Aktualizacja Androida

Na wstępie uprzedzam – to nie poradnik, to marudnik. Z uwagi na drastyczne sceny nie polecam lektury ludziom o słabych nerwach.

Zaczęło się od tego, że zaczęło ginąć miejsce w telefonie. Wyglądało to nieco podobnie jak w przypadku opisanym kiedyś – zajęta niby połowa miejsca, a niczego zainstalować nie sposób. Poza tym, niedawno ukazała się aktualizacja Androida, którą spróbowałem zainstalować. Dotychczas przebiegało to bezproblemowo z poziomu telefonu, tym razem jednak aktualizację pobrał, zaczął rozpakowywać i… zdechł w trakcie. Prawdopodobnie na skutek skończenia się miejsca w trakcie aktualizacji, bo przecież sprawdzenie ilości wolnego miejsca, ze stosownym zapasem przed rozpoczęciem aktualizacji to trudna sprawa jest.

Byłem pewien, że zdechł całkiem, ale nie – uruchomił się w zgrabnym trybie wyglądającym miło i przyjaźnie – zupełnie jak konsola Linuksa. Z miejsca mi się spodobało. Sprawdziłem integralność instalacji (failed), mimo ostrzeżeń uruchomiłem normalnie i… wszystko działało, tylko w starej wersji. Zwolniłem znacznie więcej miejsca i spróbowałem jeszcze parę razy. Z tym samym skutkiem, więc może jednak nie o miejsce chodziło? Zapomniałem o sprawie na parę tygodni.

System pozwala na aktualizację na kilka sposobów. Pierwszy, z którego korzystałem, to pobranie aktualizacji z sieci. Drugi, to umieszczenie aktualizacji na karcie SD i wybranie odpowiedniej opcji. Tyle, że tryby działania karty są dwa, mocno rozłączne i związane z formatowaniem karty. Pierwszy, to zwykła karta do przenoszenia zdjęć, drugi, to pamięć wewnętrzna. Oczywiście, żeby zrobić aktualizację Andoroida w tym trybie, karta musi być w trybie zwykłej karty SD, a ja miałem w trybie pamięci wewnętrznej. Zresztą, gwoździem do trumny dla tej opcji okazał się problem ze znalezieniem na stronie producenta aktualizacji do umieszczenia jej na karcie.

Z uwagi na problemy z integralnością instalacji i podejrzeniem uszkodzenia systemu plików, zacząłem rozważać pełen reinstall systemu, zamiast aktualizacji, która w ww. przypadku niekoniecznie musiała się udać. Co prawda na stronie producenta nie widziałem pełnych wersji do instalacji, ale stwierdziłem, że w sumie goły Android to nawet lepsza opcja może być. Zacząłem szukać wersji waniliowej albo jakiegoś CyanogenMod.

I tu zaczyna się horror show. Jakieś pliki wrzucone w jakieś miejsca, przez jakieś skracacze linków. Autor nieznany, treść niepodpisana cyfrowo. GPG jest przecież takie trudne, a malware’u dołożyć nie sposób. Do tego dziwne rozczłonkowanie i po modelach telefonów (pół biedy, jeśli oznaczenie jest dokładnie to samo), i po plikach. Totalne puzzle.

Dla pewności sprawdziłem jeszcze raz stronę producenta, czy aby nie przegapiłem gdzieś obrazu czy czegoś w ten deseń. No jednak nie. Postanowiłem zatem uznać wyższość Windows i skorzystać z aplikacji do aktualizacji dostarczanej przez producenta. Instalacja bez problemu, ale po podłączeniu telefonu system… zapragnął sterownika. W trakcie instalacji „się przerwało” i musiałem odczynić jakiś cyrk, żeby ponownie go wykrył. Oczywiście logów czy sensownych komunikatów brak.

Po wykryciu telefonu i instalacji sterowników pozostało już tylko wybranie modelu (nie żeby przed chwilą nie był wykryty, prawda?) i zaczął się pobierać system. A potem zaczął się wgrywać na telefon. Radosny komunikat na ekranie głosił, że gdyby rozłączył się w trakcie, to należy wyjąć z niego baterię i podłączyć ponownie. Chyba nie do końca umiem korzystać z Windows, bo za nic nie potrafiłem stwierdzić czy jest podłączony, czy nie. Możliwe, że nie dość uważnie wpatrywałem się w diodę dysku czy wsłuchiwałem w szum wentylatora. W każdym razie po kilkunastu minutach bez postępu stwierdziłem, że chyba nastąpiło rozłączenie. Oczywiście logów czy jasnego komunikatu na ekranie nie ma, bo po co?

Słusznie stwierdziłem! Wyjąłem baterię podłączyłem ponownie i… cały proces zaczął się od początku. No dobrze chociaż, że wykrył pobrany już plik. Tym razem flashowanie dotarło do szczęśliwego finału. Restart telefonu i… Zamiast wersji najnowszej, jest ta, którą miałem wcześniej. Ale system czysty, więc połączyłem się z siecią WiFi i tym razem aktualizacja Androida do naprawdę najnowszej dostępnej wersji przebiegła już bez problemu.

Cel został osiągnięty. W jedyne dwie godziny. Czy tam dwie i pół.

Raspbian i uruchomienie modemu GSM Huawei E3131

Uruchomienie modemu Huawei E3131 (hilink) pod Debianem opisałem wcześniej. Ostatnio pisałem o perypetiach związanych z tym, że na Debianie działa, na Raspbian modem nie działa. Dziś zagadka została rozwiązana.

Udałem się na kanał IRC Raspbiana, w nadziei, że dostanę wskazówki w czasie kiedy będę przeprowadzać debug. Czasami nie ma się co męczyć, bo po prostu można o czymś nie wiedzieć, jak miało to miejsce w przypadku uruchomienia SSH na Raspbianie. Poza tym, takie pytanie o pomoc i dostarczenie pełnych danych o problemie działa trochę jak gumowa kaczuszka.

Nim dobrze skończyłem pisać, dostałem namiar na ten wpis. Wygląda paskudnie? Ano wygląda. Ale działa – po wydaniu podanego polecenia pojawił się interfejs eth1 w systemie. Ale być może wystarczy doinstalować sg3-utils? Niestety nie – opisany sposób działa tylko do rebootu Raspberry Pi. Albo może do wyjęcia i włożenia modemu (nie pamiętam, oba mało akceptowalne…). Od biedy mógłbym z tym żyć, bo prosty skrypt do crona załatwi sprawę, ale… Na Debianie działa to znacznie bardziej elegancko, więc drążyłem temat.

Skoro przyszło do pakietów, to zauważyłem, że na desktopie mam zainstalowany pakiet:

ii  modemmanager                              1.6.4-1                                                 amd64        D-Bus service for managing modems

Brzmi obiecująco, tym bardziej, że dotyka D-Bus. Na Raspbianie tego pakietu nie było… Doinstalowałem pakiet, reboot Raspberry Pi i… Działa. Nie jest identycznie jak w Debianie, bo nadal interfejs to eth1 i IP pobiera automatycznie z DHCP. Ale to detale – najważniejsze jest działające wyjście na świat.

Podsumowując: aby w Raspbian działał modem typu dongle USB, należy doinstalować pakiet modemmanager.

Wpis pojawia się w kategorii DSP2017 z racji tego, że płytka z ARM będzie robiła za stację testową. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, jeszcze dziś…

Prawie jak stacja testowa

Były święta i wolne. W planach miałem uruchomienie stacji testowej w domu, na Raspberry Pi, ale po namyśle stwierdziłem, że jednak wolę zamienić Banana Pi, robiące aktualnie za router u rodziców z moim Raspberry Pi i testować na BPi. Przy okazji miałem nadzieję wyjaśnić zagadkę niedziałającego z BPi zasilacza domowej produkcji, który świetnie działa z RPi. Podejrzewam kabel USB, ale o tym innym razem.

W każdym razie spakowałem RPi z zainstalowanym podstawowym systemem i dostępem po SSH, wziąłem też sporo kabli USB, zasilacze, mirniki napięcia. Ot, wszystkie okoliczne graty. Wziąłem też testowy modem Huawei E3131, na wypadek gdyby przyszło mi do głowy zastąpienie istniejącego, również Huawei E3131 tyle, że starszej generacji, bez hilink.

Na miejscu dokonałem szybkiego kopiowania skryptów i… przyszedł mi do głowy szatański plan. Przecież mogę uruchomić oba modemy w RPi i testować w warunkach produkcyjnych. Tyle, że zdalnie. Niestety, szybko okazało się, że mimo starannego choć szybkiego skopiowania skryptów RPI nie nawiązuje łączności ze światem. Wielkiej filozofii w skryptach nie ma, prawa identyczne. Stary Huawei nie chce działać. Wetknąłem więc nowy modem, z hilink i stwierdziłem, że w sumie najwyżej zostanie RPi z nowym modemem robiące za router, a BPi przetestuję po powrocie do domu i od razu zrobię z niego stację roboczą. Tyle, że okazało się, że modem z hilink niby nawiązuje połączenie (jest ustawiony, by robił to automagicznie), przynajmniej wskazuje na to kolor diody ale… w systemie nie powstaje interfejs. Czyli żaden z dwóch modemów na USB nie zadziałał na RPi!

Lekko tylko klnąc pod nosem szybko wróciłem do działającej konfiguracji z Banana Pi robiącym za router GSM, czyli zupełnie do punktu wyjścia, bez jakichkolwiek postępów – ani nie mam uruchomionej stacji testowej, ani nie zluzowałem BPi w celu przetestowania zasilacza.

Jednak są pewne… zmiany, bo ciężko to nazwać postępem:

  • Mam zagadkę pt. „na Raspbianie nie działają modemy USB”. Jak patrzę we wcześniejszy wpis o SSH, to jakiś Raspbian Lite. Może to jest przyczyną? Może customowy kernel Raspbiana? Przetestuję w chwili wolnej.
  • Jakimś cudem zadziałało zapięcie Banana Pi zarówno jako źródła danych, jak i „klienta” w hubie USB. Jak ostatnio sprawdzałem, to w tej konfiguracji się nie uruchamiał, a RPi działało bez problemu. Zastanawiam się, czy znowu nie chodzi o kabel.
  • Kolejnym zaskoczeniem jest to, że Raspberry Pi nie musi być wpięte w ww. sposób do huba USB, by działało. Okazało się, że wystarczy je zapiąć jako źródło danych i… dostaje zasilanie. Jest to dla mnie totalną zagadką, bo do tej pory nie przyszło mi do głowy, ale działa. W sumie fajne, bo mam jeden port w hubie USB więcej wolny.

Czyli w DSP2017 zastój, ale czegoś nowego się dowiedziałem i jest co robić. Następny wpis raczej również będzie metatematyczny, prawdopodobnie znowu o ciekawych projektach w DSP2017. Z rzeczy związanych bardziej bezpośrednio – prawdopodobnie w przyszłym tygodniu jakąś stację testową jednak uruchomię. Mam nadzieję, że będzie to RPi z rozwiązaną zagadką modemów USB…