Klawiatura od Apple

Ponarzekam na klawiatury od Apple. Nieco już o tym było we wpisie o ergonomii maków. Nie będę powtarzał tamtych argumentów, ale mam nowe doświadczenia. W moje ręce wpadła bowiem klawiatura od Apple. A nawet dwie.

Wszystko zaczęło się od spostrzeżenia, że zamiast spacji coraz częściej pojawia się kropka w tekście. Szybko wykluczyłem tę ewentualność. Potem przypomniałem sobie o ustawieniu, żeby dwie spacje robiły kropkę. Czy mogłem naciskać dwa razy spację, zamiast raz? To już trudniej wykluczyć, ale poobserwowałem i także wykluczyłem. Zauważyłem też, że zdarza się to także na innych klawiszach, choć rzadziej. Zmiana ustawień częstotliwości ponawiania klawiszy także nie pomogła. Problem się nasilał, postanowiłem więc skorzystać z magic keyboard w celu ostatecznego stwierdzenia padu sprzętu.

Klawiatura Apple magic keyboard
Magic keyboard z blokiem numerycznym, układ UK. Źródło: https://www.apple.com/shop/product/MQ052LL/A/magic-keyboard-with-numeric-keypad-us-english

Magic keyboard – pierwsze wrażenie

Spodziewałem się czegoś ultra dopracowanego, tymczasem magiczna klawiatura okazała się być zwykłą klawiaturą na bluetooth. Ze wszystkimi wadami tego rozwiązania, zwłaszcza minimalnym, ale wyczuwalnym opóźnieniem. Można się przyzwyczaić, ale lekkie rozczarowanie pozostało. Parowanie z systemem jest trywialne. W systemie można odczytać poziom baterii, a sama bateria wystarcza na dość długo, nawet bez wyłączania klawiatury. Klawiatura ma tylko jeden element świecący (caps lock), nie ma niestety żadnego innego wskaźnika podłączenia do ładowania czy stanu baterii. Klawisze mają dość przyjemny, dłuższy skok.

Układ klawiatury

Klawiatura zewnętrzna Apple oferowana przez mojego pracodawcę to tylko model z układem UK, w dodatku z blokiem numerycznym. Jest to średnie rozwiązanie, bo blok numeryczny tylko przeszkadza, jeśli ktoś korzysta z myszy. Przesiadka z US na UK jest dramatem. Początkowo notorycznie zamiast enter naciskałem dodatkowo przed nim \. Po czasie przywykłem. Kolejna zmiana to przeniesienie ` z lewego górnego rogu w okolice z. Do tego nie przywyknę raczej.

Magic keyboard – wtopy fizyczne

O braku sygnalizacji stanu naładowania już pisałem, ale to można jeszcze obronić. Prawdziwym dramatem jest wydłużenie spacji o jeden klawisz w prawo. W większości laptopów spacja kończy się równo z literą m. Macbooki nie są pod tym względem wyjątkiem. Tymczasem w magic keyboard spacja kończy się równo z kolejnym klawiszem. Apple jest tu niekompatybilne z samym sobą! Jest to skrajnie nielogicznie i bardzo irytujące, choć o dziwo chyba przywykłem. Warto dodać, że dotyczy to tylko wersji z blokiem numerycznym, niezależnie od układu US czy UK.

Kolejna wtopa projektowa to gniazdo ładowania. Miejsca jest sporo, wiec spokojnie dałoby się użyć USB C i móc doładować klawiaturę po prostu kablem od zasilacza. Niemniej Apple nie skorzystało z tej możliwości i klawiatura ma wyłącznie gniazdo lighinging. Dowcipy o użytkownikach sprzętu Apple objuczonych przejściówkami i kabelkami wydają się być uzasadnione.

Nowe klawiatury w macbookach

Użycie zewnętrznej klawiatury potwierdziło, że problem leży w klawiaturze macbooka, nie operatorze. W związku z tym dołączam do grona twierdzących, że „płaskie” klawiatury w macbookach są wadliwe i padają.

Macbook trafił do serwisu w celu wymiany klawiatury, a ja otrzymałem jako komputer zastępczy MacBook Pro 13″ wersja 2020. Ma on fizyczny klawisz escape oraz poprawiony, dłuższy skok klawiszy. Fizyczny escape nie robi mi osobiście żadnej różnicy, natomiast klawiatura jest o niebo przyjemniejsza od poprzedniego płaskiego drewna. Ot, normalna klawiatura jak w wielu laptopach różnych producentów. Gdyby ktoś rozważał kupno maka, zdecydowanie warto zwrócić uwagę rodzaj klawiatury.

Nabity w pendrive’a

Dałem się nabrać. Szukałem metalowych pendrive’ów. Takie idealnie pasują mi jako brelok do kluczy. Do tej pory używałem 32 GB kupionych na Aliexpress, ale pomału zaczynało brakować miejsca. Zajrzałem ponownie na Aliexpress, znalazłem inne, także metalowe.

Od razu odniosę się do komentarza znajomych, którzy brzmiał:
Sorry ale kto normalny kupuje pendriva na Ali?
Kupowałem tam różną drobną elektronikę. Z dotarciem, jakością czy wręcz działaniem bywało różnie, choć zwykle było OK. I jak do tej pory zawsze reklamacje były bezproblemowe. Jak nie dotarło (najczęstsza przyczyna), to oddawali kasę bez większego marudzenia. Jak raz jedna z dwóch kart WiFi przyszła padnięta (błędy w dmesg, w ogóle nie miała napisu 802.1n), to wystarczył screenshot (sic!) z dmesg i także był zwrot pieniędzy. Zresztą szybko nauczyłem się zamawiać po dwie sztuki na tę okoliczność. Takie przydasie typu pendrive, karta SD do zabaw z Banana Pi czy karta WiFi zawsze albo giną, albo potrzebne są kolejne.

Tym razem było inaczej. Pendrive’y przyszły i nic nie zapowiadało problemów. No dobrze, po czasie stwierdzam, że pewne podejrzenia mógł wzbudzić woreczek. Jeśli woreczek, w którym jest pendrive ma napis USB cable, to wiedz, że coś się dzieje. Z drugiej strony to był elegancki woreczek, nie zwykły strunowy.

Pendrive czy kabel? Źródło: fot. własna

W każdym razie postanowiłem przetestować zakup przed użyciem. Co prawda i tak po zapisie zawsze sprawdzam sumy kontrolne, ale zanim dojdę do pełnej pojemności, to może trochę potrwać. Początkowo wyglądało OK, ale po dograniu któregoś z którychś z kolei kopii plików, suma kontrolna się nie zgadzała. Pomyślałem, że uszkodzony i zacząłem sprawdzać drugi. Podobnie. Złożyłem reklamację i… zaczęły się schody.

Najpierw zaproponowali albo zwrot całości kwoty i odesłanie towaru na mój koszt[1], albo zwrot 0%. I zażyczyli sobie video pokazujące, jak pendrive’y nie działają. Podesłałem screenshoty, a także zdjęcia opakowania, oraz ciekawostkę – każdy z pendrive’ów ma odwrotnie włożoną elektronikę.

Niebieskie na górze, niebieskie na dole. Źródło: fot. własna

W międzyczasie pogadałem z ludźmi i dowiedziałem się o programie do sprawdzania pamięci flash f3 – Fight Flash Fraud. Fajne, nie znałem. W Debianie to po prostu pakiet f3 w repozytorium. Działa znacznie szybciej, niż kopiowanie plików i sprawdzanie sum kontrolnych. Przykładowy wynik to:

f3probe -t /dev/sdc
F3 probe 8.0
Copyright (C) 2010 Digirati Internet LTDA.
This is free software; see the source for copying conditions.
 
WARNING: Probing normally takes from a few seconds to 15 minutes, but
         it can take longer. Please be patient.
 
Probe finished, recovering blocks... Done
 
Bad news: The device `/dev/sdc' is a counterfeit of type limbo
 
You can "fix" this device using the following command:
f3fix --last-sec=67108863 /dev/sdc
 
Device geometry:
	         *Usable* size: 32.00 GB (67108864 blocks)
	        Announced size: 58.59 GB (122880000 blocks)
	                Module: 64.00 GB (2^36 Bytes)
	Approximate cache size: 255.00 MB (522240 blocks), need-reset=no
	   Physical block size: 512.00 Byte (2^9 Bytes)
 
Probe time: 9'07"
 Operation: total time / count = avg time
      Read: 41.71s / 1572537 = 26us
     Write: 8'22" / 3656905 = 137us
     Reset: 2us / 2 = 1us

Jak widać kupione pendrive’y to tak naprawdę 32 GB udające 64 GB. I program od razu podaje sposób „naprawy”. Pomyślę.

A jak się skończyła cała sprawa? Ano zmieniłem typ zgłoszenia na fraud (patrz komentarze negatywne do hxxps://www.aliexpress.com/item/1005001801649163.html, to nie jest jednostkowy przypadek), kontaktowałem się z supportem. Uzupełniłem zgłoszenie, pojawiły się dwie propozycje: odesłanie na mój koszt i zwrot 20% wartości zamówienia. Nie dosłałem filmu w ciągu trzech dni, więc zwrócili 20% i zamknęli reklamację. Bez możliwości ponownego otwarcia, choć nie minął termin zwrotu.

Złożyłem apelację, opisując wszystkie szczegóły, oczywiście rozpatrzoną negatywnie. I tyle. Jak widać oferta nadal jest aktywna, a Aliexpress wychodzi najwidoczniej z założenia, że jeśli sprzedawca oszukuje klienta, to koszt tego powinien ponosić klient.

Nieco się nauczyłem i nie była to droga nauka. O programie do testowania pamięci flash było już wyżej. Zaś jeśli chodzi o zakupy na Aliexpress, to jeśli kiedykolwiek coś jeszcze tam kupię, to wyłącznie korzystając z płatności kartą, by móc skorzystać z chargebacku. Inny lifehack jest taki, że jeśli towar z Aliexpress dotrze uszkodzony, niezgodny z opisem, czy w inny sposób kwalifikujący się na pełen zwrot środków, to w przypadku przesyłki nierejestrowanej lepiej jest twierdzić, że w ogóle nie dotarł. Może nie jest to do końca uczciwe, ale wygląda na skuteczne.

Już po napisaniu tego wpisu, ale przed wysłaniem, skontakowałem się z Przelewy24 i… będzie kolejny wpis. Bowiem dowiedziałem się, że po pierwsze, mogą wystąpić do sprzedawcy o zwrot w moim imieniu (o co poprosiłem), a po drugie, mogę próbować jeszcze chargebacku w banku, niezależnie od sposobu płatności. Stay tuned.

[1] Nie mam problemu z odesłaniem, tylko nie rozumiem, czemu ja miałbym za to płacić.

Książki, Biblionetka, BookWyrm

Od zawsze korzystam z Biblionetki, dziś przeczytałem wpis o BookWyrm. Przypomniał mi o moich skomplikowanych relacjach z Biblionetką. Serwisu używam od zawsze, ale nie raz myślałem o migracji. Dawno temu serwis co prawda żył, ale wyrosła mu międzynarodowa konkurencja w postaci Goodreads. Wyglądał na nierozwijany programistycznie, a międzynarodowa konkurencja w social media raczej nie służy serwisom lokalnym. Patrz Nasza Klasa.

Potem Biblionetka została odświeżona, ponadto nie jest to serwis krytyczny z mojego punktu widzenia, dodatkowo okazało się, że na Goodreads brakuje wielu pozycji, które były na Biblionetce. Nie zmigrowałem więc. Stwierdziłem, że poczekam.

Poczekałem nieco dłużej, niż planowałem i… okazało się, że Goodreads likwiduje API. I w tym momencie gdybym korzystał z Goodreads, to rozważałbym ucieczkę. Albo raczej szukał miejsca, do którego się przenieść. Nie żeby Biblionetka miała API. Ale da się skorzystać z jej danych, co pokazuje choćby serwis do korelacji, o którym pisałem w jaką książkę warto przeczytać. Nie ma API, ale rozwiązanie 3rd party działa po niemal dekadzie. Szacun.

Tymczasem wpis o BookWyrm wspomina o możliwości importu danych z innych serwisów. Na przykład z Goodreads. O Biblionetce nic nie ma, ale nie dziwi mnie to. Stwierdziłem, że w sumie może warto robić backup ocen. Albo mieć skrypt, który zescrapuje dane ze strony i zwróci formę łatwą do parsowania.

Nie mam złudzeń, ze względu na różnice językowe to rozwiązanie nie wystarczy do eksportu do BookWyrm. Ale na pewno taką migrację ułatwi. Autor albo nie będzie wymagał interwencji, albo co najwyżej wystarczy zmapować raz. Przypuszczam, że autor plus automatyczne tłumaczenie tytułu pozwoli w wielu przypadkach na określenie tytułu.

Tak czy inaczej powstał taki oto scrapper Biblionetki. I jeśli ktoś przypuszcza, że można w ten sposób pobrać oceny wszystkich użytkowników, to prawdopodobnie ma rację. Publikuję, bo podstawowe, założone użycie to backup własnych ocen.