Bańka a RSS.

Temat pojawił się przy dwóch okazjach. Jedna to nadrabianie pourlopowych zaległości RSSowych podczas których dotarłem i przeczytałem wpis KosciaKa o bańce i RSS, druga to podesłanie przez redhanda linku do powiązanego z tematem linka.

KosciaK IMO trochę miesza dwie zupełnie różne sprawy:

  1. zamykanie się/bycie zamykanym w bańce
  2. zmiana profilu/poziomu źródeł RSS (a także naszych zainteresowań/oczekiwań) i ich wysychanie.

Akurat samo wysychanie źródeł RSS jest najmniej problematyczne, bo po prostu dorzuca się nowe ciekawe RSSy w miejsce starych, które są już tylko pustym linkiem w czytniku RSS. Czytamy nadal na miarę swoich możliwości przerobowch, a wpływ na generowanie lub nie treści mamy praktycznie żaden. Możemy podziękować autorowi, dodać komentarz, ale nie sprawimy, że ktoś, kto nie ma czasu/weny na generowanie treści nagle zacznie znowu pisać. Takie życie.

Gorsza jest zmiana profilu/poziomu kanału RSS, szczególnie jeśli jest to spadek jakości – dane nadal płyną, próbuje się je przetworzyć, ale coraz więcej jest szumu, coraz mniej sygnału. Czyli to, przed czym chroniliśmy się w bańce zaczyna się do niej wdzierać.

Zupełnie inną rzeczą jest zamykanie się w bańce. Czy to dobrowolne, czy nie. Nie mając bańki (czyli filtrów, po prostu) mamy spojrzenie szersze, ale więcej jest szumu (treści nieinteresujących, słabych). Biorąc pod uwagę zasób, jakim jest czas przeznaczony na czytanie, możemy przetworzyć stałą ilość informacji. W wersji bez filtrów – część czasu stracimy na szum. W wersji z filtrami – szumu będzie znacznie mniej, ale stracimy możliwość odbioru części źródeł sygnału. Wszystkiego przeczytać i przyswoić nie sposób, tak samo jak nie można znać wszystkich ludzi.

Nie jestem nawet do końca przekonany, czy to, co ma dać DuckDuckGo ma sens. Wypróbuję (już zacząłem), ale IMHO serwis jest podobny do Dogpile, którego próbowałem jakiś czas temu używać zamiast Google, a który łączy wyniki Google, Yagoo i Bing. Jasne, fajnie byłoby mieć możliwość w dowolnym momencie tymczasowego przerwania bańki, ale większość czasu taki „uczący się” search engine działa na naszą korzyść – podsuwa to, co chcemy znaleźć. I dokładnie tak to działa: wyżej są lepsze (dla nas) wyniki. Korzystając z Dogpile czy teraz krótko z DuckDuckGo widzę, że to czego faktycznie szukam nie jest w top 5, tylko np. w top 10. W ogromnej większości przypadków po prostu strata czasu na ominięcie nieciekawych wyników.

Quagga, czyli czemu czasem warto zerwać z kompatybilnością wsteczną.

Tak się złożyło, że w użyciu jest sobie Quagga. Złożyło się też tak, że pobierane z niej są pewne dane przy pomocy polecenia vtysh. W postaci:

vtysh -c "show ip bgp neighbors  advertised-routes"

Następnie wynik polecenia jest parsowany skryptem. Generalnie chodzi o pobranie sieci w notacji CIDR. I wszystko byłoby fajnie, ale Quagga w ramach kompatybilności wstecznej (it’s not a bug, it’s a feature!) zwraca czasem samo IP. Niejednoznacznie, przez co z prostego w założeniu skryptu powinien zrobić się automat domyślający się, czy chodzi o /8, /16 czy /24.

Szukałem informacji czy można coś z tym zrobić na kanałach IRCowych, dostałem dane, że nie ma opcji, by zmienić takie zachowanie, tzn. aby Quagga zwracała jednoznacznie (np. uruchomienie z jakąś opcją). Za to było zainteresowanie ew. znalezionym rozwiązaniem. Nie znalazłem. Wygląda, że po prostu się nie da (tak, wiem, zawsze można pogrzebać w kodzie…).

Nie znalazłem też prostej koncepcji na określanie, o jaką długość prefiksu chodzi w danym przypadku. Akurat w przypadku, w którym używam średnio mi na tym zależy, ale elegancko byłoby móc jednoznacznie określić o jaki prefiks chodzi. Pomysły mile widziane. Przychodzi mi do głowy sprawdzanie, czy dla /8 i /16 nie ma nakładających się sieci z prefiksami określonymi wprost. Wtedy wiadomo, że chodzi o /24.

PS. Wiem, że jest BIRD. Jest rozważany, ale to trochę inny temat.

Zalany telefon – naprawa.

Chcąc nie chcąc udało mi się zdobyć nową sprawność na wyjeździe – ratowanie zalanego telefonu. Okazało się, że nie wszystkie plecaki są wodoszczelne. Ten, który pożyczyłem wykazał się praktycznie zerową ochroną przed deszczem. W przeciwieństwie do firmowego „laptopowego” plecaka, który zaskakująco dobrze chroni przed deszczem i do którego przywykłem.

W każdym razie deszcz był spory i po otwarciu kieszonki z kluczami od auta i telefonem okazało się, że w środku jest bagno telefon jest totalnie zalany. I to zalany nie tak trochę, że wilgotny, tylko praktycznie pływa i kapie z niego. Co prawda wyglądał, że działa, ale już wyświetlał, że włączone są jakieś dziwne opcje zestaw słuchawkowy, którego przecież nie mam.

Co prawda moja Nokia 3110c ma już 3 lata (ależ ten czas leci…), czyli telefon jest stary i należało by go wymienić, ale w sumie działał i prawie wystarcza. W zasadzie do pełni szczęścia brakuje mi – najchętniej wbudowanego – GPS, bo ostatecznie nie kupiłem zewnętrznego i minimalnie większego ekranu do przeglądania Internetu.

Po paru dniach wygląda, że zalanie telefonu nie zaszkodziło mu, więc może komuś też się opis przyda (za efekty nie ręczę, mi pomogło):

  • Wyłączenie telefonu i wyjęcie baterii (natychmiast po stwierdzeniu zalania).
  • Wyjęcie wszystkiego, co daje się wyjąć (karta SIM, karta microSD, jakbym mógł, to bym trochę bardziej rozebrał go, ale nie miałem ani instrukcji, ani narzędzi).
  • Osuszenie wszystkiego z osobna papierem toaletowym.
  • Wydmuchanie wody ze szczelin, dalsze osuszanie papierem.
  • 20-30 min suszenia w różnych pozycjach suszarką w takiej odległości, by się nie przegrzewał, ale żeby był wyraźnie ciepły.
  • Jak przestaną być widoczne ślady wilgoci (ekran itp.), 2,5-3h leżakowania telefonu na słońcu i wietrze (pewnie niezalecane przez producenta).

Po tym włączyłem telefon i okazało się, że na tyle, na ile używałem, funkcjonuje normalnie. I w sumie mam ambiwalentne uczucia. Z jednej strony fajnie, że uratowany, z drugiej nie ma pretekstu do kupna czegoś z Androidem.

UPDATE: Mimo pesymistycznej prognozy z komentarza, telefon ma się dobrze. Głośnik, mikrofon, klawiatura – bez zarzutu po około pięciu miesiącach blisko roku.