Dokładność GPS, albo jej brak

Że GPS dokładny nie jest, to żadna nowość. Pisałem zresztą o tym już nieco przy okazji opisu wrażeń z Ingress. Znaczy w komentarzu. Poza tym, wiadomo, że GPS zawyża dystans. Ale wiadomo, że jest to łatwo dostępny, wygodny sposób pomiaru przebytej odległości, co w połączeniu z czasem pozwala zmierzyć prędkość. Niedawno na zastosowanie w sporcie narzekał torero, ale wiadomo, to niewielkie dystanse, więc i błąd większy.

Z GPS korzystam głównie w aucie, za sprawą Yanosika. Nawet zbytnio nie narzekam. Poza jednym odpałem, kiedy z ok. 240 km zrobił 480 km (i tak mu zostało), prędkość pokazuje na moje oko dobrze. No i dłuższe dystanse, niż przy bieganiu, więc chwilowe odchylenia o kilka czy kilkadziesiąt metrów nie grają aż tak wielkiej roli. A przynajmniej nie powinny.

Tak się jednak składa, że ostatnio dość regularnie jeżdżę po tej samej trasie. Średni pomiar ok. 10 km. Wg Google Maps – bardziej 8-9 km. Biorąc pod uwagę, że to jazda w mieście, jakieś 15-20 minut, więc całkiem sporo. Zastanawiające są natomiast pomiary skrajne. Wartość minimalna to 6 km, a maksymalna, uzyskana dziś to… 15 km. Może przez chmury, może kwestia montażu (mógłby być bardziej przy szybie…), może czasu na złapanie pozycji, może sprzętu albo samego Yanosika… Niemniej, rozrzut plus minus 50% to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.

Tak dla pamięci, ale i ku przestrodze, gdyby komuś przyszło brać na poważnie pojedynczy pomiar GPSem.

5 V

Tak sobie myślę, że 5 volt czy też bardziej po polsku 5 woltów to byłaby dobra nazwa kategorii, albo i nawet bloga, gdyby ktoś chciał pisać więcej o drobiazgach zasilanych albo zasilających tym napięciem, czyli ogólnie gadżetach. Łapią się telefony, smartfony, różne SoC z ARM, ładowarki, powerbanki, osprzęt do komputera typu mysz, klawiatura czy słuchawki… Nie zauważyłem tego wcześniej, ale od dość dawna coraz więcej urządzeń zasilanych jest właśnie tym napięciem, choć niekoniecznie przy użyciu gniazd USB, i stało się ono w jakiś sposób znakiem naszych czasów.

Ostatnio poczyniłem, głównie w Chinach, parę zakupów spod znaku 5V właśnie. Po pierwsze, kupiłem miernik prądu na USB. Pokazuje napięcie i natężenie w zakresie odpowiednio 3,5-7 V oraz 0-3 A. Głównie z myślą o mierzeniu, ile prądu pobierają różne urządzenia peryferyjne podłączane do komputera, bo powertop wydawał się pokazywać wartości co najmniej dziwne (mysz w pracy 1W IIRC). Potem dowiedziałem się, że są rozwiązania ciekawsze, choćby z pomiarem pojemności, którego mi trochę brakuje (o tym później), ale to urządzenie robi robotę, a w sumie informacja o napięciu i natężeniu wnosi najwięcej.

Miernik prądu USB

Źródło: aukcja sprzedawcy na aliexpress.com

Szybko okazało się, że drugie (wg producenta pierwsze, bo miernik ma napis charger doctor, co dopiero teraz zauważyłem), co najmniej równie interesujące zastosowanie, to diagnostyka ładowarek. Mam taką jedną, tandeta wysokiej klasy, nie wiem jak do nas trafiła do domu. Szybko przestała działać, coś grzechotało w środku. Okazało się, że urwał się drucik od 230V idący do płytki. Przylutowałem. Nie wiem, czy drucik nie robi czasem za bezpiecznik, bo przewodnik w nim ma grubość włosa i ogólnie zastanawiam się, kto ten badziew do obrotu dopuścił… Wspomniana ładowarka ma jeszcze jedną „ciekawą” cechę – ładowane smartfony wariują. Testowane na dwóch różnych. Zachowują się, jakby ktoś naparzał w zablokowany ekran. Jeden cały czas, drugi tylko przy próbie korzystania z ekranu. Podłączenie miernika ujawniło podejrzanie niskie napięcie podczas ładowania, które prawdopodobnie jest przyczyną. No chyba, że jest kolejnym objawem „jakości”, a przyczyna to np. szybkie skoki napięcia… 😉

Skoro o ładowarkach mowa, w Biedronce są/były zestawy za 9,99 zł składające się z ładowarki sieciowej i samochodowej. Sieciowa niby 750mA, ale Banana Pi z kartą WiFi działa. Samochodowa też jest świetna, w porównaniu z jakąś chińską, którą miałem wcześniej. Wcześniejsza ładowała, ale bilans energii przy włączonym Yanosiku i niewygaszonym ekranie był ujemny (patrz wpis i komentarze). Na tej z Biedronki jest zdecydowanie dodatni, czyli ładowarka faktycznie ładuje.

Kolejny chiński zakup to powerbank. 5000 mAh, z ogniwem słonecznym (200 mA, więc raczej gadżet, ale od biedy…). Nawet wydaje się działać, trochę nie mam pomysłu jak sprawdzić rzeczywistą pojemność. Na razie ładuję telefon, który ma baterię 1160 mAh. W godzinę naładował od 25% do 86%, więc nieźle. Zobaczę, ile razy naładuje telefon. Wynik będzie trochę zafałszowany, bo powerbank leży na biurku i twierdzi, że się ładuje od słońca, mimo braku bezpośredniego nasłonecznienia. Lepszego pomysłu na sprawdzenie pojemności chwilowo nie mam.

Po konkrety odsyłam na bloga o pomiarach energii, gdzie wkrótce pojawi się kategoria 5V i dokładniejsze dane dla poszczególnych urządzeń.

Samochodowe podsumowanie roku 2015

Od siedmiu miesięcy korzystam z Yanosika, rok się kończy, więc pora na małe podsumowanie roku. Zaleta jazdy z Yanosikiem jest podobna do prowadzenia bloga – wiadomo co było, kiedy dokładnie itp, czyli mam twarde dane dotyczące ilości przejechanych kilometrów. W końcu mogę się odnieść do tego, ile naprawdę jeżdżę samochodem.

Oczywiście nie jest tak, że Yanosika włączam zawsze. Krótkie trasy, po mieście i znanych trasach były często jeżdżone bez włączonego Yanosika, ale po pierwsze, raczej nie jeżdżę autem po mieście (Poznań jest bardzo zakorkowany, tramwaje jeżdżą przyzwoicie, więc zwykle wygodniej użyć komunikacji miejskiej), po drugie, nie są to duże odległości, więc wielkiego wpływu na wynik być nie powinno. Z kolei jeśli jadę w mniej znane miejsce lub kawałek dalej (10 km i więcej), to już raczej Yanosika włączam.

Druga sprawa to zużycie baterii przy korzystaniu z Yanosika. Próbowałem jeździć z włączonym ekranem, z przygaszaniem i wyłączonym ekranem i… niestety, pierwszy tryb, mimo podpiętej ładowarki, zdecydowanie oznacza rozładowywanie telefonu. Przygaszanie jest w sumie najlepsze – bateria bardzo wolno, ale się ładuje. Z kolei wygaszanie miało jakieś problemy przez chwilę (IIRC po odinstalowaniu i zainstalowaniu nowej wersji zaczęło działać), a potem okazało się, że często zapominam wyłączyć Screebl Lite, który funkcjonalnie gryzie się z Yanosikiem, bo zapobiega wyłączeniu/przygaszeniu ekranu. W każdym razie: zdarzyło mi się parę razy, że w telefonie skończyła się przez to bateria przy dłuższej trasie. Nie żeby mi specjalnie zależało, ale wynik będzie znowu zaniżony. Łącznie myślę, że trzeba by dorzucić tysiąc kilometrów.

W każdym razie uważałem, że jeżdżę mało, w okolicach 10 tys. km rocznie. Co prawda znajomi z pracy twierdzili, że chyba zawyżam szacunek, (ale akurat praca to miejsce, gdzie bardzo rzadko zjawiam się autem – zły dojazd, złe parkowanie, za to dobry dojazd komunikacją miejską. OK, pora na twarde dane: 3600 km w 7 m-cy. Plus powiedzmy ten tysiąc z nierejestrowanych tras. Razem czyni 4600 km, czyli ok. 650 km/m-c. Czyli bardziej 7800, w zaokrągleniu 8 tys. km/rok. Malutko. Kiedyś tyle to chyba w kwartał robiłem, no ale to było za dawnych, dobrych czasów.

Tyle podsumowania roku, jednocześnie korzystając z okazji życzę wszystkim, by nadchodzący 2016 był lepszy od roku bieżącego.