Ile warte jest świadectwo szkolne?

Zapewne w związku z końcem roku szkolnego w radiu pojawiły się nachalne reklamy Mediaekspert, dotyczące rabatów udzielanych za oceny na świadectwie szkolnym. Jak się można dowiedzieć z reklamy, konkretnie za piątkę dają 5 zł, za szóstkę 6 zł.

Pierwsze, co mnie zasmuciło, to niedowartościowanie szóstek. Za moich czasów o szóstkę było dużo trudniej, niż o piątkę, więc już na wstępie jest lekki niesmak, że tylko złotówka różnicy. Skoro liczyć proporcjonalnie, to może 1 zł za niedostateczny? OK, szału nie ma, ale na świadectwie może być nawet kilkanaście ocen, a płacą było nie było obcy ludzie, więc postanowiłem się przyjrzeć bliżej sprawie, bo pewnie są jakieś warunki dodatkowe.

Na stronie sieci Mediaexpert znalazłem regulamin zeszłorocznej promocji – wyszukiwarka płata figle i zdecydowanie łatwiej znaleźć było dane dotyczące zeszłorocznej promocji. Przeczytałem i pierwszym moim skojarzeniem były wpisy Pacyfki z serii don’t be fool, quit the school. Co prawda tam bardziej o studiach, ale niestety ma zastosowanie.

Po pierwsze, żeby skorzystać z promocji, trzeba wydać minimum 300 zł. Uczący się matematyki szybko policzą, że świadectwo z dziesięcioma pozycjami, same szóstki to… 60 zł, czyli szalone 20% rabatu. Oczywiście, gdyby zakup był droższy, to procentowo będzie jeszcze mniej. Liczyłem bardziej na 100 zł.

Po drugie, wszystkie świadectwa są równe, ale są i równiejsze. Świadectwo opisowe to 20 zł, jeśli jest promocja do następnej klasy. Z jednej strony łatwiej uzyskać rabat, z drugiej, w przypadku dobrych ocen, wypada ono dużo gorzej. Teoretycznie szkoły zapewniają tradycyjne świadectwa, z ocenami, ale… trzeba się o nie postarać i wypisanie ich zajmuje trochę czasu.

I teraz zaczyna się najciekawsze. Pomocja trwa… całe dwa dni. Chyba po to, żeby ktoś przypadkiem nie zdążył skorzystać. Czy może w lipcu będą wakacyjne przeceny?

W tym roku akcja chyba (jakoś nazwa sklepu mi umknęła w reklamie) dotyczyła Media Markt. Znalazłem w sieci informacje o promocji (regulamin w pdf niedostępny, choć promocja jeszcze trwa, ciekawe…). Jak widać jest lepiej, niż w zeszłym roku w Mediaexpert, choć nadal niewesoło.

Klasy I-III jak widać w tym roku traktowane równo – 20 zł rabatu. Bawi za to podejście do oceny procentowej. Odpowiednikiem szóstki jest ponad 85%. Kiedyś przysługiwała ona za „ponad program”. Odpowiednik piątki to 66% i więcej. I tu już nic nie rozumiem, bo IIRC zdarzało mi się pisać testy (choć raczej na studiach), gdzie okolice 60% były wymagane na zaliczenie (i słusznie).

Poza tym, promocja trwa teraz pięć dni, a rabat przysługuje przy zakupach za 200 zł (ale nie jest wyższy, niż 100 zł). OK, zdecydowanie bardziej ludzko w tym roku.

Tak czy inaczej, uważam reklamę i pseudopromocję za szkodliwą. I celowana w dzieciaki, i deprecjonuje wartość nauki w ogóle, a ocen celujących w szczególe. Ja rozumiem, że to taki chłyt marketingowy, żeby przyciągnąć ludzi do sklepów, ale może nie mieszajcie w to dzieci i szkoły.

Nie żeby moim dzieciom zależało. I jest to co najwyżej dobry przyczynek do tego, żeby pokazać, jak reklama i promocje są tylko po to, żeby mamić.

Brexit. Histeria. Histereza.

No i stało się to, czego „nikt nie przewidział”. Zjednoczone Królestwo[1] wychodzi z Unii Europejskiej po referendum i stosunku głosów 52% za wyjściem, 48% za pozostaniem.

Wielu jest w szoku (głównie media), ja nie tak bardzo. UK było w UE, ale… jednak tak nie do końca. Wielka Brytania ani nie przystąpiła do strefy euro, ani nie ratyfikowała Traktatu z Schengen[2], co w przypadku tak dużego członka jest co najmniej dziwne. Trochę bolały ostatnio nierozwiązane problemy wewnątrz UE, więc można było się spodziewać takiego wyniku, chociaż początkowa reakcja na rynkach walutowych była dość histeryczna.

Przypuszczam, że w praktyce wielkich zmian nie będzie. Przypuszczam, że ekonomicznie wiele się nie zmieni (chyba, że mamy na horyzoncie naprawdę większą zawieruchę, ale to pomińmy…), a nawet – paradoksalnie – wyjście UK z UE może doprowadzić nie do rozpadu UE, który wieszczą niektórzy, a do scementowania i wzmocnienia Unii. Zresztą, po początkowej histerii na rynkach walutowych szybko przyszło opanowanie.

I na koniec zastanawia mnie jedna rzecz: jak to możliwe, że w tego typu głosowaniach nie ma histerezy? W tej chwili o kształcie długofalowej polityki decydują pojedyncze punkty procentowe głosujących. Jest wielce prawdopodobne, że gdyby referendum przeprowadzić parę miesięcy wcześniej albo później, wynik byłby odwrotny. Po prostu przy małych różnicach istnieje ryzyko oscylacji. Znacznie lepiej by było, gdyby przy tego typu referendach wymagać nie zwykłej większości głosów, ale np. 55% za przyjęciem, a następnie do zmiany 55% za odrzuceniem. Na pewno sprzyjało by to stabilizacji polityki długofalowej.

Niestety, pojawia się problem sformułowania pytania (czy jesteś za pozostaniem w UE vs czy jesteś za opuszczeniem UE), istotny zwłaszcza przy pierwszym referendum. Nie bardzo mam pomysł jak to rozwiązać. Być może jakimś rozwiązaniem byłby wymóg większości dla zmiany, ale jak to od strony prawnej ugryźć, to pojęcia nie mam.

UPDATE Jeszcze dwie kwestie, które pojawiły się po referendum. Pierwsza ojej, oni teraz googlają za czym naprawdę głosowali. No jakby mnie to nie dziwi, bo tak jest w większości przypadków w każdych demokratycznych wyborach. Ludzie zaskakująco często głosują niemerytorycznie, bez zrozumienia, na zasadzie kandydat ładnie wygląda na plakacie albo w radyjku mówili, żeby tak głosować. Nie żebym sam jakoś dogłębnie grokował politykę i zdarza mi się głosować „na partię”, no ale główne założenia programu/poglądy partii znam.

Kwestia druga, to młodzi głosowali za pozostaniem w UE, starzy taki zgotowali im los. Dane, na których opiera się ta teza poniżej.

Brexit przedziały wiekowe.

No i znowu, po pierwsze, to sondaż, po drugie praktycznie nikt z pierwszych dwóch przedziałów nie decydował o przystąpieniu UK do UE z tego prostego względu, że za młody był. I jakby wypada oddać im prawo do nie do takiej unii przystępowaliśmy. I dania temu wyrazu.

[1] Jak to ładnie kumpel dziś na FB ujął teraz to ani zjednoczone, ani królestwo.

[2] Na dodatek używają dziwnych miar i mają kierownicę po złej stronie. Ale nie bądźmy złośliwi…

Dokładność GPS, albo jej brak

Że GPS dokładny nie jest, to żadna nowość. Pisałem zresztą o tym już nieco przy okazji opisu wrażeń z Ingress. Znaczy w komentarzu. Poza tym, wiadomo, że GPS zawyża dystans. Ale wiadomo, że jest to łatwo dostępny, wygodny sposób pomiaru przebytej odległości, co w połączeniu z czasem pozwala zmierzyć prędkość. Niedawno na zastosowanie w sporcie narzekał torero, ale wiadomo, to niewielkie dystanse, więc i błąd większy.

Z GPS korzystam głównie w aucie, za sprawą Yanosika. Nawet zbytnio nie narzekam. Poza jednym odpałem, kiedy z ok. 240 km zrobił 480 km (i tak mu zostało), prędkość pokazuje na moje oko dobrze. No i dłuższe dystanse, niż przy bieganiu, więc chwilowe odchylenia o kilka czy kilkadziesiąt metrów nie grają aż tak wielkiej roli. A przynajmniej nie powinny.

Tak się jednak składa, że ostatnio dość regularnie jeżdżę po tej samej trasie. Średni pomiar ok. 10 km. Wg Google Maps – bardziej 8-9 km. Biorąc pod uwagę, że to jazda w mieście, jakieś 15-20 minut, więc całkiem sporo. Zastanawiające są natomiast pomiary skrajne. Wartość minimalna to 6 km, a maksymalna, uzyskana dziś to… 15 km. Może przez chmury, może kwestia montażu (mógłby być bardziej przy szybie…), może czasu na złapanie pozycji, może sprzętu albo samego Yanosika… Niemniej, rozrzut plus minus 50% to nie jest to, co tygrysy lubią najbardziej.

Tak dla pamięci, ale i ku przestrodze, gdyby komuś przyszło brać na poważnie pojedynczy pomiar GPSem.