zmieniają, nawet terminale się zmieniają. Wieki temu miałem terminal T5520, który robił za router i potencjalnie mógł robić za media center dla audio. Teraz szukałem czegoś, na czym mógłby zrobić media center bardziej filmowe. Znaczy, upraszczając: miał działać Netflix.

Rozwiązania dedykowane

Początkowo rozważałem coś w stylu Xiaomi Mi TV Stick albo Xiaomi Mi TV Box. Potem znajomy zainteresował mnie sprzętem Fire TV Stick[1]. Ostatecznie od różnych rozwiązań z Androidem odstraszyły mnie stare wersje systemu oraz uwagi w opisach w stylu „Netflix działa, ale nie wolno aktualizować appki, bo przestanie”. Czyli zauważalny nadchodzący brak wsparcia i możliwości aktualizacji, w tym aktualizacji bezpieczeństwa. Czytaj: spory potencjał na elektrośmieć.

HP T620

Równolegle na horyzoncie pojawił się terminal HP T620.

HP T620
Źródło: strona producenta

HP T620 to tak naprawdę nie konkretny model, a cała rodzina terminali. Łączy je wiele cech wspólnych: duża ilość portów różnego rodzaju, umieszczonych zarówno z przodu, jak i z tyłu, pasywne chłodzenie, energooszczędność (<5 W w idle). Posiadają dwu- lub czterordzeniowy procesor AMD. Pamięć można rozbudować do 16 GB przy pomocy modułów SODIMM. Więcej informacji na stronie producenta.

Wybór

Ostatecznie wygrał sentyment do bezwentylatorowych terminali HP i Linuksa. Po co zamknięty TV stick, skoro można za grosze kupić używany terminal HP T620 z 4 GB RAM? Taki, który będzie nie tylko odtwarzał filmy, ale będzie pełnowartościowym komputerem np. do WWW. I który – co najważniejsze – będzie można zaktualizować.

Jak pomyślałem, tak zrobiłem. Co prawda opisy nie zachęcały, bo HP T620 sprzedawane były jako deklarowane bez podstawki i zasilacza. Podstawki nie potrzebowałem, zasilacz to zwykły laptopowy HP, więc i tak miałem. Ostatecznie przybył egzemplarz z podstawką i zasilaczem. Podstawka w nieidealnym stanie, ale do odratowania. Zresztą nie używam na razie.

Instalacja

Instalacja Debiana stable z drobnymi problemami. Nie pamiętam z czego dokładnie instalowałem, bo chwyciłem co było pod ręką. Jeden instalator upierał się przy GPT, efektem czego był niebootujący się system. Drugi z kolei miał problem z WiFi – znany temat braku firmware w instalatorach Debiana. Ostatecznie po prostu na czas instalacji podpiąłem kabel. Przy okazji przetestowałem działanie systemu uruchomionego z USB. HT T620 posiada USB 3.0, więc powinno być OK. I jest. Zresztą taki był pierwotny plan uruchomienia. Jednak wbudowane 8 GB flash okazało się wystarczające nawet na rozbudowany system.

Wydajność

Przyznam, że początek był rozczarowujący. Po włączeniu Firefoksa i Netfliksa trochę jakby cięło, a procesor na 100%. Po włączeniu filmu było lepiej, ale nadal nie byłem przekonany o pełnej płynności. Zmieniłem przeglądarkę na Brave i jest o niebo lepiej. Nadal duże obciążenie CPU po włączeniu strony, ale już po uruchomieniu filmu jest OK. O tyle, o ile może być OK na i przeglądarce. Bo zdaje się full HD wymaga dodatkowych zabiegów. Nie wiem, nie robiłem, jakość jest zupełnie wystarczająca. Może kiedyś się pobawię.

Netflix i 1080p w przeglądarce

No to na koniec garść linków dotyczących Netfliksa w 1080p w przeglądarce. Nie testowałem póki co.

  1. Watch Netflix in 1080p in Firefox web extension download now
  2. Netflix in 1080p in Chrome
  3. Raspberry Pi Netflix One Line Easy Install – along with Hulu, Amazon Prime, Disney Plus, HBO, Spotify, Pandora, and many others

[1] Niezła strona z „hackami”: firestickhacks.com

Aktualizacje macOS

Pierwszą aktualizacją macOS, którą robiłem, była ta między „dużymi” wersjami, do wersji Catalina. Wtedy byłem umiarkowanie zadowolony, bo to duża aktualizacja. I pierwsza. I się udała. Od tego czasu miałem parę razy okazję aktualizować system między „małymi” wersjami i… wyrobiłem sobie zdanie.

Źródło: http://www.highstreetcomputers.com/apple-logo-broken/

Aktualizacje systemu w macOS to porażka, generalnie. „Duże” może nie są najgorsze, ale „małe” są tragiczne. Spójrzmy na listę aktualizacji Cataliny na Wikipedii, linkującą do opisu aktualizacji na stronach Apple. Od końca października 2019 do lipca 2020 było sześć aktualizacji. Każda to przynajmniej 3 GB do pobrania i blisko godzina stracona na aktualizację.

No właśnie, jeśli ktoś zastanawia się, o co mi w ogóle chodzi i czy da się system aktualizować lepiej, to szybko nakreślę jak wygląda proces aktualizacji w Linuksie. Otóż sprowadza się do pobrania pakietów i wykonania restartu. Cały czas można pracować na komputerze. Restart i okoliczne czynności nie trwają pół godziny, to zwykły reboot, jak każdy inny, czyli pewnie minuta. Aktualizowany jest zarówno kernel, kluczowe pakiety, jak i pakiety opcjonalne. Nie trzeba pobierać 3 GB, ale to już detal. Chodzi głównie o brak przerwy w możliwości korzystania z komputera.

No właśnie, gdy pisałem o aktualizacji do Cataliny i porównywałem jej czas z aktualizacją Debiana, popełniłem błąd. Porównywałem jabłka z gruszkami – w przypadku macOS brałem pod uwagę czas aktualizacji samego systemu, czyli podstawki, a w przypadku Linuksa systemu i wszystkich dodatkowych aplikacji będących w repozytoriach, a trochę tego jest (LibreOffice, Firefox, Chromium). Nie jest to aż tak ważne, bo to, czy pobieranie trwa pół godziny, czy godzinę nie ma większego znaczenia, jeśli można korzystać z systemu. Kluczowy jest czas niedostępności komputera.

Tyle o aktualizacjach systemu w makach, dopóki coś się diametralnie nie zmieni albo nie wybuchnie przy upgrade, nie będę wracał do tego smutnego tematu.

Catalina

Na początku października została wydana nowa wersja macOS o nazwie kodowej Catalina. Zaktualizowałem wczoraj i z okazji tego, że to mój pierwszy upgrade tego systemu, postanowiłem podzielić się wrażeniami z aktualizacji. Notka z tego jak mi się żyje z macOS nadal jest w planach, w trzech słowach: szału nie ma.

Aktualizacja z opóźnieniem, powody były dwa. Po pierwsze, nie ma tam żadnej zmiany, której specjalnie potrzebuję. Z rzeczy, które mnie potencjalnie dotykają ,widzę koniec wsparcia dla aplikacji 32-bit. Także zsh jako domyślna powłoka oraz lepsze security za sprawą dodatkowych uprawnień. Po drugie, czekałem z aktualizacją do Cataliny na zielone światło od zespołu zajmującego się desktopami w firmie, który sprawdzał, czy soft potrzebny do pracy działa poprawnie. Zresztą ogólnie wśród użytkowników maków zauważyłem tendencję do tego, by po wydaniu nowej wersji chwilę poczekać, na ujawnienie ew. błędów i ich poprawki.

Przyznaję, że sama aktualizacja jest zrobiona sprawnie, przebiega czytelnie i dość szybko. Dodatkowo przez większość czasu można normalnie pracować na systemie. Na szybkim łączu i dysku SSD pobranie 8 GB i instalacja zajęły nieco ponad godzinę, co uznaję za dobry wynik. Podobny czas zajmuje zaktualizowanie desktopu z Debianem. Pobranie, rozpakowanie, reboot, dłuższe uruchamianie i… jest. I działa.

Za to po instalacji trochę dzieją się cuda. Po części cuda te wynikają ze zmiany w security – trzeba pozwalać konkretnym programom na konkretne akcje. Ale po części są to zwykłe niedociągnięcia. Przykładowo jedna z pierwszych rzeczy, które mnie spotkały to:

git diff
xcrun: error: invalid active developer path (/Library/Developer/CommandLineTools), missing xcrun at: /Library/Developer/CommandLineTools/usr/bin/xcrun

Rozumiem, że rozwiązanie jest proste i łatwe do znalezienia. Jednak szukanie po forach rozwiązania problemu dla czegoś, co powinno się zaktualizować wraz z systemem? Przecież pochodzi od tego samego wydawcy i można było przewidzieć, że wymaga aktualizacji, skoro jest zainstalowane? Słabe.

Zapowiadanej zmiany powłoki na zsh jeszcze nie doświadczyłem – okazało się, że dla istniejących kont zostaje bash. Można wymusić zmianę ręcznie, co pewnie za jakiś czas zrobię.

W ogóle model zarządzania aktualizacjami aplikacji (nie mylić z systemem) pod macOS jest fatalny, zbliżony do Windowsowego. Czyli każda aplikacja żyje własnym życiem. Centralny manager pakietów, instalacja z użyciem repozytoriów i aktualizacje w jednym miejscu, znane z Linuksa są dużo łatwiejsze i wygodniejsze.

UPDATE Pochwaliłem za wcześnie. Dziś dostałem info, że dostępna jest aktualizacja do 10.15.1. Zacytuję opis z forum:

macOS Catalina 10.15.1 is a fairly significant update, introducing new emoji characters that were added in iOS 13.2 earlier this week, adding support for the AirPods Pro that are launching tomorrow, and bringing Siri privacy controls to the Mac to allow users to opt out of sharing their Siri recordings with Apple.

Jeśli ktoś przypuszcza, że jest mi to wszystko totalnie obojętne, to ma rację. Aktualizacja emoji zajęła pół godziny. I tym razem uważam, że to trochę sporo, skoro chodzi o takie drobiazgi.

UPDATE Minęło trochę czasu i wyrobiłem sobie ogólnie opinię o aktualizacjach macOS.