Chcą nas zabić!

Wczoraj rano wyjrzałem za okno. Deszczowo, a raczej mokro. Wczoraj było zimno, więc zapowiadało się nieciekawie. Wyszedłem po bułki i… uderzyła mnie ciepła, niemal wiosenna pogoda. Do tego zapach… trochę jakby wilgotny stary drewniany garaż. Garaż, bo spaliny, olej z jezdni itp., a drewniany, bo pachniało mokrym drewnem, niemal jakimś pomostem. Tylko bez zapachu jeziora.

Temperatura taka, że w zasadzie można by chodzić w samej koszulce, ale i w bluzie nie było za ciepło. Tak akurat.

Potem, jadąc do pracy, wsiadłem do tramwaju (parę dni nie jeździłem, to trochę odwykłem). Usiadłem. Dostałem strzał gorąca od rozkręconego na maksa ogrzewania. Bo oczywiście MPK wychodzi z założenia, że ludzie wchodząc do tramwaju są ubrani tak, jak w biurze, a nie tak, jak na przystanku. I mamy mrozy. Logiczne.

I tak sobie myślę, że sporo zachorowań wywołanych jest właśnie takim naprzemiennym przegrzaniem i wyziębieniem. I nie rozumiem po co w tramwajach ogrzewanie (przy braku mrozu). Zwłaszcza rozkręcone na maksa.

Świat się zmienia.

Wypełniałem ankietę wczoraj. Po wypełnieniu doszliśmy do punktu mającemu określić, z kim była rozmowa. Po podaniu przedziału wiekowego ankietującemu klasycznie opadła kopara i wystękał „a to muszę Ci powiedzieć, że nie wyglądasz”. No dobra, faktycznie szata pasowała pewnie do kogoś z dyszkę młodszego, ale z drugiej strony – jak głosi mądrość ludowa „wegetarianie nie żyją długo, tylko staro wyglądają”.

Do rzeczy. Stwierdzam u siebie pewne niepokojące symptomy mentalnego starzenia się klasy pociąg do wspominek. Primo, kupiłem na wyprzedaży w Arsenale (tym na Rynku, tam na szczęście mają przeceny, co mnie uradowało i uratowało zarazem, bo czytać trzeba, a eksperyment polegający na kupowaniu różnych różności, aby poniżej 10 zł jest całkiem interesujący) Samo-loty, czyli coś co traktuje o PRL. Co prawda takim, którego nie miałem szansy poznać, ale jednak. Zresztą, podobnie pasował mi klimatem Underdog (choć tu nie o Polskę chodzi). W drugim przypadku (w pierwszym nie wiem, bo nie czytałem jeszcze) moja estetyka, że tak powiem. Klimaty, które znam, które rozumiem. Nie to, co dziś, że tak powiem.

Secundo, zasubskrybowałem RSS do bloga Zajrzyj tu (taki ma tytuł, co ja poradzę?), który ma być przewodnikiem po ciekawych stronach WWW, a tymczasem skupia się głównie na historii i nostalgicznych wspominkach. Co wcale mu nie umniejsza, bo IMO ciekawy jest, a i tematy ciekawe, tylko czy zainteresowanie takimi tematami nie jest właśnie objawem mentalnego starzenia się?

Z innych ciekawych obserwacji: wczoraj oglądałem The French Connection. Pięknie widać, jak dramatycznie zmienił się świat, w którym żyjemy. Te śmieszne dziś śledzenie gdzie kto chodzi przy pomocy chodzenia za kimś (zamiast triangulować z BTSów, czy coś w tym stylu), sprawdzanie kto się z kim kontaktuje przez sprawdzenie listy lokatorów (a nie billingu czy innego portalu społecznościowego), te telefony z budek telefonicznych, ten totalny brak łączności telefonicznej… Wygląda jak bajka. Dziś sceny z metra nie miałyby szansy zostać wymyślone – połowa ludzi wyjęłaby natychmiast komórki i powiadomiła policję.

 

You’re not getting any younger, Mark. The world is changing, music is changing, even drugs are changing. You can’t stay in here all day dreaming about heroin and Ziggy Pop.

Oczywiście sponsorowane przez cytat z Trainspotting.

 

PKP = Polskie Koleje Popsute

Pociąg

Żródło: http://www.wiadomosci24.pl/artykul/vademecum_podroznego_41957.html

Wybraliśmy się na konferencję (o tym innym razem). Postanowiliśmy nieco nadłożyć drogi (ale nie czasu) i wziąć lepsze pociągi, żeby nieco popracować w trasie. Wyjechaliśmy z Poznania pociągiem IC który w Kutnie… stanął. Obsługa zapowiedziała, że na 90 min. Cudownie, zwłaszcza, że mieliśmy 30 min na przesiadkę w W-wie. Okazało się, że zepsuła się lokomotywa. Już w Poznaniu wiedzieli, że coś z nią nie tak, ale liczyli, że dojadą. Na szczęście wkrótce nadjechał pociąg pospieszny (konduktor w IC mówi, żeby poprosić w pospiesznym o skomunikowanie, co uczyniliśmy, bez efektu niestety), który co prawda nie zdążył na nasz ekspres, ale przynajmniej jechaliśmy (z Litzą w przedziale, jak się potem okazało – wiedziałem, że skądś znam twarz, ale nie mogłem skojarzyć skąd…).

Dodatkowo należy „pogratulować” obsłudze pociągu pospiesznego (dusznego i śmierdzącego – charakterystyczna mieszanina woni środków do dezynfekcji toalet i fekaliów) nieaktualnego rozkładu papierowego i w związku z tym błędnie udzielonych informacji. W W-wie niezbyt szybka, ale bezproblemowa zmiana biletów i bez większych przeszkód dotarliśmy do Krakowa.

Powrót też był wesoły. Najpierw nasz ekspres okazał się jakimś klonem pospiesznego, jeśli chodzi o wagony – charakterystyczny zapach z poprzedniego akapitu, 8 miejsc w przedziale, niedomyte szyby i ogólne klejenie się wszystkiego, plus białe nagłówki jako jedyna różnica. Po 40 minutach jazdy stanął w szczerym polu. Burzliwa dyskusja dyżurnego ruchu z obsługą pociągu zaowocowała ustaleniem, że jednak lokomotywa powoduje problem. Na szczęście udało się to naprawić na bocznicy i dojechaliśmy z jedynym 30 minut opóźnienia (tym razem na przesiadkę mieliśmy przezornie 1,5h, więc nie problem).

Szczerze mówiąc, wygląda to wszystko dramatycznie – pociągi nie są tanie (zwł. IC), w reklamach silą się na profesjonalizm, a ciągnięte są przez jakieś wiekowe, rozpadające się lokomotywy. Jak dla mnie – nigdy więcej. Wolę wyjąć sobie parę h z życiorysu, założyć, że czytam książkę/słucham muzy i jechać bezpośrednio, pospiesznym. Przynajmniej się nie rozczaruję.