Nie o takie CUDA chodziło…

Kupując laptopa wziąłem pod uwagę kartę graficzną (nie, żeby to było jakieś istotne kryterium, bo 99,9% spędza w 2D). W szczególności cieszyło mnie wsparcie dla CUDA – nawet mam plan zabawy w programowanie tego w chwili wolnej (czyli pewnie nigdy, ale…). Co prawda jest to niski model karty (Nvidia 8200M), na dodatek wersja mobilna i ze współdzielonym RAM, ale liczyłem, że w porównaniu do CPU to będzie ogień, czyli rząd wielkości szybsze.

Niedawno miałem okazję przetestować wydajność komputera, a zwłaszcza CUDA. Przy pomocy BarsWF (Windows only) zrobiłem szybki test. Wynik nierewelacyjny – ok. 45 M/sek, przy czym po 15 M/sek robi każdy rdzeń procesora i tylko 15 M/sek grafika. Nie wiem, czemu tak słabo (z tego, co rozmawiałem, sterownik nie powinien mieć wiele do powiedzenia – bardziej CUDA działa albo nie działa). W tej chwili jest standardowy z Windows Vista (system widzi ją jako 9200 IIRC).

Jakieś sugestie, jak zwiększyć wydajność CUDA na Nvidia 8200M? Wydajność na poziomie kolejnego rdzenia procesora to IMHO porażka. Sugerowane narzędzia do diagnostyki pod Windows (taktowanie karty, temperatura karty itp.)? Ograniczeń i problemów z przegrzewaniem się laptopowych Nvidii serii 8xxx jestem świadom, bardziej chciałem potestować, ile da się wycisnąć maksymalnie z tego sprzętu, niż liczyć coś produkcyjnie.

PS. Szczególnie wdzięczny byłbym, gdyby ktoś z podobną grafiką (Nvidia 8200M) pochwalił się swoimi wynikami z BarsWF.

IKEA, the bookkiller.

Jakiś czas temu u MRW poruszony został temat niszczenia książek. Z mojej strony padła teza, że IKEA też „zabija” książki, bo ładuje je jako zapychacz na półki w sklepach (znaczy wystrój). Jako, że IKEA postrzegana jest jako twór piękny, czysty i szlachetny, pojawiły się głosy (janekr 2009/12/23 08:35:04, gfedorynski, 2009/12/23 13:47:54; szkoda, że Blox nie ma linków bezpośrednio do komentarzy), że to nie książki, tylko atrapy.

Przyznam, że trochę mnie to zaskoczyło, bo chociaż wyglądały mi na normalne, szwedzkie książki, to nigdy nie otworzyłem żadnej i nie sprawdziłem, choć przyznam, że miałem plan poproszenia o taką książkę/kupienia jej w kasie, w czasie, gdy uczyłem się szwedzkiego (byłoby to niezłe dojście do używanych szwedzkich książek w Polsce). Ale nie poprosiłem, więcej, nawet nie wyjąłem książki z regału. Postanowiłem sobie, że sprawdzę, jak jest naprawdę przy okazji najbliższej wizyty w IKEI.

Okazja nadarzyła się niedawno. Pierwszy rzut oka – normalne książki, widać, że nie same grzbiety, widać, że mają strony (akurat niektóre leżały na płask, nie pionowo na półce)… Na atrapę nie wyglądają – różny stopień zużycia (bardziej na końcówki serii leżące w różnych miejscach). Ale sprawdzić trzeba dokładnie, bo może takie lepsze atrapy… Książki. Normalne, szwedzkie książki. Setki. Dla niedowiarków zdjęcie na końcu wpisu (sorry za jakość, Nokia 3110c ma beznadziejny aparat).

Jeśli chodzi o tezę, że „może ktoś je przeczyta” – sorry, no bonus. Sklepy IKEI są rozrzucone po całym świecie, nie ma co ukrywać, szwedzki jest bardzo mało popularnym językiem (nawet wliczając podobieństwo norweskiego i duńskiego) poza Skandynawią, więc nie ma co liczyć, że ktoś z kupujących będzie testował fotel oddając się lekturze (co innego, gdyby książki były w lokalnym języku; swoją drogą zachowania ludzi w tym sklepie nie przestają mnie zaskakiwać – niektórzy przychodzą tam „mieszkać” – siedzą w kuchni, leżą na łóżku, siedzą na sofach – jak w domu).

Podsumowując: IKEA „zabija” książki (prawdziwe książki, żadne atrapy) i redukuje je do roli wystroju. A przynajmniej trafiają na zesłanie, z którego szansa powrotu do „życia” jest minimalna.

Książka w IKEA

 

Sortowanie śmieci w Polsce – czemu jest źle?

Kolorowe pojemniki na odpady pojawiły się jakiś czas temu. Jednak sortowanie śmieci wcale nie jest popularne. Ponieważ sortuję śmieci i uważam, że produkujemy (my, jako ludzie) ich na tyle dużo, że warto sensownie się ich pozbywać, garść przemyśleń dotyczących sortowania śmieci w Polsce.

Czemu warto sortować? Powodów jest kilka. Po pierwsze, posortowane i odpowiednio potraktowane śmieci nie zapełniają wysypiska i nie trują bezsensownie środowiska, tylko są traktowane w odpowiedni sposób – albo niszczone w sposób bezpieczny dla środowiska, albo nawet mogą być powtórnie wykorzystane. Powód drugi, mniej oczywisty, to fakt, że śmieci wyrzucane do zbiorczych punktów to mniej śmietników zwykłych, za które płacimy od sztuki (od pojemnika). Czyli sortując możemy – przynajmniej teoretycznie – obniżyć koszt wywozu śmieci. Szczególnie, jeśli mamy więcej niż jeden kubeł dla danej zbiorowości.

Powodów, dla których ludzie nie sortują śmieci jest wiele. Przede wszystkim niska świadomość społeczna i brak nawyku. Przykładowo u mnie na klatce wisi informacja w stylu kartony podrzyj przed wrzuceniem do kubła. No cudownie. Tylko czemu w ogóle wyrzucać je do kubła, żeby gniły na wysypisku, a nie wynieść , jeśli nie do skupu, bo to dla wielu – w tym dla mnie – gra, nie warta świeczki, to chociaż do stosownego „segregatora”?

Do tego ludzie myślą, że i tak wszystko trafia na jedno wysypisko. Ufam, że nie, bo na choinki w tym roku był specjalny samochód w Poznaniu. Świetna inicjatywa, tylko jak mało popularne jest wyrzucanie w specjalizowanym miejscu (które jeszcze podjechało na okoliczny plac), dotarło do mnie, gdy dostałem jakieś gadżety za oddanie choinki (kalendarz i choinkę zapachową).

Na tym nie koniec – nie wiadomo, gdzie co wrzucać. Instrukcje na śmietnikach są niejednolite, niejasne, w sieci też nie jest łatwo o jednoznaczne informacje. Przykładowo, nieoczywiste jest, gdzie wyrzucać kartony po napojach i mleku. Puszki aluminiowe? Nawet nie myślę – stawiam obok śmietnika (akurat „segregatora”, ale to bez znaczenia), na szczęście są „złomiarze”, którzy chętnie je wezmą i zaniosą za parę groszy do punktu skupu.

Kolejna sprawa – kubły są daleko, więc mało kto korzysta. Poważnie, to, że do „segregatorów” jest 5 minut na piechotę, to nie znaczy, że są blisko. Gdyby stały przy jakichś ważniejszych węzłach komunikacyjnych, to moooże, ale to pisze sprawny człowiek. Staruszka czy matka z małym dzieckiem nie pójdzie na 5 minutowy spacer tylko po to, żeby plastiki wyrzucić do „segregatora”, skoro może do zwykłych śmieci wyrzucić.

Nie ma dodatkowych kubłów „segregatorów” przy każdym większym śmietniku, a – moim zdaniem – powinny być, jeśli ludzie mają z tego korzystać. Stoją 4 kubły na zwykłe śmieci – powinny być po jednym typie każdego „segregatora” (papier, plastik, szkło białe, szkło kolorowe). Spacery do „segregatorów”, nawet te kilkuminutowe, to domena hobbystów i ideologów.

Na deser dochodzą nierealne wymagania dotyczące mycia, odkręcania zakrętek, elementów metalowych itp. C’mon, jak oni to sobie wyobrażają? Jak mam uwalony słoik po ketchupie czy butelkę po soku, to albo wywalę ją do śmieci ogólnych, albo wyniosę do dedykowanego „segregatora”, ale na pewno nie będę jej mył (praca, koszt) czy odkręcał, jak śmieci wyrzucam w drodze do pracy (czas, poza tym pewnie się upapram). Olewam te zalecenia, w końcu te śmieci powinny i tak trafić na sortownię. Plastików jest wiele rodzajów i nie ma co się łudzić, że ludzie będą się doktoryzować z tego, jak dokładnie segregować. Zamiast tego powinny być ogólne wytyczne, typu tu metale, tu szkło (ew. białe i reszta), tu plastik, tu papier, a reszta powinna być robiona w sortowniach.

Szczerze mówiąc, wolę model szwedzki. Kaucjowane puszki i butelki PET (zwykłe chyba też, ale nie pamiętam) znacznie redukują problem. Plus przy śmietnikach były dedykowane pojemniki na resztę plastików i papier (IIRC). I tyle. Pewnie i tak wychodzili na tym sto razy lepiej, niż my, bo ludzie jednak masowo oddawali i puszki, i butelki plastikowe. Z tego co widziałem, zwykłe śmieci też były sortowane. W końcu jak kubły stoją obok siebie, to żaden problem podzielić w domu na papier, plastik, reszta.