Robokot

Podczas niedawnej wizyty w Krakowie wylądowałem w Pizza Hut w Galerii Krakowskiej. Czemu akurat tam? Ano chciałem coś zjeść przed podróżą pociągiem. A pizzę lubię. Co prawda była w okolicy inna pizzeria, ale częściowo dlatego, że wiedziałem, czego się spodziewać, a częściowo dlatego, że kiedyś, dawno temu, chyba także w Krakowie wylądowałem w Pizza Hut ze znajomymi, poszedłem tam.

Samotna wizyta pozwoliła na parę ciekawych obserwacji. Kontekst: późne popołudnie, raczej sporo ludzi – większość stolików zajęta. Mam dużo czasu do pociągu. Zostałem zaprowadzony do stolika. Raczej małego, tym bardziej, że niby dla dwóch osób. Mój talerz, kufel i pizza jakoś się zmieściły, ale trochę nie wyobrażam sobie siedzących tam dwóch osób.

Poinstruowano, mnie, że mogę zeskanować QR-code ze stolika i zamówić w ten sposób, albo, że ktoś do mnie przyjdzie. Z ciekawości rozpocząłem nierówną walkę – zeskanowałem kod. Przejście na stronę i widzę jakieś jakieś popularne, polecane. No niby się da zamówić. I tu pierwsza niespodzianka – niektórych pozycji z tradycyjnego, analogowego menu nie było na stronie. Albo ich nie znalazłem. Nie wiem czy dotyczyło to także potraw (chyba tak), a na pewno nie było możliwości zamówienia sosu, który sobie upatrzyłem. Postanowiłem więc zaczekać na obsługę.

Zauważyłem, że lokal posiada robota, który rozwozi potrawy. Robot – z wyglądu przypominający nieco skrzyżowanie R2D2 z miejscami na tace, zdaje się miał być kotem. Wnioskuję po tym, że komunikował się z otoczeniem zaczynając od miau! i jakichś niewielkich uszach. Robot jeździł, gadał, robił zamęt, narzekał, że „jemu się nie spieszy” gdy nie mógł przejechać. Nieco odmienne zdanie od entuzjastycznego opisu BellaBot[1], prawda?

zdjęcie robota udającego kota rozwożącego pizzę w Pizza Hut
Robokot. Źródło: https://e-restauracja.com/artykul/38348/bot-czy-kot-pizza-hut-stawia-na-innowacje-czyli-robot-kelner-w-restauracji

Robot mówił tylko po polsku. Tak się złożyło, że niedaleko siedzieli obcokrajowcy. W pewnym momencie podjechał do ich stolika i gada, żeby odebrać i uważać, bo może być gorące. Cudzoziemcy nie reagowali. Obsługa zajęta swoimi sprawami. W końcu ktoś z najbliższego stolika powiedział im, że przyjechało ich jedzenie. Na co odparli, że to nie ich, oni tego nie zamawiali. Doprawdy fantastyczne i przemyślane rozwiązanie. Niestety nie zwróciłem uwagi jak się skończyło.

Nie wiem, czy trzeba sobie jakoś zasłużyć na dostarczenie przez robota, na przykład zamawiając telefonem, w każdym razie mi jedzenie i picie przynieśli ludzie.

No właśnie, obsługa. Rozumiem, że było dość sporo gości, ale czekałem dość długo na złożenie zamówienia. Może dlatego, że miałem w rękach telefon, a wcześniej skanowałem kod? Zwykle w lokalach jest jakiś podział, typu kelnerzy mają swoje stoliki. Tu było jakoś inaczej. Bardziej chaotycznie. Przykładowo zamówienie przyjęła jedna osoba, a chwilę, dosłownie kilkadziesiąt sekund po jego złożeniu, zamówienie chciała przyjąć kolejna. Pewnie po robocie też trzeba poprawić…

Zjadłem i nie doczekałem się rachunku. Jest jakieś centralne stanowisko typu kasa/monitoring i jest to dla mnie dziwne. Bo spodziewam się, że skoro przyjmujemy gościa przy drzwiach i sadzamy przy stoliku, to nie będzie musiał biegać do kasy. A może po prostu się nie doczekałem? W każdym razie nie chciałem się spóźnić na pociąg, więc podszedłem i zapłaciłem.

Dowiedziałem się jeszcze, że w lokalu nie ma WC (sic!). No w sumie szału nie ma. Jedzenie standardowe. Pomysł zastąpienia części kelnerów robotem – według mnie bardzo słaby. Działa to średnio, psuje atmosferę gadaniem. Powtarzające się teksty o stałej intonacji i niedostosowanej do sytuacji, stałej głośności są wg mnie irytujące. Skojarzenie z automatycznymi kasami jak najbardziej na miejscu. Ale najgorsze, że wydaje mi się, że zaburza pracę obsługi. Normalnie jakoś zwykle wiedzą, kiedy podejść i na jakim etapie są klienci. Tu tego zupełnie nie było. Wg mnie bez niego mogłoby być sprawniej, przy tej samej ilości obsługi.

Niby bez wielkich wtop, ale po tej wizycie raczej nie planuję prędko odwiedzać Pizza Hut. I raczej będę się upewniał, że w lokalu nie ma autonomicznego robota pełniącego funkcję kelnera.

[1] Znalazłem już po napisaniu wpisu. Jak widać te roboty są obecne od 3 lat. Przyszłoby komuś do głowy drapać wyposażenie restauracji za uchem?

Chromebook HP G11

Minął ponad rok, odkąd kupiłem chromebooka (HP chromebook G11). Używanego, prawdopodobnie poleasingowego. Przyczyn było kilka, więc gdy pojawiła się okazja na zakup używanego w dobrej cenie (wtedy 200 zł) – zaryzykowałem. Ryzyko było niewielkie, gdyż gdyby ChromeOS lub wydajność mi nie pasowały, sprzęt skończyłby z zainstalowanym Linuksem jako przenośny do prostych prac. Zalety 4 GB RAM oraz x86, choć z ARM pewnie też bym sobie poradził.

Tak się jednak nie stało, bo sprzęt okazał się bardzo przyjazny w użytkowaniu. Pozytywnie zaskoczyło mnie kilka rzeczy. Pierwszą z nich jest czas pracy na baterii. W tej chwili słucham radia, jestem na WiFi, korzystam z przeglądarki WWW, mam 85% baterii, a przewidywany czas działania to 9,5 godziny. I to na x86 – przypuszczam, że ARMy mają jeszcze lepiej.

Czas pracy nie ma większego znaczenia, gdy pracować się nie da. I tu kolejne pozytywne zaskoczenie. Nie tylko da się korzystać z WWW, ale jest to komfortowe, nic nie zwalnia. Nie mam porównania dla tego procesora z innymi systemami operacyjnymi, ale po sprzęcie z 4 GB RAM spodziewałem się nieco mniej. Czyli nie wiem czy jest to kwestia optymalizacji ChromeOS, czy sprzętu, ale efekt jest bardzo przyjemny.

Klawiatura jest komfortowa. Nieco obawiałem się, że tak mała przekątna ekranu będzie oznaczała małą, niewygodną klawiaturę. Ta jest w zasadzie pełnowymiarowa – nieco węższe są niektóre klawisze, w tym skrajne, natomiast litery i odstępy między nimi są normalnej wielkości – korzysta się komfortowo. Uwaga – w sprzedawanym sprzęcie klawiatura jest tzw. z naklejkami. Zrobione na tyle dobrze, że trzymają się po roku, a zauważyłem po paru miesiącach…

Touchpad – brak fizycznych klawiszy, czyli mamy sytuację podobną jak w sprzęcie Apple. Oczywiście touchpad jest mniejszy i gorszy, niż w makach, ale spokojnie daje się z niego korzystać i mam wrażenie, że jest lepszy niż w wielu laptopach. Choć ja raczej wolę mysz (także na maku). Niemniej i tu, i na maku mogę żyć bez niej.

No i na deser, coś dla użytkowników Linuksa czy też zwolenników konsoli. ChromeOS na wielu sprzętach umożliwia dostęp do wiersza poleceń, czyli tak zwanego terminala. Jednak niezupełnie tego w ChromeOS. Terminal to tak naprawdę osobny system (Debian, prznynajmniej domyślnie) w formie maszyny wirtualnej (kernel jest wspólny, podejrzewam okolice LXC). Świetna integracja między systemami – z poziomu ChromeOS mamy dostęp do dysku Linuksa, co umożliwia łatwe przenoszenie plików między systemami.

Kolejnym zaskoczeniem był fakt, że w „terminalu” działa nie tylko tryb tekstowy, ale i graficzny, w dodatku integrując się z serwerem okien ChromeOS. Czyli nie musimy instalować środowiska graficznego pod Linuksem, by skorzystać z dowolnych programów instalowanych pod Linuksem, typu Firefox czy Gimp. Przyznaję, że poste i wygodne.

Ogólnie korzystanie z chromebooka przywołuje u mnie skojarzenia z macOS – wszystko po prostu działa, jest dopracowane, liczba ustawień znacznie ograniczona, ale wystarczająca. I wszystko dopracowane. Na przykład regulacja jasności to także możliwość włączenia ciemnego motywu czy trybu nocnego (filtrowanie niebieskiego).

System uruchamia się błyskawicznie. Nie jest to praktycznie natychmiast, jak na maku, ale znacznie szybciej niż znane mi systemy pod kontrolą Linuksa czy Windows. Oczywiście mamy też możliwość integracji z całym ekosystemem, czyli usługami Google czy Android – ale nie jest to opcja z której korzystam.

Jest też inaczej niż wszędzie – własne skróty, własne klawisze. Trzeba czasem poszukać instrukcji, ale w sieci wszystko jest dobrze opisane, a liczba opcji jest niewielka. Zresztą, poznanie/dostęp do ekosystemu było dla mnie jednym z powodów zakupu. Ogólnie widać, że Google przyłożyło się do UI i UX i nie jest to po prostu tani sprzęt z Linuksem, tylko przemyślany projekt.

Podsumowując, jestem bardzo zadowolony. Używam do sieci, do pisania tekstów (np. ten wpis). Świetnie sprawdza się w pociągu. Jest dość pancerny, dość mały, a w razie czego to tylko 200 zł. Nie jest moim podstawowym sprzętem, mam osobne konta i nie mam na nim istotniejszych danych.

Pokazałem sprzęt paru znajomym, kupili (do różnych zastosowań, np. dla dzieci) i z tego co słyszałem, po pierwszych wrażeniach zadowoleni. Jeśli komuś nie przeszkadza mocna integracja z usługami Google, ChromeOS – polecam. Link (afiliacyjny) do sprzedawcy na Allegro, gdzie kupowałem na początku wpisu.

Radio internetowe – powrót

Radio 357 kiedyś doczekało się wpisu. Radio Nowy Świat – nigdy, choć pewnie powinno. W każdym razie w ostatnich latach praktycznie przestałem słuchać obu tych stacji. Więcej słuchałem audio ze streamingu.

Słyszałem, że trochę odwilż z Trójką, część prowadzących wróciła tam, więc postanowiłem sprawdzić, jak wygląda sytuacja po roszadach personalnych. Od kilkunastu tygodni staram się dawać szansę obu stacjom. Już samo sformułowanie staram się dawać szansę sugeruje, że szału nie ma.

Faktycznie, w obu przypadkach jest – jak dla mnie – średnio. Generalnie za dużo „gadania”, za mało audycji z muzyką i o muzyce. Co gorsza, często jest tak, że „gadana” audycja jest w obu stacjach jednocześnie. Wtedy wjeżdża streaming i raczej przez przynajmnije parę godzin do słuchania radia już nie wracam.

Słyszałem, że trochę upadły ideały w Radio 357. Wbrew początkowym zapowiedziom pojawiły się reklamy. Może nie takie typowe, w trakcie audycji, a tylko czasem na początku streamu. Nie wierzyłem, sprawdziłem. I faktycznie, bardzo rzadko, ale się zdarza. Plus, już od bardzo dawna, mają – z rzadka – audycje sponsorowane (np. lista noworoczna).

W Radio 357 jest też to, co kiedyś mnie drażniło, czyli audycje z wpuszczaniem słuchaczy na antenę. No nie przepadam, szczególnie jeśli słuchacze próbują wypowiadać się merytorycznie. Gdyby to były tylko pozdrowienia, to jeszcze może by uszło.

Z drażniących rzeczy: dużo o „patronizowaniu”. A czemu to dobry pomysł. A zostań patronem. A kup komuś. A jakieś statystyki. A wpływ inflacji. Tu zdaje się przoduje RNŚ. Nie mam statystyk, bo jak się zaczyna, to od razu przełączam stację. Rozumiem, że z tego żyją, ale… chyba wolałbym reklamy.

Ogólnie mam trochę wrażenie, że pewne rzeczy zatrzymały się na etapie sprzed paru lat, krótko po powstaniu stacji i dla fanów. I jak dla mnie się to nie broni, może dlatego, że nigdy nie byłem fanem i nie uważałem żadnej z tych stacji za „swoją”. I – dla jasności – nie byłem patronem. Trochę brakuje mi tu mechanizmu, który podsumowywałby, których audycji słuchałem, pozwalał dawać lajki gdy mi się podobało i jakieś mikropłatności a’la Flattr czy rozdzielanie pieniędzy z reklam, jak kiedyś było w Brave na koniec miesiąca.

Bo właśnie, stacje jako całość mi nie podchodzą, ale niektóre audycje czy prowadzących lubię. Więc pewnie nie przyjmie się słuchanie „ciągle”, ale może ustawię przypomnienia w kalendarzu, by słuchać wybranych audycji? Zobaczymy.

Na koniec jeszcze jedna ciekawa obserwacja. Kiedyś wolałem – i bardziej kibicowałem – RNŚ, teraz w praktyce raczej wybieram Radio 357. Oczywiście nie zawsze, ale proporcja się jakby odwróciła.