Nie żyjesz w demokracji

Jakiś czas temu mignął mi nagłówek na Slashdocie o tym, że badania wykazują, że w Stanach Zjednoczonych nie ma demokracji, tylko zamiast niej jest oligarchia. Czyli, pokrótce, nie rządzą przeciętni obywatele, tylko elity ekonomiczne i przedstawiciele zorganizowanych grup zajmujących się daną sprawą. Na dłuższy wpis nie miałem do tej pory czasu za sprawą zadymy w pracy i treningów, ale zagadnienie jest bardzo ciekawe, więc pora nadrobić.

Po pierwsze, nie jest to gdybanie oparte na Głębokim Przekonaniu i argumentami typu to wymyślili producenci gaśnic czy to pomysł lobby producentów żarówek, tylko badania naukowe, z podanymi źródłami i możliwością ich samodzielnej weryfikacji i analizy (na to nie miałem czasu jeszcze). Po drugie, dotyczy USA. U nas może być tylko gorzej, choćby ze względu na inwestycje pozakrajowych grup interesów. Po trzecie, potwierdza to słuszność ruchów libertariańskich, anarchistycznych i samorządowych, które z jednej strony są od siebie ideologicznie dość odległe (niestety; bardzo to na rękę obecnym elitom), z drugiej postulują znacznie bardziej oddolny model, niż to, z czym mamy obecnie.

Na koniec dla przypomnienia wpisy o manipulacji w demokracji, i o niegłosowaniu w wyborach. Polecam też uwadze fakt, że mamy tak genialnie skonstruowaną ordynację, że frekwencja, czy zainteresowanie ludu nie ma już znaczenia w większości przypadków w wyborach. W razie czego elity same do urn pójdą i w wyborach obsłużą się same.

Na wypadek, gdyby rzeczony dokument miał zniknąć lokalna kopia do pobrania.

Ukraina, czyli to skomplikowane

Sytuacja na Ukrainie od dawna wyglądała źle. Protesty ludzi przeciwko rządzącym przeciągały się, przemoc się nasilała. Świat nie reagował. Skończyło się trwającą parę dni i także nasilającą strzelaniną regularnych oddziałów z tłumem. Nie do końca nieuzbrojonym, ale też nie całkiem nieuzbrojonym. Świat nie reagował. Znaczy przepraszam, dzielni i skuteczni politycy pojechali na mediacje, czyli pogadać.

W końcu ludowi udało się osiągnąć to, o co walczył, czyli odsunięcie prezydenta od władzy. I zaczęła się awantura wewnętrzna, tym razem między ukraińskimi nacjonalistami i mniejszością rosyjską w Ukrainie, skupioną głównie na Krymie. Wróć, w Republice Autonomicznej Krymu. Znowu zaczęła nasilać się przemoc.

Tym razem zareagowała Rosja, która wysłała swoje wojsko. Decyzja co najmniej kontrowersyjna, ale nie budząca mojego zdziwienia. Po pierwsze, Krym ma dla nich znaczenie militarne (rosyjskie bazy wojskowe na mocy porozumień), po drugie, większość ludności na Krymie to Rosjanie. Faktem jest też, że – patrząc z perspektywy czasu – wkroczenie wojsk rosyjskich powstrzymało rozlew krwi na minimum kilkanaście dni. Czyli Rosja momentalnie osiągnęła coś, co wcześniej przez długie tygodnie nie udało się światu.

Pewnie ten wariant (weszliśmy chronić ludność rosyjską i bazy, bo trzeba było szybko reagować, teraz możecie wprowadzić misję pokojową ONZ do zapewnienia spokoju, a wojska rosyjskie się wycofają) dałby się obronić, ale… stało się inaczej. Najpierw zaprzeczanie, że to wojska rosyjskie, potem, że interwencja na prośbę obalonego prezydenta. Z drugiej strony dość agresywna postawa świata, nie dająca zbytnio Rosji możliwości wycofania się w taki sposób, czyli z twarzą.

Sytuacja jest śliska. Z jednej strony, Krym to Ukraina. Z drugiej strony – nie do końca, bo mają autonomię. W międzyczasie na Krymie przeprowadzają referendum (niech żyje demokracja![1]), w którym ludność opowiada się za przyłączeniem Krymu do Rosji. W tym czasie świat  debatuje, co zrobić. USA przysyła do Polski garstkę samolotów, a wobec dwudziestu jeden (sic!) osób świat wyciąga sankcje finansowe i wizowe.

Momentalnie przypomniał mi się wpis Iluzja. Scenariusz dokładnie się sprawdza. Skoro w przypadku inwazji na Ukrainę sankcjami objętych jest dwadzieścia jeden osób, to w przypadku ataku na Polskę czy Estonię nasi sojusznicy gotowi są pewnie nawet dodatkowo rozmawiać z Putinem podniesionym głosem!

Nasi politycy skwapliwie wykorzystują sytuację do zaistnienia. A to wzmocnienie polskiego wojska, a to nawoływanie wobec sankcji w stosunku do Rosji. Piękny pokaz zaistnienia. Szkoda, że absurdalnie niedorzeczny (polska armia militarnie najzwyczajniej nie ma szans w regularnej wojnie z armią rosyjską, poza tym, zmiany w tym momencie niczego nie zmieniają, na to trzeba lat; gospodarczo od Rosji jesteśmy mocno zależni, oni od nas niezbyt) i za moje pieniądze. Same old story.

Tymczasem Ukraina, i tak najbiedniejszy kraj w regionie (patrz PKB, i PKB na osobę) zalicza chyba najgorszy ekonomicznie wariant: podział na biedny zachód i bogaty wschód (odłączony).

Ogólnie przypomina mi się sytuacja sprzed II WŚ – autonomiczne Wolne Miasto Gdańsk, demokratyczne dojście Hitlera do władzy, żądania Niemiec dotyczące WMG jako pretekst do inwazji na Polskę, słabi politycy, bezwartościowe sojusze i marazm świata.

tl;dr: Demokracja w praktyce nie robi różnicy, sojusze międzynarodowe i militarne można OKDR, politycy umieją tylko doić (moją/naszą) kasę.

[1] Latał mem o frekwencji ponad 100% – jakby ktoś myślał, że u nas jest inaczej to niech poczyta o kontrowersjach w sprawie sposobu przeliczania liczby głosów na liczbę mandatów, albo poszpera nt. głosowań w Polsce w ciągu ostatnich 20 lat. W swoim czasie byłem regularnie członkiem komisji wyborczych i były takie wybory, że w specyficznych okolicznościach niektórzy mogli głosować wielokrotnie. Zupełnie legalnie. IIRC osoby z polskim obywatelstwem, bez dowodu i stałego meldunku na terenie RP, ale szukać mi się nie chce. Potem zdaje się zmienili na papier, który uprawnia do głosowania i który trzeba zostawić w komisji w której się głosuje.

Informatyka a oszustwa wyborcze.

Wpis odnośnie oszustwa w wyborach porusza ciekawe kwestie. Co prawda całość jest typu tl;dr, momentami autor nieźle odrywa się od rzeczywistości, teza wybory były sfałszowane i trzeba je powtórzyć jest totalnie niedorzeczna i całość mocno śmierdzi spiskową teorią dziejów, ale podstawowe spostrzeżenie jest celne: coraz większa część obliczeń – także tych wyborczych – realizowana jest na systemach komputerowych, a regulacji prawnych w tym zakresie nie ma.

Mamy więc – jak autor trafnie spostrzega – sytuację, gdzie urna w Pcimiu Dolnym jest nadzorowana w sposób przezroczysty dla wszystkich, stosunkowo łatwo weryfikowalny i dokładnie opisany przepisami prawa, ale przesyłanie i obliczanie danych z wszystkich komisji odbywa się w sposób pozwalający – przy odrobinie złej woli – na manipulację wynikami. I to manipulacje, które nie będą proste do wykrycia. A przecież zdobycie władzy, niekoniecznie w uczciwy sposób, zawsze jest i będzie kuszące.

Po pierwsze, do przekłamania może dojść przez przejęcie kontroli nad systemami, z których wprowadzane są dane. Trudno wykonalne (wiele systemów), łatwo wykrywalne. Po drugie, dane mogą być zamienione podczas transmisji. Wierzę, że wysyłane są połączeniem szyfrowanym i z użyciem algorytmów nie pozwalających na prostą podmianę. Czyli ten sposoby ataku raczej odpadają. Zostaje trzeci, czyli atak na centralne miejsce, które dokonuje obliczeń.

I tu nic nie da obecność członka komisji w serwerowni. OK, wyeliminuje to przepięcie kabelków, wyjęcie dysków (WTF?) i inne fizyczne ingerencje, ale nadal nie zapobiegnie podmianie danych na maszynie czy to na skutek zmian w programie (na różnych etapach – od tworzenia do kompilacji), czy na skutek modyfikacji danych w bazie, czy na zmodyfikowanie działania systemu na niższym poziomie.

W przeciwieństwie do autora, nie uważam, że konieczne jest odejście od obecnego, tradycyjnego systemu głosowania. Przede wszystkim dlatego, że głosowanie elektroniczne – choć możliwe, że tańsze – nigdy nie będzie tak przezroczyste dla laików komputerowych, jak tradycyjne. Będą też problemy z zachowaniem anonimowości głosów, jeśli głosy mają być bezpieczne. No i będzie trudno o łatwo weryfikowalne dowody, jeśli będziemy chcieli sprawdzić coś po głosowaniu.

Natomiast w obecnym systemie łatwo można – przy minimum nakładu pracy ze strony społeczeństwa – zapewnić kontrolę nad brakiem przekłamań. Dane z poszczególnych komisji są publikowane na stronach PKW. Każdy więc może samodzielnie zweryfikować, czy sumowanie jest dokonane prawidłowo (czy to ręcznie, czy w wybranym, choćby opensource’owym arkuszu kalkulacyjnym). To wyklucza podmiany wyników działania programu w centralnym miejscu.

Jeśli chodzi o przekłamania w transmisji czy podczas wprowadzania, również łatwo można to zweryfikować. Wystarczy się przejść do komisji dzień po wyborach. Wywieszane są ręcznie pisane protokoły. Wystarczy porównać dane ze strony PKW z danymi z protokołu. Jeśli się zgadzają – do oszustwa nie doszło, przynajmniej nie do oszustwa w systemie informatycznym i przy przesyłaniu danych. Przy powtórzeniu sprawdzenia dla wszystkich komisji (to wymaga współpracy społeczeństwa, pojedyncza osoba jest w stanie sprawdzić góra kilka-kilkanaście komisji) i nie znalezieniu rozbieżności mamy pewność, że wybory nie są sfałszowane.

A czy wy sprawdzacie pracę swojej komisji wyborczej?