Trawa jest bardziej zielona – ponownie.

Niektórzy to chyba się nigdy nie zmienią. Przeglądam stare wpisy o zmianie pracy i mam wrażenie, że nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o moje podejście. Krótki opis sytuacji – jakieś dwa(? może nieco mniej, ale tak to odbieram; półtora roku przynajmniej) lata temu większość udziałów w obecnej firmie wykupiła inna firma. Wywołało to w owym czasie spore zamieszanie u nas, bo nikt nie wiedział, co będzie, jak będzie itd. Po jakimś czasie się sytuacja się ustabilizowała, wiele się nie zmieniło, wszyscy przeszli nad tym do porządku dziennego, praca toczyła się po staremu. Ale jakieś ziarno niepewności zostało.

Niedawno czynnie pojawiła się we władzach firmy osoba z firmy, która wykupiła większość udziałów. Kilka(naście) tygodni temu miła pani z HR przeprowadziła wywiady z ludźmi w firmie. Co kto robi, co mu się podoba, co nie, kompetencje. Taka prawie rozmowa rekrutacyjna. W sumie jedyną informacją jaką dostałem, było, że jak przejmują firmy to nie zwalniają raczej pracowników. Ale tyle to już zdążyłem wywnioskować. Dodając jeden do jeden wyszło mi, że koniec jest bliski (wbrew temu, co niektórzy pracownicy u nas twierdzili).

No i na początku grudnia dostałem oficjalną informację o wchłonięciu większej części obecnej firmy i propozycję bezproblemowego przejścia do firmy obok. Zmiana stanowiska, zmiana warunków pracy, z szansą na wyprostowanie pewnych upierdliwości, które tu od lat się nie zmieniły, a które z czasem stawały się coraz bardziej irytujące (głównie dyżury). Cóż, jak coś nie zmienia się od lat, to pewnie nie zmieni się nigdy… Wybór między niczym (bo nie dostaliśmy z firmy przejmującej żadnej informacji, jak widzą naszą pracę – stanowiska, warunki – po wchłonięciu) AKA czarną dziurą AKA chyba znowu zostanie po staremu, ale może coś się zmieni (pytanie czy na lepsze) a taką szansą był dość prosty. Została do załatwienia papierkologia i niefajny okres pracy poniekąd na dwa fronty.

Żałuję rozstania z dotychczasową ekipą, bo była naprawdę rewelacyjna i dająca radę z różnymi dziwnymi rzeczami (ilość R’n’D w pracy była zacna, nowości też, trochę szkoda, że nie do końca się to – z różnych względów – na wdrożenia produkcyjne przekładało). Ale nową ekipę znam i też wygląda OK (nie chwaląc dnia przed zachodem słońca). Zresztą ze starą ekipą mam nadzieję utrzymać kontakt, nie tylko zawodowy. Jak będzie, zobaczymy za kwartał, może pół roku. W każdym razie coś się kończy, coś zaczyna.

Zresztą, chyba coś dziwnego na rynku pracy się dzieje, bo prawda jest taka, że ostatnio (powiedzmy ostatni kwartał) wszyscy dookoła zmieniają pracę, a im bliżej końca roku, tym więcej ludzi zmienia. Poczynając od firm, z którymi współpracujemy, po znajomych z netu. Zresztą, właśnie niedawna rozmowa ze znajomym z netu zasiała spore wątpliwości co do sensu dotychczasowej sytuacji. Więc tak czy inaczej do końca stycznia (no, może do końca lutego) musiało się coś zmienić…

I tyle zamiast podsumowania roku 2011 (ten wpis nie miał być w żaden sposób podsumowaniem roku), który był rokiem bardzo mieszanym – trochę plusów, trochę minusów. Jak zwykle. Generalnie nie oceniam go źle.

Wrażenia z P.I.W.O. 2011

Przyznaję, że mój udział w tegorocznej Poznańskiej Imprezie Wolnego Oprogramowania był drastycznie ograniczony. Na początku wypadek spowodował, że musiałem zrezygnować z wystąpienia jako prelegent. Konkretniej, porzuciłem decyzję o zgłoszeniu wystąpienia, w sumie może i lepiej, bo to się bardziej na lightning talk nadawało… Następnie, z innych przyczyn losowych, musiałem zrezygnować z wysłuchania większej części wykładów. I zwyczajnie odpuściłem sobie afterparty wybierając alternatywną imprezę z kumplami, którzy nie dali rady dotrzeć na P.I.W.O. Zresztą, trochę daleko dla mojej dobitej nogi było, zwł. po wcześniejszym bieganiu. Cóż, życie, trzeba się przyzwyczajać, może następnym razem się uda.

W przeciwieństwie do zeszłorocznej edycji – słaba frekwencja, dodatkowo podkreślona ogromem auli wykładowych. Szczególnie na pierwszym wykładzie było drastycznie pusto. Potem było lepiej (mało pustych rzędów), ale jednak nadal optycznie pusto. Znajomy z którym rozmawiałem obwinia – zapewne słusznie – organizatorów, którzy późno ogłosili agendę. Za to nie było duszno.

Niemniej organizacja OK, na tyle na ile mogłem stwierdzić biegając z i na imprezę i słuchając wykładów w jednej sali. Wykłady rozpoczynały się punktualnie, zaplecze techniczne OK i działające, informacja – jak dla mnie – OK, ale ja miejscowy jestem, więc jakby z dnia na dzień mogę podjąć decyzję.

W tym roku aż dwa wykłady otrzymały ode mnie maksymalną ocenę w ankiecie. Naprawdę fajnie poprowadzone, ciekawe, przejrzyste, z (działającymi i bez nudnego rzeźbienia!) przykładami live, przynajmniej w zakresie przewidzianym prezentacją. Mówię o Debian@Kindle Michała Madziara oraz Open source w służbie wytwarzania oprogramowania, czyli przygotowujemy środowisko pracy dla zespołu (dead link). Nie ukrywam, że pierwszy był najbardziej interesujący mnie wykładem z agendy i jedynym „must see”, natomiast drugi to niezupełnie moja działka developerocentryczny, ale bardzo miła niespodzianka.

Wiem, że były ciekawe lightning talks, ale niestety nie zdążyłem dotrzeć. Będę obserwował strony projektów, jak dorwę. Zwł. nigmalabs.org wygląda interesująco.

A o czym chciałem mówić? Ano o tym, że istnieje coś takiego jak GNU Polish Translation Team, który zajmuje się tłumaczeniem strony i artykułów GNU i że potrzebuje kolejnych aktywnych osób. Znajomość angielskiego nie jest konieczna na stanowisku recenzenta (choć jak najbardziej wskazana) – wystarczy dobra znajomość języka polskiego. W przypadku tłumaczy jak najbardziej jest wymagana, ale jest miejsce na poprawianie znajomości angielskiego. Więcej o narzędziach, obiegu pracy itp. na stronie głównej GNU PTT. W prosty sposób, niewielkim nakładem czasu można pomóc w popularyzowaniu idei GNU i wolnego oprogramowania. Zapraszam do przyłączenia się do projektu. 🙂

Pożegnanie z moBILET.

Autobusy mijanie

Źródło zdjęcia: Autobusy mijanie

Rzadko zdarza się tak, że rezygnuję z usługi, z której jestem zadowolony. A dokładnie tak jest w tym przypadku. Mimo pewnych wad, o których pisałem podczas opisu pierwszego wrażenia z kontaktu z moBILETem, mimo wielu wad systemu: stosunkowo długi czas doładowania konta, problemy związane z brakiem wersji na wiele telefonów (nie dotyczyło mnie), tylko minuta na włączenie moBILETu i skasowanie (na to jest obejście, szukaj o zabezpieczenia czasowe aplikacji w tym wpisie), muszę przyznać, że to świetny system. Niezawodność OK – z 2 albo 3 razy nie skasowałem biletu z racji problemów z siecią lub serwerami moBILETu (trudno stwierdzić, kto naprawdę był winien).

Jasne, na pewno wpłynął na to fakt, że moBILET działa w trzech miastach, w których przebywam najczęściej, czyli Szczecinie, Poznaniu i Stargardzie Szczecińskim. Jeden telefon komórkowy i doładowane konto załatwiały sprawę biletów we wszystkich tych miastach, niezależnie od dnia tygodnia czy pory dnia, a trzeba przyznać, że kupno tradycyjnych biletów jest często problematyczne.

Ale trochę zmienił mi się profil korzystania z komunikacji miejskiej, co oznacza, że będę wydawał więcej. Sieciówka za 81 zł stała się opłacalna (mimo ostatniego wydłużenia okresów ważności biletów czasowych w Poznaniu), więc pora pożegnać się z tym fajnym systemem. Przy okazji mała statystyka – przez 32 miesiące, kiedy korzystałem z moBILETu, wydawałem na doładowania średnio 54 zł/m-c, faktem jest, że nie tylko w Poznaniu korzystałem (i nie tylko dla mnie bilety kasowałem), ale i tak sporo…

Oczywiście w związku z zakupem sieciówki nie rezygnuję całkowicie z systemu – nadal przyda się w Szczecinie i Stargardzie Szczecińskim, ale będzie to naprawdę sporadyczne użycie.

A jeśli kogoś przerażają wady moBILETu, to niedawno pojawiła się w Poznaniu alternatywa, również oparta o GSM, choć w innym wydaniu – wystarczy zadzwonić. Chodzi oczywiście o CallPay, który ostatnio intensywnie się promuje. Na razie nie ma zbyt wielu miast, ale pewnie będzie ciekawe szczególnie dla tych użytkowników, z obsługą telefonów których moBILET miał problem.