Dobrze, czyli źle

Dziś będzie o zaklinaniu rzeczywistości słowami. Albo – patrząc z innej perspektywy – o systemowym oszukiwaniu ludzi przez… wszystkich. Chodzi o jakość powietrza w Polsce i tzw. indeks jakości powietrza. Ma on wiele czynników, ale dla uproszczenia skupię się wyłącznie na popularnych wskaźnikach PM2.5 i PM10, czyli ilości pyłów o określonej wielkości cząsteczek. Mierzy je w zasadzie wszystko, a pozostałe czynniki już raczej tylko specjalistyczny sprzęt.

Korzystają z tych wskaźników, czy to bezpośrednio, czy pośrednio, chyba wszyscy. Poczynając od producentów sprzętu filtrującego, przez państwowe normy jakości powietrza, po czujniki zamontowane na automatach Onebox Allegro, których jest całkiem sporo, zwłaszcza w większych miastach. No właśnie, pewnie nie wszyscy wiedzą, że można wejść na stronę, zlokalizować „paczkomat” Onebox w okolicy i sprawdzić, jaka jest aktualnie jakość powietrza w tym miejscu[1]. Po wybraniu szczegółów dostaniemy konkretne wartości poziomu zanieczyszczeń PM2.5 oraz PM10. Jeśli mamy w okolicy Onebox, to w zasadzie nie trzeba montować swojego czujnika[2]. Fajne, prawda?

No to sprawdzamy w którymś z tych miejsc, jest napisane, że indeks jakości powietrza jest dobry, więc wszystko gra? No właśnie niezupełnie. Indeks jakości powietrza oficjalnie definiowany jest następująco:

Tabela indeks jakości powietrza dla PM 2.5 oraz PM 10.
Źródło: https://powietrze.gios.gov.pl/pjp/content/health_informations

No więc w czym problem? Ano w tym, że to samo państwo podaje nam na stronie dopuszczalne poziomy zanieczyszczeń. Już tam widać lekkie mambo dżambo, bo dla PM10 wynosi on 40 rocznie i 50 w skali 24h. To znaczy, że „chwilowo” może być gorzej, ale nadal jest w normie. Dla PM2.5 dopuszczalny poziom to 20, w skali roku. Rozumiem konieczność uśredniania wyników. Jednak pałanie optymizmem, że indeks jakości powietrza jest dobry, bo PM2.5 przekracza go właśnie raptem o 75% (czyli wynosi 35) to robienie z logiki… no wiecie.

Dalej jest tylko gorzej. Kolor żółty, czyli poziom umiarkowany indeksu jakości powietrza, to ewidentne przekroczenie dopuszczalnych norm. Dla PM2.5 przekroczenie prawie trzykrotne!

Ale dalej mamy poziom dostateczny, oznaczony kolorem pomarańczowym. Czyli kolor jakby nas ostrzega, że już prawie nie jest dobrze, ale nazwa sugeruje, że jest znośnie, akceptowalnie i drodzy obywatele, nie bardzo jest się czym przejmować. Jakby to ująć… owszem, może być gorzej. Ale normy są przekroczone ok. dwukrotnie dla PM10 i 3-4 krotnie dla PM2.5!

Czy to koniec? Skądże. Normy o których pisałem wyżej, to normy ustanowione przez niezwykle dbające o swoich obywateli państwo polskie. Tymczasem WHO od 2021 dla PM2.5 zaleca 5 rocznie i 15 dobowo, a dla PM10 – 15 rocznie i 45 dobowo. Oznacza to, że nasz indeks jakości powietrza, żeby spełniać dobowe normy WHO musi być na poziomie bardzo dobrym. Nawet poziom dobry nie gwarantuje już spełnienia norm zalecanych przez WHO!

Znaczy się rzeczywistość dotycząca zanieczyszczenia powietrza jest w Polsce od lat systemowo zakłamywana. Taki cleanwashing, tylko bez produktu. Teraz już wiecie.

[1] Oczywiście w aplikacji również jest taka możliwość, nawet łatwiej. Ale jak ktoś ma aplikację to pewnie o tym wie.
[2] Oficjalnego API wg mojej wiedzy nie ma. Jeśli jednak ktoś bawi się w sczytywanie danych na własne potrzeby z różnej maści automatów, to pewnie znajdzie ciekawe informacje w kodzie strony.

Tłumaczenia

Ponieważ tłumaczenia są jedną z form pomocy wolnemu oprogramowaniu (i okolicom), dostępną nawet ludziom średnio się znającym na samym programowaniu, to jakiś czas temu zacząłem udzielać się przy tłumaczeniach. Nie ukrywam – sporo czytam, trochę piszę, a część tłumaczeń przyprawiała o zgrzytanie zębów. Nie żebym był zadowolony z własnych, ale…

Początkowo był to PDDP rozkręcony IIRC przez Fenia. Niewiele pamietam, poza tym, że było i coś tam się otarłem. Potem zdryfowałem bardzie w kierunku meta i ideologii, czyli tekstów na gnu.org. Zaczęliśmy sporą grupą, ale szybko wykruszyło się do paru osób. Niedługo później zapał zgasł, zostało nas paru niedobitków. I jakoś tak się ciągnęło, aż zupełnie umarło – ostatnia wymiana maili z rok temu, ostatni commit pewnie z dwa lata temu…

W międzyczasie jakieś luźne, nieregularne i anonimowe tłumaczenia w ramach Debian Description Translation Project, bo dotarło do mnie, że jak ktoś nie zna języka angielskiego, to z Linuksem słabo sobie poradzi, więc tłumaczenie wszystkiego nie ma sensu. Za to opisów pakietów – jak najbardziej.

Tłumaczenie było całkiem przyjemnym doświadczeniem. Zalet jest sporo: uważna lektura tekstów źródłowych, większa ilość czytanych artykułów, kontakt z językiem i jego szlifowanie. Poza tym, ma się trochę do czynienia z systemami kontroli wersji, narzędziami, formatami i procedurami ułatwiającymi tłumaczenia, co przydaje się później przy różnych okazjach, od programowania, przez adminkę i projektowanie rozwiązań IT.

Jest to też okazja do zaobserwowania pewnych archaizmów i formalizmów w praktyce. Na przykład tłumacze GNU używają jako systemu kontroli wersji CVS. Nie żeby nie wystarczał, ale jednak Git jest wygodniejszy i lepszy. NIH? Przyzwyczajenie?

Z kolei inni nie korzystają z plików PO/POT (poedit FTW!), tylko stosują własne formaty/rozwiązania i tłumaczą na żywca HTML. Cóż, można i tak (nie żebym lubił, ale da się).

Wpis wyniknął z tego, że znalazłem (w końcu!) fajny opis pewnego zagadnienia związanego z Perlem, zobaczyłem, że stronę można tłumaczyć, a nie ma wersji polskiej… Spodobał mi się samouczek Perla i uznałem, że przyda się ludziom i… zacząłem tłumaczyć. Repo jest na GitHubie, można forkować i podsyłać pull requesty. AKA zachęcam.

Tak, mam świadomość, że strona nie jest zupełnie niekomercyjna. Jakoś mi to nie przeszkadza. Dość zwarta, nieźle napisana, tłumaczyć zamierzam tylko część dostępną dla wszystkich. Planów żadnych nie ma, raczej – jak zapowiedziałem autorowi – best effort. Niemniej, z różnych względów tempo ostatnio siadło, więc wpis ma być motywatorem. Nie żebym liczył, że zadziała, za dobrze się znam.

Inne: odkryłem GitHub na nowo, w sumie bardzo social network, tylko w troszkę innej kulturze. Odkryłem też na nowo/systematyzuję Perla. Zupełnie niezwiązane: zauważyłem, że próbuję za dużo srok za ogon łapać. To się nie może udać, ale ponieważ to tylko hobby, a nie praca, to nic się nie stanie, jak ten czy inny projekt zahibernuje na jakiś czas, czy wręcz totalnie zdechnie.

Jak jakiś challange

Liczba ubitych przeze mnie łańcuszków jest ogromna i zasadniczo ice bucket challange uważam za głupi i olewam ciepłym parabolicznym, ze względów różnych, a w szczególności z powodu, który można streścić a kimże jesteś, że stawiasz mi wyzwania i dajesz alternatywy? Od dobroczyństwa to mam WOŚP (i 1% podatku), ale ta wersja[2] dotyczy zabawy z językiem, więc dam szansę, tym bardziej, że mam pomysł (wielkie słowo) na myśl przewodnią, znaczy tematycznie będzie. 😉

  1. Klnie jak szewc – klnie jak Linus na Nvidię
  2. Zabiera się jak pies do jeża – zabiera się jak RMS do instalacji Windows
  3. Proste jak drut – proste jak Ubuntu
  4. Idzie jak krew z nosa – idzie jak torrent na dial-upie
  5. Brzydki jak noc listopadowa – brzydki jak kod w Perlu
  6. Nudne jak flaki z olejem – nudne jak instalacja Windows
  7. Kłamie jak z nut – kłamie jak bogoMIPS
  8. Wyskoczył jak Filip z Konopii – wyskoczył jak Lennard Pottering z systemd
  9. Tani jak barszcz – tani jak program na GPL
  10. Siedzi cicho jak mysz pod miotłą – siedzi cicho jak SSD

Wyzwanie dostałem od lotty, a nominuję… każdego czytelnika tego wpisu posiadającego bloga, który ma chęć wziąć udział w zabawie[2]. Gdyby ktoś się skusił, to prośba o trackback (link poniżej).

[1] Albo wymyślimy 10 parafraz znanych (po dopytaniu: dokładnie tych wyżej wymienionych) frazeologizmów z jednostką „jak” albo zasilamy konto Akademii Przyszłości.

[2] Tak, my way. Dobrowolnie będzie. Poza tym, prosty łańcuszek 1:1, gdzie nominowana jest tylko jedna osoba, jest skazany na szybkie wymarcie.